Kobieta spróbowała uderzyć nianię wachlarzem, ale wtedy w ramię stuknął ją kościsty palec.
Podniosła głowę i spojrzała w twarz babci Weatherwax.
Kiedy osuwała się sennie, słyszała jakiś bardzo daleki głos, mówiący:
— Na mnie pasuje. Ale ona wcale nie ma rozmiaru dwadzieścia. I z taką twarzą jak ona nigdy nie włożyłabym na siebie nic czerwonego…
Lady Volentia d’Arrangement odprężyła się nieco w wewnętrznym sanktuarium damskiej toalety. Zdjęła maskę i wyłowiła z dekoltu zagubioną muszkę. Potem sięgnęła do tyłu, by poprawić swoją turniurę — ćwiczenie gwarantujące najśmieszniejszą damską gimnastykę do czasu wynalezienia pasa do pończoch.
Chociaż była pasożytem tak doskonale zaadaptowanym jak huba nadrzewna, lady Volentia w zasadzie należała do osób raczej nieszkodliwych. Zawsze zjawiała się na ważniejszych balach dobroczynnych i starała się pamiętać imiona prawie wszystkich swoich służących — przynajmniej tych czyściejszych. Była na ogół łagodna dla zwierząt, a nawet dzieci, jeśli tylko zostały do czysta wymyte i nie robiły zbyt wiele hałasu. W związku z tym nie zasługiwała na to, co właśnie miało ją spotkać — na los, jaki Matka Natura przeznaczyła w tym pomieszczeniu i tej nocy dowolnej kobiecie, mającej wymiary zbliżone do babci Weatherwax.
Zdała sobie sprawę, że ktoś staje obok niej.
— Przepraszam bardzo…
Okazało się, że to niska, dość obrzydliwa kobieta z gminu, z szerokim i bezczelnym uśmiechem na twarzy.
— Czego chcesz, stara kobieto? — spytała lady Volentia.
— Przepraszam bardzo — powtórzyła niania Ogg. — Moja przyjaciółka chciałaby zamienić z panią słówko.
Lady Volentia z wyższością spojrzała…
…w lodowate, błękitnookie zapomnienie.
— Co to jest to coś, jak dodatkowy ty… hobo? — To turniura, Esme.
— Paskudnie niewygodna, ot co. Mam wrażenie, jakby stale ktoś za mną chodził.
— Do twarzy ci w bieli.
— Wcale nie. Czarny to jedyny kolor odpowiedni dla czarownicy. A w tej peruce jest za gorąco. Komu potrzebna stopa włosów na głowie?
Babcia włożyła maskę. Była to głowa orła z białymi piórami i cekinami.
Niania poprawiła jakieś ukryte pod krynoliną niewymowne elementy i wyprostowała się.
— Rany, popatrz tylko — powiedziała. — Te pióra w twoich włosach naprawdę nieźle wyglądają.
— Nigdy nie byłam próżna — oświadczyła babcia Weatherwax. — Wiesz o tym, Gytho. Nikt nie mógłby zarzucić mi próżności.
— Nie, Esme — zgodziła się niania Ogg. Babcia odwróciła się.
— Jesteś gotowa, hrabino Ogg?
— Tak. Do dzieła, lady Weatherwax.
Parkiet był zatłoczony. Z każdego filaru zwisały dekoracje, wszystkie czarne i srebrne, gdyż takie były barwy festiwalu Samedi Nuit Mort. Na balkonie grała orkiestra. Wirowali tancerze. Gwar ogłuszał.
Kelner z tacą kieliszków odkrył nagle, że jest kelnerem bez tacy kieliszków. Rozejrzał się dookoła, a potem spojrzał w dół, na niską lisicę pod wielką peruką.
— Spadaj stąd i przynieś więcej — poprosiła uprzejmie niania. — Czyją widzisz, milady?
— Za dużo tu ludzi.
— A może widzisz Duca?
— Skąd mogę wiedzieć? Wszyscy noszą maski.
— Chwileczkę! Tam jest jedzenie!
Przy długim stole zebrało się wielu mniej energicznych albo bardziej wygłodniałych przedstawicieli genoańskiej arystokracji. Zauważyli jedynie — oprócz mocnych szturchnięć pary pracowitych łokci — przyjazny monotonny glos na poziomie piersi. Powtarzał:…uwaga na plecy… odsunąć się tam… przechodzę!”.
Niania przebiła się do samego stołu i rozpychając się lekko, zdobyła też miejsce dla babci.
— Nieźle zastawiony — pochwaliła. — Patrz, jakie w tych stronach mają małe kurczaki.
— To przepiórki.
— Wezmę trzy. Tutaj, charlie chan! Podszedł kelner.
— Macie pikle?
— Obawiam się, że nie, madam.
Niania Ogg spojrzała na stół, gdzie stały między innymi pieczone łabędzie i pieczony paw, który pewnie nie czułby się ani trochę lepiej, choćby wiedział, że pióra z ogona zostaną mu wetknięte z powrotem. A także więcej owoców, gotowanych homarów, orzechów, ciast, kremów i przekąsek niż w sennych marzeniach pustelnika.
— Jakieś przyprawy?
— Nie, madam.
— Keczup?
— Nie, madam!
— I to ma być raj smakosza? — mruknęła niania, gdy orkiestra zaczęła następny taniec.
Szturchnęła kogoś wysokiego, kto nakładał sobie porcję homara.
— Niezła impreza, co?
BARDZO MIŁA.
— Świetną ma pan maskę.
DZIĘKUJĘ.
Niania odwróciła się nagle, szarpnięta mocno przez babcię Weatherwax.
— Tam jest Magrat!
— Gdzie? Gdzie?
— Tam… Siedzi przy tych roślinach w doniczkach.
— A tak. Na chassy longe. To po zagranicznemu „sofa” — wyjaśniła niania.
— Ale co ona robi?
— Myślę, że pociąga mężczyzn.
— Magrat?
— Owszem. Coraz lepiej ci idzie z hipnotyzmem, trzeba przyznać.
Magrat machnęła wachlarzem i spojrzała na stojącego przy niej comte de Yoyo.
— La, sir — powiedziała. — Może mi pan przynieść jeszcze talerz jajek skowronka. Jeśli pan naprawdę musi.
— Natychmiast, dziecinko.
Staruszek pomknął w stronę bufetu.
Magrat zmierzyła wzrokiem armię swych admiratorów i leniwie wyciągnęła rękę w stronę kapitana de Vere z gwardii pałacowej. Kapitan stanął na baczność.
— Drogi kapitanie — powiedziała. — Owszem, mogę pana zaszczycić następnym tańcem.
— Zachowuje się rozpustnie — stwierdziła z dezaprobatą babcia.
Niania zerknęła na nią dziwnie.
— Wcale nie — odparła. — Zresztą odrobina rozpusty jeszcze nikomu nie zaszkodziła. A przynajmniej żaden z tych mężczyzn nie wygląda na Duca. Zaraz, co ty tu robisz?
Ostatnie zdanie skierowała do niskiego, łysego człowieczka, który usiłował dyskretnie rozstawić przed nią małe sztalugi.
— Tego… Czy panie zechciałyby nie ruszać się przez kilka minut? — spytał nieśmiało. — Do drzeworytu?
— Jakiego drzeworytu? — zdziwiła się babcia.
— No, wiecie panie — odparł, otwierając mały scyzoryk. — Po takim balu każdy lubi oglądać swoje drzeworyty w gazetach. „Lady Jakaś bawi się żartem lorda Jakmutam” i takie rzeczy?
Babcia Weatherwax otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale niania Ogg delikatnie położyła jej dłoń na ramieniu. Babcia uspokoiła się trochę.
— Znam żart o alejgatorach — powiedziała i strząsnęła rękę niani. — Był taki lew i żaba, a kiedy lew wygłosił mowę, żaba mówi do aligatora „Słyszałeś? Lepiej stąd idź”.
Spojrzała tryumfalnie.
— Tak? — spytał rzeźbiarz, szybko wycinając klocek. — I co się działo potem?
Niania Ogg pospiesznie odciągnęła przyjaciółkę.
— Niektórzy ludzie zupełnie nie znają się na żartach — stwierdziła babcia.
Orkiestra zaczęła nową melodię. Niania Ogg sięgnęła do kieszonki i znalazła karnecik należący do właścicielki sukni, w tej chwili śpiącej spokojnie w dalekiej komnacie.
— Kto to jest… — odwróciła karnet, bezgłośnie poruszając ustami. — Kto to jest ten Kadryl?