Выбрать главу

— Madam…

Babcia obejrzała się. Za nią stał z pochyloną głową pulchny, wąsaty mężczyzna w mundurze. Wyglądał, jakby w swoim czasie bawił się całkiem licznymi żartami.

— Tak?

— Obiecała pani zaszczycić mnie tym tańcem.

— Nic podobnego. Mężczyzna zdziwił się.

— Ależ zapewniam panią, lady d’Arrangement… pani karnet… Jestem pułkownik Moutarde…

Babcia przyjrzała mu się podejrzliwie, po czym zajrzała do karnetu przywiązanego nitką do wachlarza.

— Och…

— Umiesz tańczyć? — szepnęła niania.

— Oczywiście.

— Nigdy nie widziałam, żebyś tańczyła. Babcia Weatherwax zamierzała właśnie odmówić pułkownikowi jak najuprzejmiej. Teraz jednak wyprostowała się dumnie.

— Czarownica potrafi wszystko, jeśli tylko się skupi, Gytho Ogg. Chodźmy, panie pułkowniku.

Niania obserwowała, jak znikają wśród tancerzy.

— Witaj, lisiczko — odezwał się jakiś głos za jej plecami. Obejrzała się. Nikogo nie było.

— Na dole.

Spojrzała w dół.

I zobaczyła bardzo małe ciało w mundurze kapitana gwardii pałacowej, w pudrowanej peruce i z przymilnym uśmiechem.

— Nazywam się Casanunda — powiedział. — Znany jako największy kochanek na świecie. Co ty na to?

Niania Ogg zmierzyła go wzrokiem, co w tym wypadku trwało całkiem krótko.

— Jesteś krasnoludem — zauważyła.

— Wielkość się nie liczy.

Niania Ogg rozważyła sytuację. Jedna z koleżanek, znana ze swej nieśmiałości i skromności, zachowywała się obecnie jak… jak jej było… ta pogańska królowa, która stale uwodziła mężczyzn, kąpała się w oślim mleku i w ogóle, a druga zachowywała się dziwnie i tańczyła z mężczyzną, choć nie odróżniała jednej stopy od drugiej. Niania Ogg uznała, że jej też się coś należy.

— A umiesz tańczyć? — zapytała.

— Oczywiście. Może randka?

— Myślisz, że ile mam lat? Casanunda zastanowił się.

— No dobrze. Więc może spacer? Niania westchnęła i podała mu rękę.

— Chodźmy.

* * *

Lady Volentia d’Arrangement szła chwiejnie korytarzem — smętna, chuda sylwetka w skomplikowanym gorsecie i długiej do kostek halce.

Nie była pewna, co się właściwie stało. Pamiętała tę straszną kobietę, potem uczucie absolutnej rozkoszy, a później… siedziała na dywanie bez sukni. Lady Volentia w swym nudnym życiu bywała na licznych balach i wiedziała, że czasem kobieta budzi się w obcym pokoju bez sukni. Ale zwykle działo się to wieczorem i przynajmniej miała pojęcie, skąd się tam wzięła…

Sunęła przed siebie, opierając się o ścianę. Stanowczo ktoś musi się o tym dowiedzieć.

Jakiś człowiek wyszedł zza rogu. Jedną ręką niedbale podrzucał w powietrze indyczą nogę, a drugą ją łapał.

— Chwileczkę! — zawołała lady Volentia. — Czy zechciałbyś uprzejmie… och…

Zobaczyła kogoś w czarnej skórze, z opaską na oku i z uśmiechem godnym korsarza.

— Mrrauu!

— Ojej!

* * *

Nic trudnego w takim tańcu, mówiła sobie babcia Weatherwax. To tylko ruszanie się w kółko pod muzykę. Pomagało, że umiała czytać w umyśle partnera. Taniec jest instynktowny, kiedy przekroczy się już etap patrzenia w dół i sprawdzania, co robią stopy, a czarownice dobrze sobie radzą z odczytywaniem instynktów. Przez chwilę trwała walka, gdyż pułkownik starał się prowadzić. Szybko jednak zrezygnował, po części z powodu uporu babci, ale głównie z powodu jej butów.

Buciki lady d’Arrangement nie pasowały. Poza tym babcia była przywiązana do swoich butów. Miały skomplikowane żelazne okucia i czubki jak tarany. Kiedy dochodziło do tańca, buty babci trafiały dokładnie tam, gdzie chciały trafić.

Pokierowała swego bezradnego i nieco kulejącego partnera w stronę niani Ogg, która zdołała już oczyścić sporą przestrzeń wokół siebie. To, co babcia osiągała dzięki dwóm funtom podkutych synkop, niania Ogg uzyskiwała dzięki swemu łonu.

Było to łono spore i doświadczone, a także nie poddające się żadnym ograniczeniom. Kiedy niania Ogg podskakiwała w górę, ono opadało; kiedy obracała się w lewo, nie dokończyło jeszcze obrotu w prawo. Na dodatek stopy niani poruszały się w skomplikowanym kroku jigowym, nie zważając na rytm muzyki, więc kiedy ciało przesuwało się w tempie walca, stopy wykonywały rodzaj marynarskiego tańca z przytupami. Zmuszało to partnera do tańczenia w odległości przynajmniej łokcia, a liczne pobliskie pary nieruchomiały, by obserwować to z fascynacją — na wypadek gdyby narastające wibracje harmoniczne cisnęły nianię w kryształowe kandelabry.

Babcia i jej bezradny partner przewirowali obok.

— Przestań się popisywać — syknęła babcia i zniknęła w tłumie.

— Kim jest twoja przyjaciółka? — zainteresował się Casanunda.

— Jest…

Huknęły fanfary.

— Stracili rytm — zauważyła niania.

— Nie. To znaczy, że przybył Duc.

Orkiestra umilkła; tancerze odwracali się w stronę głównych schodów.

Dwie postacie schodziły z godnością.

Słowo daję, szczupły jest i przystojny jak diabeł, pomyślała niania. Na pokaz. Esme ma rację: patrząc trudno poznać.

A ona…

…to Lily Weatherwax?

Kobieta nie włożyła maski.

Z dokładnością do kilku zmarszczek, wyglądała dokładnie jak babcia.

Prawie…

Niania zdała sobie nagle sprawę, że wypatruje w tłumie białej głowy orła. Wszyscy patrzyli na schody, ale jedno spojrzenie przypominało raczej stalowy pręt.

Lily Weatherwax ubrała się na biało. Aż do tej chwili niani Ogg nie przyszło nawet do głowy, że mogą istnieć różne odcienie bieli. Teraz już wiedziała. Biel sukni Lily Weatherwax zdawała się promieniować; gdyby nagle zgasły światła, suknia świeciłaby w ciemności. Miała styl. Błyszczała, miała bufiaste rękawy i była obszyta koronką.

Lily Weatherwax wyglądała — co niania musiała przyznać — młodziej. Miała tę samą figurę i piękną cerę Weatherwaxów, ale wydawała się… mniej zużyta.

Jeśli bycie złą tak na ciebie działa, pomyślała niania, mogłam też się tym zająć już parę lat temu. Zapłatą za grzech jest śmierć, ale taka sama jest nagroda za cnotę, a zło przynajmniej może w piątki wcześniej wracać do domu.

Tylko oczy miały identyczne. Gdzieś w genach Weatherwaxów tkwił okruch szafiru. Może nawet całe ich pokolenia.

Duc zaś był niewiarygodnie przystojny — ale to zrozumiałe. Ubierał się na czarno. Nawet jego oczy byty skryte za czernią.

Niania otrząsnęła się i przecisnęła do babci Weatherwax.

— Esme?

Chwyciła koleżankę za rękę.

— Esme?

— Hmm?

Niania widziała, że tłum rozsuwa się, rozstępuje jak morze pomiędzy schodami a sofą na drugim końcu sali.

Palce babci Weatherwax były tak białe jak jej suknia.

— Esme! Co się dzieje? Co robisz? — szepnęła niania.

— Próbuję… powstrzymać… opowieść.

— A co robi ona?

— Pozwala… rzeczom… się… dziać!

Goście cofali się wokół. Zdawało się, że nie robią tego świadomie. Po prostu tak się zdarzyło, że utworzyło się coś w rodzaju korytarza.

Książę szedł wolno. Za Lily wisiały w powietrzu jej mgliste wizerunki — zdawało się, że podąża za nią szereg blednących widm.

Magrat wstała.

Niania dostrzegła migotanie tęczy w powietrzu. Możliwe, że ćwierkały też ptaszki.