Выбрать главу

Babcia Weatherwax nie lubiła map. Instynktownie wyczuwała, że spłaszczają krajobraz.

— Trzeba przyznać, że bywała w świecie — uznała niania Ogg. Wzięła wachlarz z kości słoniowej i pomachała nim kokieteryjnie[7].

— Dla niej było to łatwe — przyznała babcia, Otworzyła kilka szuflad. Przejechała palcami po półce nad kominkiem i przyjrzała im się krytycznie.

— Mogłaby poświęcić chwilę i popracować trochę miotełką do kurzu — stwierdziła odruchowo. — Ja tam bym nie umierała, zostawiając dom w takim stanie.

— Zastanawiam się, gdzie zostawiła… no wiesz… to? — mruknęła niania. Otworzyła drzwiczki stojącego zegara i zajrzała do wnętrza.

— Wstydź się, Gytho! — oburzyła się babcia. — Nie przyszłyśmy tu, żeby jej szukać.

— Oczywiście że nie. Tak sobie tylko pomyślałam… — Niania Ogg stanęła na palcach, próbując ukradkiem zajrzeć na szczyt kredensu.

— Gytho! Jak możesz! Idź, zrób nam po filiżance herbaty.

— No dobrze…

Burcząc pod nosem, niania Ogg zniknęła w spiżarce. Po chwili dobiegł stamtąd zgrzyt ręcznej pompy.

Babcia Weatherwax od niechcenia zbliżyła się do fotela i szybko sięgnęła pod siedzenie.

W sąsiednim pomieszczeniu rozległ się głośny brzęk. Babcia wyprostowała się szybko.

— I nie przypuszczam, żeby była pod zlewem! — zawołała.

Odpowiedź niani Ogg była niezrozumiała.

Babcia odczekała chwilę, po czym podkradła się szybko do kominka. Wsunęła rękę do wnętrza i ostrożnie obmacała mur.

— Szukasz czegoś, Esme? — spytała z tyłu niania Ogg.

— Tam jest pełno sadzy — wyjaśniła babcia i odskoczyła nerwowo. — Sadzy tam pełno.

— Więc jej tam nie ma? — rzuciła niania głosem pełnym słodyczy.

— Nie wiem, o czym mówisz.

— Nie musisz udawać. Wszyscy wiedzą, że musiała ją mieć. Należy do zawodu. Właściwie nawet jest zawodem.

— No… może — przyznała babcia Weatherwax. — Chciałam ją tylko chwilę potrzymać. Ale nie używać. Nie zobaczysz mnie używającej czegoś takiego. Widziałam je raz czy dwa. Niewiele ich już zostało.

Niania Ogg pokiwała głową.

— Nie ma odpowiedniego drewna.

— Nie sądzisz chyba, że jest z nią pochowana?

— Nie, raczej nie. Ja bym nie chciała, żeby mnie chować z czymś takim. To wielka odpowiedzialność. Zresztą nie pozostałaby pochowana. Takie rzeczy chcą być używane. Przez cały czas stukałaby ci w trumnie. Sama wiesz, jaki z nimi kłopot.

Uśmiechnęła się.

— Przyniosę serwis do herbaty — powiedziała. — A ty rozpal ogień.

Po czym wróciła do spiżarni.

Babcia Weatherwax sięgnęła nad kominek po zapałki, ale zaraz sobie uświadomiła, że ich nie znajdzie. Dezyderata zawsze powtarzała, że ma zbyt dużo zajęć, by nie korzystać z czarów w gospodarstwie. Nawet jej pranie samo się prało.

Babcia nie pochwalała takiego użytku z czarów, ale była zirytowana. Poza tym miała ochotę na herbatę.

Wrzuciła do kominka kilka polan i przyglądała się im tak długo, że wybuchnęły płomieniem z samego zakłopotania.

Wtedy właśnie jej wzrok przyciągnęło zasłonięte lustro.

— Zakrywała je? — mruknęła do siebie. — Nie wiedziałam, że stara Dezyderata bała się burzy.

Zdjęła serwetę.

Spojrzała.

Bardzo niewiele osób na całym świecie panuje nad sobą tak jak babcia Weatherwax. Jej samokontrola jest twarda niczym pręt z lanego żelaza. I tak samo elastyczna.

Strzaskała lustro.

* * *

Lilith wyprostowała się nagle w swej lustrzanej wieży.

Ona?

Twarz była inna, naturalnie. Starsza. Minęło już wiele lat. Ale oczy się nie zmieniają, a czarownice zawsze patrzą na oczy.

Ona!

* * *

Magrat Garlick, czarownica, także stała przed lustrem. W jej przypadku było ono całkiem niemagiczne i wciąż w jednym kawałku, choć kilka razy niewiele już brakowało.

Ze zmarszczonymi brwiami przyjrzała się swojemu odbiciu. Potem zajrzała do taniej, drzeworytowej broszurki, którą otrzymała poprzedniego dnia.

Wymamrotała pod nosem kilka słów, wyciągnęła przed siebie ręce i energicznie wyprowadziła kilka ciosów w powietrze.

— Haaaiiiiieeeeehgh! — powiedziała. — Hm.

Magrat pierwsza byłaby skłonna przyznać, że posiada otwarty umysł. Był otwarty jak pole, jak niebo. Żaden umysł nie mógłby być bardziej otwarty bez specjalnej interwencji chirurgicznej. I ciągle czekała, aż coś go wypełni.

W tej chwili wypełniało go poszukiwanie wewnętrznego spokoju, kosmicznej harmonii i prawdziwej istoty Bytu.

Kiedy ktoś mówi: „Wpadła mi do głowy pewna myśl”, nie jest to zwykła metafora. Pierwotne natchnienie — maleńkie cząstki samodzielnych myśli — bez przerwy mkną przez kosmos. Są ściągane do takich umysłów jak Magrat w ten sam sposób, w jaki woda ścieka do dziury na pustyni.

Wszystko przez to, uważała zawsze, że jej matka miała braki w sztuce pisania. Kochająca matka poprawnie napisałaby: Margaret. A wtedy córka byłaby Peggy albo Maggie — solidne, krzepkie imiona, na których można polegać. Z Magrat niewiele daje się osiągnąć. Brzmi jak nazwa czegoś, co żyje w jamie na brzegu rzeki i ciągle jest zalewane wodą.

Myślała wprawdzie, czyby nie zmienić imienia, lecz w głębi serca wiedziała, że nic z tego nie wyjdzie. Nawet gdyby stała się z wierzchu Chloe albo Isobel, i tak pod spodem pozostanie Magrat. Ale miło byłoby spróbować. Miło byłoby nie być Magrat — choćby przez kilka godzin.

Takie właśnie myśli popychają człowieka na drogę Odnalezienia Własnego Ja. A jedną z pierwszych rzeczy, jakich Magrat się nauczyła, to że ktoś, kto Odnalazł Własne Ja, nie powinien o tym wspominać babci Weatherwax. Babcia uważała, że emancypacja to kobiece dolegliwości, o których nie należy mówić w obecności mężczyzn.

Niania Ogg okazywała więcej zrozumienia, choć jej komentarze — zdaniem Magrat — byty zwykle dość dwuznaczne. Zdaniem niani były prawdopodobnie wręcz całkiem jednoznaczne i bardzo z tego dumne.

Krótko mówiąc, Magrat zrezygnowała z prób nauczenia się czegokolwiek od starszych czarownic i zarzuciła sieć poszukiwań dalej. O wiele dalej. Tak daleko, jak to tylko możliwe.

Niezwykłą cechą wszystkich poszukiwaczy mądrości jest to, że nieważne, gdzie się akurat znajdują, zawsze szukają jej bardzo daleko. Mądrość to jedna z tych rzeczy, które wydają się tym większe, im są dalej[8].

W tej chwili Magrat poszukiwała swojego ja, podążając Drogą Skorpiona, która oferowała kosmiczną harmonię, wewnętrzne zespolenie i możliwość wybicia napastnikowi nerek przez uszy. Posłała po podręcznik.

Oczywiście, pojawiły się wątpliwości. Autor, wielki mistrz Lobsane Dibbier, mieszkał w Ankh-Morpork. Nie wydawało się to odpowiednim siedliskiem kosmicznej mądrości. Poza tym, choć wiele razy podkreślał, że Droga Skorpiona nie powinna być wykorzystywana dla agresji, jedynie dla zyskiwania kosmicznej mądrości, wszystko to wypisał drobnym drukiem pomiędzy ilustracjami przedstawiającymi ludzi, którzy entuzjastycznie okładają się ryżowymi cepami i wołają „Hai!”. Później człowiek uczył się, jak dłonią rozbijać cegły i chodzić po rozżarzonych węglach, i opanowywał inne kosmiczne umiejętności.

вернуться

7

Niania Ogg nie wiedziała pewnie, kim jest kokietka. Ale chyba potrafiłaby zgadnąć.

вернуться

8

Na przykład Ścieżka Pani Cosmopolite, bardzo popularna wśród młodych ludzi zamieszkujących ukryte doliny powyżej linii wiecznego śniegu w wysokich Ramtopach. Gardząc naukami starszych, odzianych w żółte szaty i kręcących młynkami modlitewnymi, często wyruszają pod numer trzeci przy ulicy Quirmowej w płaskim, spowitym mgłami Ankh-Morpork, by szukać mądrości u stóp pani Marietty Cosmopolite, krawcowej. Nikt nie zna powodu takiego zachowania, innego niż wspomniana już atrakcyjność dalekiej mądrości. Zwłaszcza że nie rozumieją ani słowa z tego, co do nich mówi, czy też — o wiele częściej — krzyczy. Wielu ogolonych młodych mnichów powraca do swych górskich twierdz, by medytować nad niezwykłą mantrą im przekazaną, na przykład „Uciekaj stąd, ale już!” i „Jeśli jeszcze raz zobaczę, że któryś z was, pomarańczowych łobuzów, się na mnie gapi, poczuje kant mojej dłoni, jasne?” albo „Dlaczego przyłazicie tu, głupki, i wpatrujecie się w moje stopy?”. Młodzi mnisi opracowali nawet specjalną szkolę walki opartą na tych doświadczeniach. Polega na krzyczeniu niezrozumiale na przeciwnika i uderzaniu go miotłą.