Выбрать главу

Baron wręczył pani Gogol swoją laskę. Zdjął czarny cylinder. Ściągnął płaszcz.

Moc iskrzyła w fałdach materiału.

— Koniec z baronem Saturdayem — powiedział.

MOŻLIWE. ŁADNY KAPELUSZ.

Baron zwrócił się do Erzulie.

— Chyba muszę już iść.

— Tak.

— Co teraz zrobisz?

Kobieta voodoo spojrzała na trzymany w rękach kapelusz.

— Wrócę na bagno — odparła.

— Możesz zostać tutaj. Nie ufam tej zagranicznej czarownicy.

— Ja ufam. I dlatego wrócę na bagno. Ponieważ niektóre opowieści muszą się kończyć. Kimkolwiek stanie się Ella, musi sama się o to zatroszczyć.

Tylko krótki spacer dzielił ich od brunatnych, mętnych wód rzeki. Baron zatrzymał się na brzegu.

— Czy będzie żyła długo i szczęśliwie?

NIE PRZEZ WIECZNOŚĆ. ALE BYĆ MOŻE DOSTATECZNIE DŁUGO.

I tak kończą się opowieści.

Zła czarownica jest pokonana, księżniczka w łachmanach odzyskuje pozycję, królestwo rozkwita. Wracają szczęśliwe dni. Długie i szczęśliwe. Na zawsze — co by znaczyło, że życie w tym miejscu zamiera.

Opowieści chcą się kończyć. Nie dbają o to, co będzie potem.

* * *

Niania sapała głośno, biegnąc korytarzem. — Nigdy nie widziałam Esme w takim stanie — powiedziała. — Ma zabawny nastrój. Może stanowić zagrożenie dla samej siebie.

— Stanowi zagrożenie dla wszystkich — poprawiła ją Magrat. — Ona…

Wężowe kobiety wyszły na korytarz przed nimi.

— Pomyślmy przez chwilę — mruknęła pod nosem niania. — Co właściwie mogą nam zrobić?

— Nie znoszę węży — oświadczyła cichym głosem Magrat.

— Oczywiście, mają ostre zęby. — Niania mówiła tak, jakby prowadziła seminarium. — Właściwie raczej kły. Chodźmy stąd. Sprawdzimy, czy nie ma innej drogi.

— Nienawidzę ich.

Niania pociągnęła Magrat, jednak młodsza czarownica nawet nie drgnęła.

— No chodź!

— Naprawdę ich nienawidzę.

— Z daleka będziesz ich mogła nienawidzić nawet bardziej. Siostry byty już prawie przy nich. Nie szły, ale sunęły. Być może, Lily nie była w tej chwili dostatecznie skupiona, ponieważ bardziej niż kiedykolwiek przypominały węże. Niania miała wrażenie, że dostrzega pod skórą rysunek łusek. Linie podbródków były całkiem nieludzkie.

— Magrat!

Jedna z sióstr wyciągnęła rękę. Magrat zadrżała.

Wężowa siostra otworzyła usta.

Wtedy Magrat podniosła głowę i niemal sennie uderzyła ją tak mocno, że siostra poleciała na kilka stóp do tyłu.

Nie był to cios należący do żadnej Drogi czy Ścieżki. Nikt nigdy nie narysował jego diagramu ani nie ćwiczył przed lustrem z opaską zawiązaną na głowie. Pochodził wprost z leksykonu dziedzicznych, przerażonych odruchów przetrwania.

— Użyj różdżki! — krzyknęła niania i rzuciła się na pomoc. — Nie ninjuj ich! Użyj różdżki! Do tego służy!

Drugi wąż odwrócił się instynktownie, by obserwować ruch. Co jest dowodem na to, że nie zawsze instynkty służą przetrwaniu, gdyż Magrat walnęła go w tył głowy. Różdżką.

Osunął się na podłogę, tracąc przy tym resztki ludzkich kształtów.

Kłopot z czarownicami polega na tym, że nigdy nie uciekają przed tym, czego naprawdę nienawidzą.

A kłopot z małymi futerkowymi zwierzątkami w kącie polega na tym, że raz na jakiś czas jedno z nich okazuje się mangustą.

* * *

Babcia Weatherwax zawsze się zastanawiała, co niby jest takiego szczególnego w pełni księżyca. Przecież to tylko duży krąg światła, A nów księżyca to tylko ciemność. Za to w połowie drogi między nimi, kiedy księżyc znajdował się pomiędzy światami ciemności i światła, kiedy nawet on żył na krawędzi… Może wtedy czarownica mogłaby uwierzyć w księżyc.

Właśnie teraz jego sierp płynął ponad bagnami.

Lustrzane gniazdo Lily odbijało zimne światło, tak samo jak wszystko inne. Oparte o mur stały trzy miotły.

Babcia wzięła swoją. Nosiła niewłaściwe barwy i nie miała kapelusza; potrzebowała czegoś, co było takie, jak należy. Nic się nie poruszyło.

— Lily! — zawołała cicho babcia. Z luster wyjrzało jej własne odbicie.

— Wszystko może się teraz skończyć. Możesz wziąć moją miotłę, a ja wezmę Magrat. Ona zawsze może się przysiąść do Gythy. Pani Gogol nie będzie cię ścigać. Załatwiłam to. A w domu przyda nam się dodatkowa czarownica. I koniec z chrzestnym matkowaniem. Koniec z zabijaniem ludzi po to, żeby ich córki byty gotowe do objęcia roli w opowieści. Wiem, że tylko z tego powodu to zrobiłaś. Wracaj do domu. To propozycja nie do odrzucenia.

Jedno z luster odsunęło się bezgłośnie.

— Próbujesz być dla mnie łaskawa? — spytała Lily.

— Nie myśl, że przychodzi mi to łatwo — odparła babcia już normalniejszym głosem.

Zaszeleściła w ciemności suknia i Lily stanęła przed babcią.

— A zatem pokonałaś tę kobietę z bagien? — zapytała.

— Nie.

— Ale przyszłaś tutaj zamiast niej.

— Tak.

Lily wyjęła babci z rąk miotłę.

— Nigdy czegoś takiego nie używałam — wyznała. — Po prostu siada się na tym i leci?

— Przy tej akurat konieczne jest szybkie bieganie, zanim zaskoczy, ale ogólnie rzecz biorąc tak, masz rację.

— Hm… Znasz symbolikę miotły?

— Ma jakiś związek z gaikami, piosenkami ludowymi i temu podobnymi? — zapytała babcia.

— O tak.

— W takim razie nie chcę o niej słyszeć.

— Nie — zgodziła się Lily. — Nie wyobrażam sobie, żebyś chciała. — Oddała miotłę. — Zostaję tutaj. Pani Gogol może i wymyśliła nową sztuczkę, ale to jeszcze nie znaczy, że wygrała.

— Nie. Bo widzisz, wszystko dobiegło końca — odparła babcia. — Tak się dzieje, kiedy zmieniasz świat w opowieści. Nie powinnaś tego robić. Nie powinnaś zmieniać świata w opowieści. Nie powinnaś traktować ludzi, jakby byli postaciami, byli rzeczami. Ale jeśli to robisz, musisz wiedzieć, kiedy opowieść się kończy.

— Musisz włożyć czerwone od żaru pantofelki i przetańczyć całą noc? — spytała Lily.

— Owszem, coś w tym rodzaju.

— A wszyscy inni będą żyli długo i szczęśliwie?

— Nic o tym nie wiem — zapewniła babcia. — To już zależy od nich. Chcę tylko powiedzieć, że nie wolno ci zaczynać od początku. Przegrałaś.

— Wiesz przecież, że Weatherwaxówny nigdy nie przegrywają.

— Jedna z nich nauczy się tej nocy.

— Przecież my istniejemy poza opowieściami — próbowała tłumaczyć Lily. — Ja, ponieważ… jestem medium, poprzez które się dzieją, a ty, ponieważ z nimi walczysz. Istniejemy pośrodku. Jesteśmy wolne…

Z tyłu rozległ się jakiś dźwięk. Znad krętych schodów wynurzyły się twarze Magrat i niani Ogg.

— Potrzebna ci pomoc, Esme? — zapytała czujnie niania. Lily parsknęła śmiechem.

— To twoje węże, Esme! A wiesz — dodała — tak naprawdę jesteś taka sama jak ja. Nie wiedziałaś o tym? Ani jedna myśl nie przemknęła mi przez głowę, której ty także nie pomyślałaś. Nie dokona-lam żadnego czynu, którego ty byś nie rozważała. Ale zawsze brakowało ci odwagi. Na tym polega różnica między takimi ludźmi jak ja a takimi jak ty. My mamy odwagę, by zrobić to, o czym wy tylko marzycie.

— Tak? — oburzyła się babcia. — Tak uważasz? Sądzisz, że tylko marzę?

Lily poruszyła palcem. Magrat, szarpiąc się, wyfrunęła z klatki schodowej. Gorączkowo wymachiwała różdżką.