Выбрать главу

Miriady odbić spojrzały na nią z aprobatą. Lily uspokoiła się trochę.

Zaczepiła o coś nogą. Na kamieniach, czarna w świetle księżyca, wśród odłamków szkła leżała miotła.

Przerażone spojrzenie Lily skierowało się ku odbiciu. A ono także na nią spojrzało.

— Co to za przyjemność wygrywać, jeśli przegrana nie żyje i nie wie, że przegrała?

Lily cofnęła się. Bezgłośnie otwierała i zamykała usta.

Babcia Weatherwax przestąpiła przez pustą ramę. Lily spojrzała na podłogę, poza swą żądną zemsty siostrę.

— Rozbiłaś moje lustro!

— I wszystko to tylko dlatego? — spytała babcia. — Zęby grać małą królową w jakimś wilgotnym mieście? To ma być moc?

— Nie rozumiesz… Rozbiłaś moje lustro…

— Podobno nie należy tego robić. Ale pomyślałam sobie: czym jest kolejne siedem lat nieszczęścia?

…Obraz za obrazem rozpada się na kawałki wzdłuż całego wielkiego łuku lustrzanego świata; pęknięcie mknie szybciej niż światło…

— Musisz zbić oba, żeby być bezpieczna. Zakłóciłaś równowagę…

— Naprawdę zakłóciłam? — Babcia zrobiła krok do przodu; jej oczy były jak dwa szafiry pełne goryczy. — Mam zamiar spuścić ci lanie, jakiego nigdy nie dostałaś od mamy, Lily Weatherwax. Nie za pomocą magii ani głowologii, ani kijem, jak to robił tato, i pamiętam, że zużył ich sporo. Złoję ci skórę golą ręką. Nie dlatego że byłaś tą złą. Nie dlatego że mieszałaś się do opowieści. Każdy ma swoją ścieżkę, którą musi podążać. Ale dlatego, a chcę, byś to dobrze zrozumiała, że kiedy odeszłaś, ja musiałam być dobra. Ty miałaś całą zabawę. W żaden sposób nie sprawię, że mi za to zapłacisz, Lily, ale na pewno będę się starać…

— Przecież to… to… to ja jestem dobra — szepnęła pobladła nagle Lily. — Ja jestem dobra. Nie mogę przegrać. Jestem matką chrzestną, a ty jesteś złą czarownicą. I rozbiłaś lustro…

…pędząc jak kometa, pęknięcie w zwierciadle dociera do najdalszego punktu i zawraca po luku, sunąc przez niezliczone światy…

Musisz mi pomóc… Trzeba zrównoważyć obrazy — mamrotała słabym głosem Lily, cofając się do ocalałego zwierciadła.

— Dobra? Dobra? Karmiąc ludźmi opowieści? Niszcząc im życie? To ma być dobro, tak? — mówiła babcia. — Chcesz powiedzieć, że nie miałaś nawet zabawy? Gdybym ja była taka zła jak ty, byłabym o wiele gorsza. Robiłabym to lepiej, niż możesz sobie wyobrazić.

Zamachnęła się.

…pęknięcie wróciło do swego punktu początkowego, niosąc z sobą ulotne odbicia wszystkich luster…

Szeroko otworzyła oczy.

Szkło pękło i rozpadło się za plecami Lily Weatherwax.

A w lustrze obraz Lily Weatherwax odwrócił się, uśmiechnął rozkosznie i wyciągnął ręce z ramy, by wziąć Lily Weatherwax w ramiona.

— Lily!

* * *

Wszystkie zwierciadła rozsypały się, eksplodowały w tysiącach odłamków spadających ze szczytu wieży — przez chwilę spowijał ją obłok srebrzystego pyłu wróżek.

* * *

Niania Ogg i Magrat wpadły na dach niczym para aniołów zemsty po okresie zaniedbań w niebiańskiej kontroli jakości. Zatrzymały się.

Tam, gdzie stał labirynt luster, pozostały tylko puste ramy. Kamienie pokryły odłamki szkła, a na nich leżała postać w białej sukni.

Niania pchnęła Magrat za siebie i podeszła ostrożnie, chrzęszcząc przy każdym kroku. Trąciła leżącą postać czubkiem buta.

— Zrzućmy ją z wieży — zaproponowała Magrat.

— Dobrze — zgodziła się niania. — Zrób to.

Magrat zawahała się.

— Właściwie — powiedziała — kiedy mówiłam, żeby ją zrzucić, nie chodziło mi o to, żebym konkretnie ja ją zrzuciła. Ale gdyby istniała jakaś sprawiedliwość, ona powinna być zrzucona…

— W takim razie na twoim miejscu darowałabym sobie dalsze uwagi. — Niania uklękła ostrożnie na szklanych odłamkach. — Poza tym miałam rację. To Esme. Wszędzie poznałabym tę twarz. Zdejmuj halkę.

— Po co?

— Popatrz na jej ręce, dziewczyno!

Magrat popatrzyła. I podniosła dłoń do ust.

— Co ona robiła?

— Sądząc z wyglądu, próbowała sięgnąć rękami przez szkło. A teraz ściągaj tę halkę. Pomóż mi porwać ją na pasy, a później poszukaj pani Gogol i zapytaj, czy nie ma jakichś maści i czy może nam pomóc. I powiedz jeszcze, że jeśli nie, to lepiej, żeby do rana była już daleko stąd. — Niania zbadała puls babci. — Może Lily Weatherwax potrafiłaby przerobić nas na dżem, ale jestem wściekle pewna, że gdyby przyszło co do czego, mogłabym podbić oko pani Gogol.

Niania zdjęła swój patentowany niezniszczalny kapelusz i poszukała chwilę w czubku. Wyjęła aksamitne zawiniątko. Wewnątrz byt komplet igieł i szpulka nici.

Polizała nitkę i mrużąc oczy podniosła igłę do księżyca.

— Och, Esme, Esme — mruczała, biorąc się do szycia. — Za mocno wzięłaś sobie do serca tę wygraną.

* * *

Lily Weatherwax rozejrzała się po wielowarstwowym, srebrzystym świecie. — Gdzie ja jestem? WEWNĄTRZ LUSTRA.

— Czy umarłam?

ODPOWIEDŹ NA TO PYTANIE, odparł Śmierć, LEŻY GDZIEŚ POMIĘDZY NIE I TAK.

Lily odwróciła się, a miliard postaci odwrócił się wraz z nią.

— Kiedy będę mogła wyjść?

KIEDY ZNAJDZIESZ TĘ, KTÓRA JEST PRAWDZIWA.

Lily Weatherwax pobiegła przez nieskończone odbicia.

* * *

Dobra kucharka zawsze jako pierwsza zjawia się rankiem w kuchni i jako ostatnia wychodzi wieczorem. Pani Pleasant wygasiła paleniska. Zrobiła szybki remanent sztućców i przeliczyła wazy. Potem…

Potem zdała sobie sprawę, że ktoś ją obserwuje. W drzwiach stał kot — wielki i szary. Jedno oko miał złośliwe i zielonożółte, drugie mlecznobiałe. To, co pozostało z jego uszu, przypominało krawędź znaczka pocztowego. Mimo to miał w sobie pewną arogancję, pewien styl mogę-cię-pobić-jedną-łapą. Wydawał się dziwnie znajomy.

Pani Pleasant przyglądała mu się przez chwilę. Była osobistą przyjaciółką pani Gogol i wiedziała, że kształt jest tylko kwestią głęboko zakorzenionych przyzwyczajeń. A jeśli ktoś mieszka w Genoi około Samedi Nuit Mort, uczy się ufać raczej własnemu rozsądkowi niż zmysłom.

— No tak — rzekła z ledwie śladem drżenia w głosie. — Pewnie znowu masz ochotę na rybie udka, znaczy rybie łby. Co ty na to? Greebo przeciągnął się i wyprężył grzbiet.

— W spiżarni mam też trochę mleka — dodała pani Pleasant.

Greebo ziewnął z zadowoleniem.

A potem podrapał się tylną łapą w ucho. Człowieczeństwo to miłe miejsce, które można na krótko odwiedzić, ale nie chciałby żyć tam na stałe.

* * *

Minął dzień.

— Maść pani Gogol chyba rzeczywiście pomaga — stwierdziła Magrat.

Sięgnęła po słoik, do połowy wypełniony czymś jasnozielonym i dziwnie szorstkim, co miało delikatny zapach, który — można było niemal uwierzyć — przenikał cały świat.

— Są w tym lwie paszcze — poinformowała niania.

— Nie przestraszysz mnie. Wiem, że lwie paszcze to takie kwiaty. Silnie pachnące. Zadziwiające, co można zrobić z kwiatami.

Niania Ogg, która spędziła pouczające, choć przerażające pół godziny obserwując, jak pani Gogol przygotowuje lekarstwo, nie miała serca tłumaczyć tego Magrat.