Выбрать главу

— Rzeczywiście — przyznała. — Kwiaty. Nie dasz się nabrać, jak widzę.

Magrat ziewnęła.

Mogły swobodnie poruszać się po całym pałacu. Dostały pokój, a w sąsiednim ułożono babcię.

— Idź się prześpij — poradziła niania. — Za chwilę pójdę tam i zastąpię panią Gogol.

— Ale nianiu… Gytho…

— Słucham?

— Całe te… wszystko, co mówiła po drodze. To było takie… zimne. Prawda? Nie życzyć sobie niczego, nie używać czarów do pomagania ludziom, i że nie da się zrobić tej sztuki z ogniem… A potem sama to wszystko zrobiła. Jak mam to rozumieć?

— No tak… — westchnęła niania. — Wszystko to wynika z zasad ogólnych i szczegółowych. Jasne?

— Nie bardzo. — Magrat położyła się do łóżka.

— To znaczy, że kiedy Esme używa takich stów jak „każdy” i „nikt”, nie dotyczy to jej samej.

— A wiesz… kiedy się nad tym zastanowić… to okropne.

— To jest czarownictwo. Od strony ostrego końca. A teraz spróbuj się zdrzemnąć.

Magrat była zbyt zmęczona, żeby protestować. Po chwili pochrapywała już delikatnie.

Niania przez chwilę siedziała, paliła fajkę i wpatrywała się w ścianę.

Potem wstała i otworzyła drzwi. Pani Gogol spojrzała na nią ze swego miejsca przy łóżku.

— Niech pani też spróbuje się przespać — zaproponowała niania. — Posiedzę przy niej.

— Coś tu jest nie w porządku — oświadczyła pani Gogol. — Ręce już się zagoiły. Ona po prostu nie chce się obudzić.

— U Esme wszystko tkwi w głowie — stwierdziła niania.

— Mogłabym stworzyć kilku nowych bogów i skłonić wszystkich, żeby w nich mocno uwierzyli. Co pani na to? Niania pokręciła głową.

— Esme chyba by tego nie chciała. Nie lubi bogów. Uważa, że tylko zajmują miejsce.

— To może ugotowałabym gumbo? Ludzie przybywają z daleka, żeby go pokosztować.

— Warto spróbować — zgodziła się niania. — Zawsze powtarzam, że każda pomoc się przyda. Czemu nie? Proszę zostawić rum.

Kiedy kobieta voodoo odeszła, niania jeszcze przez chwilę paliła fajkę i w zadumie popijała rum. Przyglądała się nieruchomej postaci w łóżku.

Potem nachyliła się do ucha babci Weatherwax.

— Chyba nie masz zamiaru przegrać, co? — szepnęła.

* * *

Babcia Weatherwax rozejrzała się po wielowarstwowym, srebrzystym świecie. — Gdzie ja jestem? WEWNĄTRZ LUSTRA.

— Czy umarłam?

ODPOWIEDŹ NA TO PYTANIE, odparł Śmierć, LEŻY GDZIEŚ POMIĘDZY NIE I TAK.

Esme odwróciła się, a miliard postaci odwrócił się wraz z nią.

— Kiedy będę mogła wyjść?

KIEDY ZNAJDZIESZ TĘ, KTÓRA JEST PRAWDZIWA.

— Jest w tym jakiś haczyk?

NIE.

Babcia spojrzała na siebie.

— To ta — powiedziała.

* * *

Wszystkie opowieści pragną szczęśliwych zakończeń. I wcale nie dbają o to, dla kogo będą szczęśliwe.

* * *

Drogi Jasonie i wszyscy,

to tyle z Genoi, ale dowiedziałam się o zombiowym szamaństwie, pani Gogol i dała mi jeszcze przepis i powiedziała, jak się robi bananananowe daikry i podarowała takie coś, co się nazywa banjo, zdziwisz się. Ogólnie jest przyzwoite duszą moim zdaniem, ale lepiej ją mieć na oku. Wychodzi na to, żeśmy sprowadziły Esme z powrotem chociaż sama nie wiem bo dziwnie się zachowuje i jakaś spokojna taka jest, nie jak normalnie. Dlatego ją tez mam na oku, jakby ta Lily wycięła jakiś szybki numer w lustrze. Ale myślę ze się jej poprawia bo poprosiła Magrat zęby popatrzyć na różdżkę, a potem tak jakby kręciła i suwała tymi pierścieniami i w końcu zmieniła nocnik w bukiet kwiatów, a Magrat powiedziała, ze w życiu by nie zmusiła różdżki do czegoś takiego, i Esme na to ze nie ponieważ, marnowała czas na życzenia zamiast popracować nad ich spełnianiem. Moim zdaniem dobrze ze Esme nie dostała tej różdżki jak była młoda. Lily w porównaniu z nią byłaby jak jaki piknik. Dołączam obrazek smetarza i widzicie ludzi pochowanych w skrzyniach nad ziemią, bo ziemia jest tu strasznie wilgotna, a nikt by nie chciał umrzeć i utonąć jednocześnie. Mówią, ze podróże poszerzają horyzonty, to ja bym mogła już wyciągnąć swoje uszami i zawiązać pod brodą. Wszystkiego najlepszego MAMA.

* * *

Na bagnie pani Gogol, szamanka voodoo, zawiesiła frak na prymitywnym stojaku, wcisnęła cylinder na czubek drąga i kawałkiem pnącza przywiązała laskę do końca jednego z ramion.

Odstąpiła.

Zatrzepotały skrzydła. Legba runął z nieba i przysiadł na kapeluszu. A potem zapiał. Zwykle piał tylko wieczorami, gdyż był wcieleniem mocy. Ale przynajmniej tej jeden raz miał chęć powitać nadejście dnia.

Mawiano potem, że co roku na Samedi Nuite Mort, kiedy karnawałowa zabawa sięga szczytów, bębny grają najgłośniej, a rum niemal się kończy, mężczyzna we fraku i cylindrze, o energii demona, pojawia się znikąd i prowadzi korowód.

W końcu nawet opowieści muszą się gdzieś zaczynać.

* * *

Plusnęło i woda zamknęła się znowu.

Magrat odeszła.

Różdżka opadła w muł, gdzie dotykały jej tylko nogi przechodzących raków, które nie mają matek chrzestnych ani prawa do spełniania życzeń. Przez kolejne miesiące zapadała się coraz głębiej i wreszcie wypadła — jak większość rzeczy — z nurtu historii. Niczego lepszego nie można by sobie życzyć.

* * *

Trzy miotły wzniosły się nad Genoą. Przed świtem budynki spowijała mgła.

Czarownice spojrzały z góry na zielone mokradła wokół miasta. Genoa spała. Dni po Tłustej Porze Obiadowej zawsze były spokojne, gdyż ludzie odsypiali karnawał. Obecnie dołączył do nich Greebo, zwinięty w kłębek na swoim legowisku wśród witek. Opuszczenie pani Pleasant okazało się ciężkim przeżyciem.

— I już po naszym la douche vita — oświadczyła filozoficznie niania Ogg.

— Nie pożegnałyśmy się z panią Gogol — przypomniała sobie Magrat.

— Na pewno i tak wiedziała, że odlatujemy. Dużo wie ta pani Gogol.

— Ale czy możemy wierzyć, że dotrzyma słowa?

— Tak — stwierdziła krótko babcia Weatherwax.

— Bardzo jest uczciwa, na swój sposób — dodała niania Ogg.

— Owszem, to też — zgodziła się babcia. — A poza tym uprzedziłam ją, że mogę wrócić.

Magrat zerknęła na miotłę babci. Wśród bagażu przywiązanego do witek tkwiło duże, okrągłe pudło.

— Nie przymierzyłaś nawet tego kapelusza, który ci podarowała — zauważyła.

— Obejrzałam go sobie. Nie pasuje.

— Moim zdaniem pani Gogol nikomu nie podarowałaby takiego kapelusza, co to nie pasuje — uznała niania. — Popatrzmy, co?

Babcia parsknęła niechętnie i odwiązała pokrywkę pudła. Wyjęła kapelusz. Kule bibuły opadły w dół i zniknęły we mgle.

Magrat i niania Ogg spojrzały.

Oczywiście, nieobca im była koncepcja owoców na kapeluszu. Niania Ogg sama miała słomkowy kapelusz z woskowymi czereśniami, wkładany na specjalne okazje rodzinnych starć. Ale na tym umieszczono nie tylko czereśnie. Chyba jedynym owocem, którego tu brakowało, byt arbuz.

— Jest bardzo… zagraniczny — uznała Magrat.