Выбрать главу

Kilka nieoczekiwanych dyń wzdłuż ścieżki prowadzącej od jej chaty dawało świadectwo niedostatków tej strategii. Jedna wciąż jeszcze myślała, że jest gronostajem.

Teraz Magrat została sama z Jasonem, który niepewnie przestępował z nogi na nogę.

Dotknął palcem grzywki. Wychowano go w szacunku dla kobiet, a Magrat mieściła się mniej więcej w tej kategorii.

— Będzie pani uważać na naszą mamę, panno Garlick? — upewnił się zmartwiony. — Ostatnio strasznie dziwnie się zachowuje. Magrat łagodnie poklepała go po ramieniu.

— Takie rzeczy często się zdarzają — wyjaśniła. — Rozumiesz, kiedy kobieta wychowała już dzieci i tak dalej, chce żyć własnym życiem.

— To czyim życiem żyła do tej pory? Magrat spojrzała na niego zaskoczona. Jakoś nie kwestionowała sensu tej myśli, odkąd pierwszy raz przyszła jej do głowy.

— Widzisz, to jest tak — zaczęła, błyskawicznie tworząc wytłumaczenie. — W życiu kobiety przychodzi taka chwila, kiedy chce odnaleźć siebie.

— To dlaczego nie zacznie szukać tutaj? — spytał smętnie Jason. — Znaczy się, nie chciałem się odzywać nie pytany, ale liczyliśmy na panią, panno Garlick, że przekona pani ją i panią Weatherwax. Zęby nie wyjeżdżały.

— Próbowałam — zapewniła Magrat. — Naprawdę. Mówiłam: wcale nie musicie jechać. Anno domini, mówiłam. Już nie jesteście takie młode jak kiedyś, mówiłam. To bez sensu, wyprawiać się setki mil stąd po głupstwo, zwłaszcza w waszym wieku.

Jason przechylił głowę. Zapewnię nie dotarłby do finału dyskowych mistrzostw szybkości orientacji, ale dobrze znał własną matkę.

— Powiedziała pani to wszystko naszej mamie? — upewnił się.

— Nie martw się — uspokoiła go Magrat. — Jestem pewna, że żadna krzywda…

Nad ich głowami rozległ się trzask. Kilka jesiennych liści powoli opadło na ziemię.

— Przeklęte drzewo… Kto tu postawił to drzewo? — dobiegł głos z góry.

— To pewnie babcia — domyśliła się Magrat.

Jedną ze słabych stron mocno na ogół ukształtowanego charakteru babci Weatherwax była nieumiejętność sterowania różnymi rzeczami. Sama idea wydawała się obca jej naturze. Uważała, że jej sprawą jest się poruszać, a do reszty świata należy takie ustawienie, żeby dotarła do celu. Oznaczało to, że czasami musiała schodzić z drzew, na które wcale się nie wspinała. To właśnie zrobiła teraz; zeskoczyła z najniższej gałęzi i spojrzała wokół siebie, jakby wyzywając śmiałków, by spróbowali wygłosić jakąś uwagę.

— No to jesteśmy już wszystkie — oznajmiła wesoło Magrat. Nie udało się. Wzrok babci Weatherwax natychmiast skupił się w okolicy kolan młodej czarownicy.

— Co ty niby masz na sobie? — spytała groźnie.

— Aha. Hm. Pomyślałam… Znaczy, w górze jest zimno, bo wieje i w ogóle… — zaczęła Magrat.

Obawiała się tej rozmowy i nienawidziła samej siebie za tę słabość. Pomysł wpadł jej do głowy pewnej nocy i przekonała się, że naprawdę są praktyczne. Poza tym prawie niemożliwe było wykonywanie kosmicznie harmonijnych śmiertelnych kopnięć mistrza Lobsanga Dibbiera, kiedy nogi ciągle plątały się w spódnicę.

— Spodnie?

— Nie są takie jak zwykłe…

— Przecież mężczyźni patrzą — rzekła babcia. — Uważam, że to niegodne.

— Co takiego? — spytała niania Ogg, stając za jej plecami.

— Magrat Garlick, stojąca tak rozdwojona. — Babcia zadarła nos.

— Byle tylko zapisała nazwisko i adres tego młodego człowieka — rzuciła przyjaźnie niania.

— Nianiu! — zawołała Magrat.

— Mnie się to nie podoba — oświadczyła babcia. — Każdy może zobaczyć jej nogi.

— Wcale nie może — zaprotestowała niania. — Z tego powodu, że zasłania je materiał.

— Tak, ale widzą, gdzie te nogi są.

— Przecież to głupie. To tak jakby mieć pretensje, że każdy pod ubraniem jest nagi — zaprotestowała Magrat.

— Magrat Garlick, oby zostało ci wybaczone! — oburzyła się babcia Weatherwax.

— Przecież to prawda.

— Ja nie jestem — zapewniła z godnością babcia. — Mam jeszcze trzy kamizelki.

Wyrokiem zmierzyła nianię od stóp do głów. Gytha Ogg także poczyniła przygotowania do wizyty w obcych stronach. Babcia nie znalazła prawie nic, co mogłaby skrytykować, choć naprawdę się starała.

— Co to znowu za kapelusz? — mruknęła.

Niania uśmiechnęła się tylko. W końcu znała Esme Weatherwax od siedemdziesięciu lat.

— Szczyt mody, co? Zrobiony u pana Vernissage z Kromki. Ma wiklinowe wzmocnienia aż do czubka, a w środku osiemnaście kieszonek. Wytrzymuje uderzenie młota. Taki to jest kapelusz. A co powiesz na to?

Niania uniosła brzeg spódnicy, demonstrując nowe buty. Jako butom, babcia Weatherwax nie mogła im nic zarzucić. Miały odpowiednią dla czarownic konstrukcję, to znaczy, że załadowany wóz mógłby po nich przejechać, nie pozostawiając żadnego wgniecenia w grubej skórze. Jedyne, co w nich było niewłaściwe, to kolor.

— Czerwone? — zdumiała się babcia. — To nie jest kolor dla butów czarownicy.

— Mnie się podoba — odparła niania. Babcia prychnęła niechętnie.

— Pewnie, możesz robić, co chcesz. I jestem pewna, że w obcych stronach godzą się z różnymi zagranicznymi pomysłami. Ale wiesz przecież, co ludzie mówią o kobietach, które noszą czerwone buty.

— Byle tylko mówili też, że mają suche nogi — stwierdziła wesoło niania.

Wcisnęła Jasonowi w rękę klucz do swojego domku.

— Będę pisać wam listy, jeśli obiecasz, że znajdziesz kogoś, kto ci je przeczyta.

— Tak, mamo. A co z kotem?

— Greebo rusza z nami, oczywiście.

— Co? Przecież jest kotem! — zaprotestowała babcia Weatherwax. — Nie możemy brać ze sobą kotów! Nie mam zamiaru podróżować z żadnymi kotami! Wystarczy mi podróż ze spodniami i prowokacyjnymi butami!

— Będzie tęsknił za mamunią, jeśli go zostawimy. Prawda? — zagruchała niania Ogg, podnosząc Greeba z ziemi. Zwisał bezwładnie, jak złapany w połowie bukłak z wodą.

Dla niani Ogg Greebo wciąż byt małym kociakiem goniącym za kłębkiem wełny.

Dla reszty świata był wielkim kocurem, wypchanym niewiarygodnie niezniszczalną siłą życiową opakowaną w skórę, która mniej przypominała futro, a bardziej kawałek chleba pozostawiony na dwa tygodnie w wilgotnym miejscu. Obcy często się nad nim litowali, bo praktycznie nie miał uszu, a jego morda wyglądała, jakby usiadł na niej niedźwiedź. Nie mogli wiedzieć, że przyczyną tego jest kocia duma Greeba, która kazała mu próbować walczyć albo gwałcić absolutnie wszystko, aż do czworokonnego wozu z drewnem włącznie. Kiedy Greebo maszerował ulicą, groźne psy skamlały i chowały się pod schodami. Lisy trzymały się z daleka od wioski. Wilki starały się ją omijać.

— To taki wielki pieszczoch — rzekła niania.

Greebo obrzucił babcię Weatherwax żółtookim wzrokiem pełnym zadowolonej z siebie wrogości, jaką koty zwykle rezerwują dla osób, które ich nie lubią. I zamruczał. Był chyba jedynym kotem na świecie, który potrafił prychać drwiąco podczas mruczenia.

— Poza tym — dodała niania — czarownice powinny lubić koty.

— Nie. Takich jak on nie lubią.

— Zwyczajnie nie jesteś kocią osobą, Esme. — Niania mocniej przytuliła Greeba.

Jason Ogg odciągnął Magrat na stronę.

— Nasz Sean przeczytał mi w almanachu, że w obcych stronach są takie straszne dzikie bestie — szepnął nerwowo. — Wielkie kosmate stwory, co to skaczą na wędrowców. Tak tam pisało. Nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby skoczyły na mamę albo babcię.