Na górze w wieżyczce Siska zorientowała się nagle, że przez całe spotkanie z upiorami ręka Tsi-Tsunggi uspokajająco obejmowała ją za ramiona. Nagłe gorąco, jakim się oblała, przypomniało jej o bliskości elfa, poderwała się gwałtownie.
– Muszę spytać o coś Indrę – mruknęła i zbiegła do wnętrza Juggernauta.
Na schodach pożałowała tego, co zrobiła. Nie powinna tak łatwo rezygnować z dobrego miejsca w wieżyczce. Stała na wąskich schodach i ciężko oddychała. Nowe uczucie nie chciało ustąpić, policzki ją paliły, a płacz uwiązł w gardle.
Przecież jestem księżniczką, myślała. Czyżby taki nędzny, nie mający nic wspólnego z człowiekiem bastard miał wyprowadzić z równowagi córkę wodza? Pamiętaj o swojej godności, Sisko!
Juggernaut przechylił się nagle, mało brakowało, a spadłaby ze schodów, musiała przytrzymać się poręczy. W dodatku tutaj niżej zaczęła dokuczać jej choroba morska.
Nikt z dołu jeszcze jej nie zauważył. A więc ocaliła swą godność.
Zdradliwa fala, która zalała jej ciało, z wolna zaczynała ustępować.
Usłyszała głosy Dolga i Marca, rozlegały się coraz bliżej, uciekła więc z powrotem na górę.
Tsi patrzył na nią z pytającym uśmiechem. Siska zmusiła się, by przelotnie odwzajemnić ten uśmiech, i znów siadła przy nim. Tsi nie próbował już więcej jej obejmować.
Również i to ją irytowało, lecz przede wszystkim odczuwała ulgę.
Odruchowo zerknęła w tył, znajdowali się daleko od Królestwa Światła, ale widać je było za nimi. Tuż nad linią horyzontu, za zasłoną piaskowych chmur, wznosiła się olbrzymia kopuła czy też zabarwiony na różowo półksiężyc. Ellen i Nataniel nieraz opowiadali o księżycu istniejącym w zewnętrznym świecie, ale u nich, gdy widoczna była jego połowa, wisiała na niebie pionowo, tutaj zaś półksiężyc, czyli kopuła Królestwa Światła, leżał niczym odwrócony spodeczek. Był tak wielki, że nie dało się go dostrzec w całości, jego gigantycznych rozmiarów można się było jedynie domyślać.
Tsi-Tsungga popatrzył za jej wzrokiem.
– Tęsknisz już za powrotem, prawda?
– Tak – przyznała cicho. – Tutaj jest strasznie. To mój dawny świat, ale teraz budzi we mnie grozę.
– W twojej wiosce na pewno było pięknie, księżniczko – pocieszył ją Tsi.
Może i tak, pomyślała, ale kiedy Tsi powtórzył swoje: „Nie bój się, jestem przy tobie”, już nie prychała. Zatęskniła za swoim nowym domem, za Sassą, Ellen, Natanielem i Hubertem Ambrozją.
Chociaż Hubert Ambrozja to tylko kot, zwierzę, do którego nie należy się zbliżać.
Nagle od strony Gór Czarnych dobiegło przeciągłe, przeraźliwe wycie. Wszyscy w wieżyczce drgnęli. Zapomnieli już o tych przerażających dźwiękach.
– Ach, milczcie wy przynajmniej! – mruknęła Siska. – I bez tego jest dostatecznie źle!
6
W domu Nataniela Hubert Ambrozja leżał niehigienicznie blisko zagłębienia szyi Sassy. Sam Nataniel wybrał się na przechadzkę z Nerem, którego w czasie, gdy jego pan, Dolg, błąkał się po bezdrożach Królestwa Ciemności, umieszczono u nich w domu.
Sassa popatrzyła na swoją babcię. Ellen przysiadła na brzegu łóżka, żeby powiedzieć dziewczynce „dobranoc”.
– Ciekawa jestem, babciu, jak się miewa Siska, stęskniłam się za nią. Chyba mimo wszystko powinnam była wyruszyć z nimi.
– Och, nie, dzięki Bogu, że tego nie zrobiłaś, Sasso. Mieli wielkie problemy, jeszcze zanim przedostali się za mur. Marco mówił o tym Natanielowi.
– Jakie problemy?
Ile można wyjawić dziecku? No cóż, Sassa była już w każdym razie dużym dzieckiem, właściwie raczej nawet panienką. Na pewno zdoła znieść prawdę.
– Wiedźma. Była z nimi, ale została unieszkodliwiona, a oni znaleźli się już poza murem. Nie mamy z nimi żadnego kontaktu.
– To znaczy, że muszą sobie radzić sami? Biedna Siska!
– Na pewno jest bezpieczna, tyle osób jej strzeże.
Sassa posmutniała.
– I ja jako jedyna z dziewcząt nie wzięłam udziału w wyprawie?
– Ku naszej wielkiej uldze sama postanowiłaś zostać w domu.
– Tak, chyba tak – pokiwała głową zamyślona Sassa i mocniej przytuliła do siebie Huberta Ambrozję. – Dobranoc, babciu.
– Dobranoc, kochanie.
Ellen, stojąc w drzwiach, popatrzyła na nią jeszcze przez chwilę. Jej spojrzenie wyrażało smutek.
Nasz jedyny potomek, pomyślała. Taka nieśmiała, taka… samotna.
Ellen z głębokim poczuciem niechęci przypomniała sobie najstraszniejszą z dziecinnych zabaw, jakie wymyślono. „Kośmy owies”. Myślała o wszystkich dziewczętach wchodzących w skład grupki przyjaciół z Królestwa Światła i myślała o Sassie. Wspominała, jak będąc dzieckiem – a były to lata tuż po drugiej wojnie światowej – to ona zostawała sama w tej strasznej zabawie. W myślach powtórzyła tekst starej norweskiej piosenki:
Kośmy, kośmy owies, z kim go będziesz kosić?
Z miłą moją, z miłą moją, ale jak ją prosić?
Widziałem ją wczoraj, ciemnego wieczora,
Poprosiłem przy księżycu, późna była pora.
Ja wybieram ciebie, on wybiera ją.
I zostaje tylko jedna, bo jej nie chce nikt.
I zostaje tylko Ellen, bo jej nie chce nikt.
Okropne! Wszystkie pary okrążały ją i grały jej na nosie. Zalegalizowane prześladowanie. No cóż, Ellen była silna i zabawę traktowała wyłącznie jak zabawę, chociaż uczucie, jakie ją przy tym ogarniało, było straszne… Znała jednak inne dzieci, które przy słowach „Ja wybieram ciebie, on wybiera ją” nie zdążyły znaleźć sobie partnera, bo w zabawie zawsze brała udział nieparzysta liczba dzieci, w tym tkwił cały jej sens. Samotni odchodzili później z płaczem, a później jeszcze bardziej unikali grupy. Zwykle przecież pary nie znajdowali ci, którzy już wcześniej odstawali od towarzystwa.
Zbierając naczynia do mycia, rozmyślała o przyjaciołach Sassy. To prawie tak jak w tej zabawie.
Miranda dotarła już do bezpiecznej przystani, miała swego Gondagila, dokonała bardzo szczęśliwego wyboru. Pozostali natomiast wciąż się zmagali z rozmaitymi problemami.
Elena i Jaskari po wielu trudach i wahaniach już, już prawie się odnaleźli, a dzisiaj Marco w rozmowie telefonicznej opowiedział o tragedii, jaka ich spotkała za przyczyną wiedźmy Griseldy. Zdaniem Marca bardzo trudno będzie to naprawić.
Indra stała w obliczu olbrzymiego problemu, miłość do Lemura i narażanie się tym samym na gniew Talornina to naprawdę niełatwa sprawa.
Berengaria miała podobny dylemat. Czy koniecznie musiała się tak upierać przy ciągłym adorowaniu Oka Nocy? W ten sposób ściągała na siebie gniew całego klanu Indian.
Siska nie miała nikogo, była dziwnie wstrzemięźliwa, jeśli chodziło o chłopców. Ale dzięki swej urodzie mogła dostać każdego, kogo tylko by chciała. Ale czy to może być jakąkolwiek gwarancją szczęścia?
Armas trzymał się Obcych i wysoko urodzonych kobiet z rodu Lemurów, w każdym razie taki obowiązek na nim spoczywał, a czy tak postępował, tego Ellen nie wiedziała.
Jori był wciąż bardzo dziecinny i nikt nie brał poważnie jego ewentualnych romansów, nikt nie wiedział też, czy na kimś szczególnie mu zależy.
Tsi-Tsungga to oddzielny rozdział, z tego co Ellen słyszała, nie wolno mu było nikogo tknąć, ani istot ziemi, ani elfów, Lemurów ani też dziewcząt ludzkiego rodu.
Szkoda, że taki rzadki gatunek miałby ulec zagładzie, i szkoda tego chłopca, on jest taki… szczególny.