Wszyscy czuli się już śmiertelnie zmęczeni. Zwykła pora udawania się na spoczynek dawno minęła, lecz Jori, który już wcześniej był w Ciemności, przestrzegał przed różnicą czasu. Gdyby teraz położyli się spać, trzymaliby się zegara Królestwa Światła i obudziliby się po wielu dniach.
Indra rozmarzona zapatrzyła się w pustkowie. Nad piaskowym morzem wciąż zalegał zmrok, który stale się pogłębiał, bo przecież z każdą chwilą oddalali się od Królestwa Światła.
Brakuje mi gwiazd, myślała, księżyca i chmur przesuwających się po niebie. W Królestwie Światła się o tym nie myśli, ale tutaj ta tęsknota boleśnie dokucza.
Wszystko jest takie ponure, ani krztyny pociechy! A więc tak wygląda szary świat Gondagila, a Siski był nawet jeszcze ciemniejszy.
Nic dziwnego, że Miranda i Gondagil chcą przynieść tu światło.
W istocie ta część Ciemności była nadzwyczaj nieprzyjemna, wszędzie tylko piasek i ponury mrok.
Nagle Indra zawołała:
– Chyba widzę góry!
Wszyscy rzucili się do okna.
– Nie, Indro, coś ci się przywidziało, nic tu nie ma.
– Zobaczyłaś prawdopodobnie przesuwający się tuman piasku – wyjaśnił Jaskari.
Najpewniej miał rację, to najgorsze z możliwych wydanie Sprengisandur, pomyślała Indra, tyle że po dziesięciokroć straszniejsze.
– Pójdę na górę – zdecydowała, bo właściwie nie bardzo miała ochotę przyznać, że coś jej się przywidziało.
Gdy dotarła na wieżyczkę i powiedziała o swojej obserwacji, Chor skinął głową.
– Ja też przed chwilą coś zauważyłem. Ale nie chciałem sobie robić płonnych nadziei. Bałem się, że to może jakiś omam.
Dwadzieścia minut później nie było już żadnych wątpliwości, przed nimi wznosiło się coś gęstego.
Napotkali jeszcze jednego pustynnego wędrowca, tym razem był to jasnowłosy mężczyzna z rodu Waregów. Leżał na brzuchu na piasku, gdy go mijali, uniósł głowę. Chor chciał się zatrzymać, lecz Strażnicy odradzili.
– Leżącego człowieka piasek pokryłby w kilka chwil – ostrzegł jeden. – Znów mamy do czynienia z upiorem.
Marco w pełni się z nim zgadzał.
– Nie ruszajcie go, nie wiadomo, co się może stać. Na ich oczach zjawa rozpłynęła się w nicość. Marco zabronił jakichkolwiek przystanków na morzu piasku. Podejrzewał bowiem, że to pustynia czyni z nieszczęsnych wędrowców upiory, na dodatek złe. Gondagil i Helge zapewniali, że to tylko piaskowe morze jest nawiedzone, dlaczego tak było, nie wiedział nikt, przyczyna zapewne kryła się gdzieś w mrokach czasu.
Ponieważ nikomu nie wolno było opuszczać wnętrza Juggernauta, wiązało się to z pewnymi problemami, lecz Chor przeznaczył na te cele kontener, który ustawiono w bardzo dyskretnym miejscu.
Niestety, Juggernaut naprawdę nie był jeszcze wykończony.
Indra została w wieżyczce, ponieważ nikt jej stamtąd nie przepędzał, i słuchała Chora komunikującego się z Gondagilem, jego wskazówek napływających z nieznanej dali. „Bardziej na prawo, teraz ostrożnie, Helge mówi, że tam jest przepaść prowadząca wprost do doliny potworów…”
Chor manewrował ciężkim kolosem wolno, lecz pewnie, i nagle wszyscy jednocześnie dostrzegli jakieś światełko, ukazywało się i znów znikało na przemian. Wolno i rytmicznie niczym blask latarni morskiej.
– To oni! – zawołało wielu jednocześnie. – Widzisz to, Chor?
Madrag zauważył błyski już dawno.
Indrze mocniej zabiło serce.
– Proszę, daj mi mikrofon, Chor – błagała bez tchu. – Tylko na moment, nie zrobię nic…
Chor trójpalczastą niezgrabną ręką, która mimo to potrafiła się obchodzić z najprecyzyjniejszymi urządzeniami, podał jej przyrząd.
– Ram, Gondagil, czy to wy? – szepnęła Indra do mikrofonu.
Usłyszała, że gdzieś tam daleko mikrofon przechodzi z ręki do ręki.
– To my, Indro – rozległ się serdeczny głos Rama. – Jesteśmy tu razem z Helgem, bardzo miłym człowiekiem, którego wkrótce poznasz. Jak się miewasz?
– Właśnie o to samo chciałam ciebie spytać.
– U nas wszystko w porządku, ale przeraziły mnie wasze przeżycia. Indro… jeśli zobaczysz trzy krótkie sygnały, to wiedz, że one są ode mnie dla ciebie.
– Wpatruję się w ciemność jak wariatka.
Powolne sygnały świetlne przerwały trzy szybkie błyśnięcia. Zaraz potem powrócił dawny rytm.
– Dziękuję, Ramie. I ja ci wysyłam to samo.
Ram roześmiał się cicho. Rozumieli się, nie potrzebowali zbędnych słów.
– Widzicie nas? – spytała Indra.
– Jeszcze nie, i nie powinniście na razie zapalać reflektora, ale i tak wiemy, gdzie jesteście. Ale teraz lepiej będzie, jak oddamy sprzęt Gondagilowi i Chorowi.
Indra usłuchała, głęboko wzdychając ze szczęścia. Mogła słuchać głosu Rama.
Odległość dzieląca ich od gór okazała się większa, niż się spodziewali. Bliskość była złudzeniem optycznym, wreszcie jednak wokół nich zaczęły wznosić się wysokie szczyty. Gondagil z wielką ostrożnością nawigował Juggernautem wśród stromych krawędzi i innych czyhających na nich pułapek.
Indra wpatrywała się w blask latarek przewodników, aż wreszcie Juggernaut pod osłoną wysokich skał całkiem się zatrzymał.
Ach, musi pędzić do Rama, prędko! Na dole otwarto drzwi, ale Tsi-Tsungga nie mógł się już doczekać. Zeskoczył na ziemię wprost z wieżyczki, zaraz za nim skoczyła Miranda stęskniona za Gondagilem, Indra niestety schodziła już po schodach i przez chwilę nie mogła się przebić przez ciżbę, żałowała, że i ona nie zdecydowała się na skok, teraz musiała stać w kolejce do wyjścia.
Nareszcie znalazła się na zewnątrz, w mroku dostrzegła wysoką postać Rama w jasnej pelerynie. Rozglądał się za nią, rozjaśnił się, gdy wreszcie ją dostrzegł i… zaraz potem w jego ramionach znalazła się Lenore.
Indra stanęła jak wmurowana. Ram posłał jej pełne rozpaczy spojrzenie, ale Lenore czepiała się jego rąk i nie przestawała histerycznie opowiadać o tym, jak strasznym przeżyciem było takie spotkanie z dawnymi przyjaciółmi, o tym, że nie wszyscy zaginieni się pojawili i jak w Juggernaucie się na nią rozgniewali, chociaż to nie była jej wina, czuła się taka samotna.
Indra nigdy jeszcze nie doznała tak wielkiego rozczarowania.
Od strony Gór Czarnych dobiegło przenikliwe, to wznoszące się, to opadające zawodzenie. Rozbrzmiewało teraz przerażająco blisko.
Lenore całkowicie straciła panowanie nad sobą.
– Cicho bądźcie, zamilknijcie, potwory! Nie przypominajcie mi o sobie!
Nikt nie wiedział, że są obserwowani. Z wysokich stożkowatych szczytów spoglądały na nich jakieś oczy. Liczna gromada tajemniczych milczących stworzeń czaiła się na górze. Jedynie wyczulonego Dolga przeszedł dreszcz, lecz i on nie potrafił zdefiniować nadpełzającego niepokoju.
8
Rozbijali obóz na nocleg w krainie wiecznej nocy.
Oczywiście nie mam żadnego prawa do powitalnego uścisku Rama, powtarzała sobie Indra. To Lenore ma do tego prawo, nie ja, mnie przepełnia jedynie paskudne uczucie, które w zastanawiający sposób przypomina żądzę mordu. No, może nie jest aż tak źle, ale doprawdy chciałabym, żeby Lenore dostała kiedyś za swoje.
Najchętniej od Rama.
Indra na tę myśl uśmiechnęła się złośliwie.
Oboje z Ramem stwierdzili, że Lenore najprawdopodobniej mimo wszystko została wysłana przez Talornina, a jednocześnie chciała przy tym samym ogniu upiec własną pieczeń. Ram więc bardzo uważał, by nie okazywać Indrze uczuć otwarcie, niekiedy jednak, gdy Lenore patrzyła w inną stronę, ich spojrzenia się spotykały.