Miranda odwróciła się, przez moment w jakiejś skalnej szczelinie ujrzała parę rozjarzonych ślepi, dobiegł ją głęboki syk i powarkiwanie.
„Rozumiem, spytamy naszego przyjaciela Nidhogga”.
Nidhogg nie krył powagi.
– To na to tak zareagowałeś wcześniej? – spytała.
– Tak, one szły za nami.
Goram wyjął swój pistolet laserowy, ale Nidhogg położył na nim długą dłoń.
– Nie to – rzekł łagodnie. – Ta broń na nic się tutaj nie przyda.
– O co ci chodzi? – cicho spytała Miranda. – Ja raz zastrzeliłam potwora z takiego pistoletu.
Nidhogg wolno obrócił się w jej stronę. Jego niezwykłe wężowe oczy zalśniły.
– To nie są wcale potwory.
– Może to dzikie zwierzęta? – zasugerował Goram.
– Nie, to nie zwierzęta.
– Ale…
– Nie wiem – odrzekł Nidhogg i to chyba wzbudziło w nich jeszcze większe zaniepokojenie. – To ludzie, a jednocześnie nie ludzie.
– Przerażasz mnie – powiedziała Miranda, czując, jak bardzo zdrętwiały jej wargi. – Czy one polują na jelenie?
– Nie. Chcą złapać ciebie.
– Mnie?
– Tak, spójrz na te oczy.
Miranda niechętnie podniosła wzrok w kierunku szczelin w skale spowitych głębokim mrokiem. Trzy pary rozjarzonych ślepi spoglądały wprost na nią, nie na Gorama czy Nidhogga ani też na jelenie. Patrzyły prosto na nią.
– Chodźcie, odejdźmy z tego miejsca – rzekł Goram nieswoim głosem,
– Tak, tak będzie zdecydowanie najlepiej – pokiwał głową Nidhogg. – Powinniśmy się spieszyć. Czy zwierzęta pójdą z tobą, Mirando?
– Spróbuję je namówić – odparła drżąco. Pomyślała: „Chodźcie, przyjaciele, tu jest niebezpiecznie”.
Przez mikrofon dotarł do nich głos Rama:
– Co się tam u was dzieje? Co to za ślepia, o których mówicie?
– Nie wiemy – odparł Goram. – Ale już stąd odchodzimy.
Dobiegł, też nie wiadomo skąd, głos Gondagila:
– Nie pojmuję, nigdy nie słyszałem, aby po tych lasach krążyły stworzenia ludzkiego wzrostu o płonących oczach. A ty, Helge?
Nastąpiło jakieś szamotanie z telefonem i zaraz rozległ się głos Helgego, który krzyczał niepotrzebnie głośno:
– Nie, ja też nie.
– Odejdźcie stamtąd czym prędzej – prosił zaniepokojony Gondagil.
– Właśnie to robimy – odparł Goram. – A rodzina jeleni podąża za nami. Wszystko idzie jak najlepiej.
Ale jego głos nie brzmiał szczególnie przekonująco.
Szybkim krokiem oddalali się od skał, zwierzęta wędrowały za nimi, dłużej się już nie wahając. Nidhogg przepuścił jelenie i sam znalazł się teraz na końcu grupki. Od razu poczuli się bezpieczniej.
Gdy grupa pod przewodnictwem Gorama posunęła się nieco dalej w stronę Juggernauta, Miranda zawołała do Nidhogga:
– Widzisz je jeszcze?
– Nie, zniknęły.
– Ale widziałeś? Chodzi mi o to, czy potrafisz widzieć w ciemności?
– Widziałem je.
– Jak byś je nazwał?
– Trudno powiedzieć… no cóż, najbliżej chyba im do wilkołaków.
– Do wilkołaków? – powtórzyła Miranda z niedowierzaniem. – Phi! One ścigają tylko ciężarne kobiety.
– No właśnie – odparł Nidhogg ze spokojem.
Miranda stanęła jak wryta. Goram także się zatrzymał.
– Co ty mówisz, Nidhoggu?
Miranda czuła, jak twarz jej tężeje.
– Tak jest, Mirando.
O, na Święte Słońce, Goram wyjął telefon.
– Gondagilu, słyszysz mnie?
– Słyszę.
– Powstała bardzo trudna sytuacja, te nieznane stworzenia przypominają wilkołaki, a Miranda spodziewa się dziecka, tak mówi Nidhogg.
– Miranda – cicho powtórzył Gondagil. – Naprawdę? Nie wiedziałem.
– Ja też nie – pisnęła żałośnie. – Ale on chyba ma rację, Gondagilu!
– Już tam idę.
– Nie, jesteś za daleko – powstrzymał go Goram. – Zresztą niedaleko już mamy do Juggernauta.
Nawet przez telefon wychwycili bezradność Gondagila.
– Zadbaj o to, żeby ona znalazła się w wieżyczce i tam już została. Poproś Chora, żeby uszczelnił wszystkie szpary w oknach…
– Chor zrobił to już, zanim opuściliśmy Juggernauta – uspokoił go Goram. – Nie bój się, zaprowadzimy ją w bezpieczne miejsce.
Podczas tej rozmowy grupka złożona z ludzi i jeleni posuwała się naprzód.
Nidhogg często spoglądał w tył. I nagle zawołał:
– Gonią nas!
Miranda jęknęła ze strachu. Goram podszedł do samca jelenia i coś do niego szepnął. Zwierzę natychmiast zbliżyło się do dziewczyny, którą Goram wsadził na jego grzbiet. Miranda uchwyciła się olbrzymich rogów i poczuła, że Goram siada za nią. Nidhogg już zdążył dosiąść łani i zaraz zwierzęta pognały naprzód w stronę, którą wskazał im Goram. Cielę biegło między rodzicami. Goram po to, by wsiąść na grzbiet jelenia, musiał stanąć na wielkim kamieniu, Nidhogg natomiast bez kłopotu wzniósł się w powietrze.
To nieprawdopodobne, nie da się w to uwierzyć, powtarzała w myślach Miranda. Serdeczne dzięki należą się Madragom za te ich aparaciki, bez nich nie moglibyśmy się porozumieć z jeleniami.
Bała się odwrócić głowę, zauważyła jednak, że Nidhogg rzuca za siebie niespokojne spojrzenia. Ściszonym głosem rzekł do Gorama:
– One są bardzo prędkie.
Wreszcie w osłoniętej dolince dostrzegli Juggernauta.
– Pojazd je przeraził, zatrzymały się – triumfalnie zawołał Nidhogg.
Miranda wreszcie odważyła się spojrzeć za siebie.
Ujrzała jedynie trzy cienie, ledwie widoczne wśród innych cieni. Zniknęły na porośniętym lasem wzgórzu. Miranda odetchnęła z ulgą.
Ich przybycie w wielkim stylu wywołało wrażenie na czworgu pozostających przy Juggernaucie.
– No, no – rzekł Chor, kiedy zeskoczyli wreszcie na ziemię. – Bardziej triumfalnie nie dało się już tego zrobić. I pozbyliście się tych bestii, jak słyszałem. To dobrze, niechętnie widziałbym je na terenie naszej bazy.
Mirandę czym prędzej zaprowadzono do wieżyczki, nie zważając na jej gwałtowne protesty i argumenty, że powinna przecież pomóc jeleniom w przejściu na pokład. Wszyscy ją uspokajali, twierdząc, że sami się tym zajmą. W głośniku rozległ się głos Gondagila, prosił, by Chor czym prędzej wrócił z Mirandą do Królestwa Światła.
– Możesz być spokojny – odparł Chor. – Słyszałem, że jeszcze jedna grupa znalazła swoje jelenie. Zaczekamy na nich i odprawimy pierwszą turę do domu.
Ale przecież pozostali nie mogą tu zostać bez opieki Juggernauta, pomyślała zaniepokojona Miranda.
Usłyszała, że jelenie wprowadzane są na „pokład”. Jak, na miłość boską, udało im się tego dokonać? Czy zwierzęta będą spokojnie czekały w tej przerażającej machinie?
Zorientowała się jednak zaraz, że weterynarz po prostu je uśpił. To rozsądne posunięcie, stwierdziła, i przez okno w wieżyczce wyjrzała na zewnątrz. Przed jej oczami rozciągał się mroczny, milczący krajobraz, niczym nie zdradzający tego, co się w nim kryło.
10
Wcale mi się nie podoba ten las. Nigdy przedtem nie byłam w Ciemności, nie wiedziałam, że tu jest tak okropnie. Nic nie widać i tak zimno. Marznę, odkąd tylko znaleźliśmy się poza murem. Czy nikt nie mógł nas uprzedzić, że tak tu zimno? Mrok to zaledwie połowa strachu, chłód jest gorszy. Szkoda, że nie wzięłam długich spodni i dużego ciepłego swetra, ale nikt o tym nie wspomniał Mówili jedynie, że tutaj jest ciemniej, chłodniej i bardziej niebezpiecznie. Ale to tylko słowa, a one tak mało znaczą.