– Za wcześnie? – przerwała mu ze śmiechem. – Przecież to wydarzyło się w tysiąc sześćset dziewięćdziesiątym pierwszym roku, uważam, że najwyższy czas, byś zapomniał o tym incydencie.
– Trudno jest wmieść takie wydarzenie pod dywan.
– Uważam, że wcale tego nie zrobiłeś, cierpiałeś z jej powodu przez sześć albo nawet siedem ludzkich istnień.
Thomas z wyraźną ulgą uniósł głowę.
– Chyba masz rację, najwyższy czas zacząć żyć.
– Tak właśnie powinno to brzmieć.
Oriana postanowiła nie rozważać teraz możliwości powrotu Griseldy. Musiała pomóc Thomasowi na nowo uwierzyć w siebie. Ogromnie ją też kusiło powolne, ceremonialne staranie się o jej rękę. To również może być emocjonujące.
Idąc nie dotykali się nawzajem, lecz chociaż dzielił ich co najmniej metr, byli bardzo, ale to bardzo blisko siebie.
Oriana zorientowała się, że dzień ma się ku końcowi. Podobnie jak za murem panowało wieczne światło, tak w tej krainie królowała wieczna ciemność, lecz organizm sam wyczuwał zmianę pór doby. Nie mieli nawet czasu na posiłek, jelenie poruszały się tak szybko, że musieli niemal biec, by dotrzymać im kroku, a to ujmowało im sił.
Wszyscy chyba już zauważyli, że Helge mniej lub bardziej świadomie naprowadza ich na Dolinę Mgieł, gdzie był jego rodzinny dom. Nawiązali kontakt z Ramem i powiadomili go, że odnaleźli jelenie i że wszystko jest w porządku, lecz na pytanie Helgego Ram odparł, że nie, nie miał czasu pomówić z jego matką, wciąż bowiem brakowało pary jeleni, łani i samotnego samca.
Dlatego właśnie Helge skierował ich długą okrężną drogą. Chciał koniecznie iść do domu, do matki. Wszystkie podjęte przez Marca próby nakłonienia go, by odstąpił od zamiaru zabrania jej do Królestwa Światła, były niczym płatki śniegu topniejące na ziemi.
Jakie to miłe zwierzęta, idą tak spokojnie przez cały czas, mówiła sobie w duchu Oriana.
Nie zdążyła pomyśleć tego do końca, a jelenie nagle się zatrzymały. Dwa uskoczyły w bok i zniknęły w lesie.
Ratunku, jak sobie z tym poradzić?
Na przesłanie myśli o spokoju i poczuciu bezpieczeństwa w Królestwie Światła nie było czasu, tutaj liczyły się sekundy.
I wtedy do akcji przystąpił Nauczyciel. Uniósł rękę i grzmiącym głosem wymówił kilka słów w jakimś nieznanym języku, lecz dzięki wynalazkowi Madragów zrozumieli je wszyscy, również olbrzymie jelenie. Nauczyciel oznajmił, że jeśli się rozbiegną, będą skazane na śmierć. Jedynie pod jego ochroną zdołają ocalić życie.
Dla wszystkich jasne się stało, że słowa wypowiedziane przez Nauczyciela układały się w czarnoksięską formułę. Użył zaklęcia, by powstrzymać zwierzęta, zaczarował je.
Wolno, bardzo niechętnie jelenie powróciły, jakby kierowała nimi nie tylko ich własna wola.
Może jednak i one zrozumiały to, co dodał: „Bo w lesie kryje się zła krew”?
Właściwie dlaczego zwierzęta okazały tak gwałtowny opór?
Ludzie woleli się nad tym nie zastanawiać.
Korzystając z zamieszania, wywołanego rozproszeniem się zwierząt, Helge cicho zwrócił się do Oriany i Thomasa:
– Idźcie dalej naprzód, ja przyjdę później, znam drogę.
– Nie możesz przecież… – zaczęli, lecz jego już nie było.
– Co za dureń! – mruknął Marco, gdy chwilę później donieśli mu o odłączeniu się Helgego. – To się może źle dla niego skończyć, ale rzeczywiście, jak mówi, sam znajdzie drogę, a przypuszczam, ze nic nie byłoby w stanie odwieść go od tego planu.
– To znaczy, że nie będziemy na niego czekać?
– Tutaj? W miejscu, gdzie zwierzęta tak się niepokoją? Poza tym powinniśmy się spieszyć na miejsce zbiórki. Helge będzie musiał radzić sobie sam.
Nie przywykli, by Marco okazywał tak mało wrażliwości, zrozumieli jednak, że dla Helgego nie mogli nic zrobić, sam wybrał swoją drogę i przecież znacznie lepiej niż oni znał Ciemność.
Pozostawało tylko jedno pytanie: Czy zdoła poradzić sobie ze wszystkimi nowymi elementami, jakie wtargnęły w jego dawny świat? Z milczącym, nie znanym złem?
Ostatni kawałek szli już ostrożniej, nasłuchiwali odgłosów dochodzących z lasu, panowała jednak cisza, a i zwierzęta zachowywały się względnie spokojnie.
Wreszcie znaleźli się na łące, gdzie już czekali przyjaciele. Oriana niezmiernie się uradowała widokiem znajomych twarzy i tym, że w końcu mogła położyć się na trawie, żeby odpocząć. Cała jej grupa miała wreszcie czas, by się posilić, czego bardzo im było potrzeba. Tell i Móri również co nieco skubnęli, chociaż nie skrywali niechęci do jedzenia. Ich doświadczenia były wszak najmniej przyjemne i apetyt nie bardzo im dopisywał, coś zjeść jednak musieli
Tell oznajmił:
– Otrzymaliśmy wieści od Gondagila i Nidhogga, bez problemów dotarli do Juggernauta z dwunastką jeleni
– No, dzięki Bogu, przynajmniej niektórzy są w bezpiecznej przystani, choćby tymczasowo.
– To prawda. Gondagil już do nas wraca, żeby pomóc przy reszcie jeleni, Chor i Nidhogg natomiast wyruszyli z pierwszą turą zwierząt do Królestwa Światła. Laborant i Lenore wraz z Goramem czekają w osłoniętej dolinie na Juggernauta.
– Czy bez ochrony pojazdu nie są zanadto narażeni na niebezpieczeństwo?
– Zapewniali, że wszystko w porządku. Mężczyźni musieli zostać, żeby zająć się kolejnymi przybywającymi jeleniami, a Lenore okazywała pewną niechęć wobec Chora i Nidhogga.
– Ona uprawia jeszcze gorszą dyskryminację niż Siska – stwierdził Móri.
– Owszem, i to znacznie – przyznał Marco. – Bardzo źle traktowała Indrę, która jest „tylko człowiekiem”. Przejazd Juggernautem tam i z powrotem zabierze chyba Chorowi dużo czasu?
Tell uśmiechnął się półgębkiem.
– Chor twierdzi, że zna już drogę, i będzie jechał najszybciej jak tylko się da. Przypuszczam, że prędko tu wróci.
– No tak, zwierzęta są uśpione, niczego więc nie poczują – uśmiechnął się Marco. – Powinniśmy wysłać z nimi więcej ludzi, ale nie ma nikogo, bez kogo moglibyśmy obyć się tutaj. Naturalnie z wyjątkiem Lenore, ale ona nie chciała jechać. O, jest gondola Joriego! Oriano, Thomasie, czy macie ochotę wrócić do Królestwa Światła? Wykonaliście już swoje zadanie, i to bardzo dobrze, a Oriana wygląda na ogromnie zmęczoną.
Oriana popatrzyła na Thomasa, który lekko skinął głową.
– O, tak, dziękujemy – powiedziała z wyraźną ulgą. Nie bez wyrzutów sumienia opuszczali przyjaciół pozostających w makabrycznym świecie Ciemności, zdawali sobie jednak sprawę, że nie na wiele już mogą się przydać.
Jori wysiadł z gondoli. Nieszczególnie ucieszył się na wieść, że będzie musiał lecieć jeszcze raz, ale rozumiał, że im mniej osób znajdzie się w Juggernaucie podczas ostatniej przeprawy, tym więcej miejsca będzie w środku pojazdu. Pogodził się więc z rolą przewoźnika. Porozumiał się z Talorninem, który wszelkie decyzje pozostawił przebywającym w Ciemności. Owszem, zaniepokoiła go relacja Joriego, lecz nie był przekonany, czy przypadkiem trochę nie przesadzają.
Uczestnicy wyprawy popatrzyli na siebie z rezygnacją, Talornin obiecał przynajmniej, że przygotowane zostanie duże ogrodzenie tuż przy murze, gdzie jelenie przejdą kwarantannę. Kwarantannę będą przechodzili także ludzie. Jori musiał wysłuchać reprymendy, postąpił bowiem nie dość rozważnie, udając się do wysoko postawionego Obcego bez uprzedniego oczyszczenia.
– On chyba nie pojmuje, że tutaj liczą się minuty – westchnął Móri. – Dobra robota, Jori, jesteś doskonałym kurierem.