– Nie trafiliście na ich ślad?
– Nie – cicho powiedział Marco.
Nie pozostawało im nic innego, jak kierować się dalej w stronę rzeki. Dotarli do tego samego miejsca, w którym przekraczali ją ostatnio. Przez cały czas z lękiem zerkali za siebie, lecz choć słyszeli odgłos poruszających się stóp, wciąż jeszcze nie mieli okazji niczego zobaczyć.
Nad rzeką czekali już na nich Marco i Nidhogg, wszyscy na ich widok odczuli wielką radość, ulgę i wdzięczność, oprócz weterynarza, który, jak się wyraził, nie lubi czarodziejskich sztuczek.
– To nie są czarodziejskie sztuczki – syknął Jaskari. – Oni poruszają się w innym wymiarze niż nasz i należy się z tego cholernie cieszyć.
– Berengario, powinnaś wrócić na miejsce zbiórki, wszyscy pozostali będą nam potrzebni, ale ty mogłabyś odejść, gdybyśmy tylko nie bali się puścić cię samej.
– Ja przejmuję odpowiedzialność za Berengarię – oświadczył Oko Nocy z powagą. – Ona zostanie ze mną.
– Chodźcie, pójdziemy dalej wzdłuż rzeki – prędko powiedział Marco. – Możemy ukryć się w tamtej szczelinie na górze, stamtąd będziemy też mieć dobry widok.
Usłuchali, nie pytając o nic więcej. Niewielkim, albo raczej bardzo wielkim problemem był jeleń, lecz Marco i Sol wspólnymi siłami zdołali przekonać go do ukrycia się za skalnym blokiem.
– Schowaj rogi! – gorączkowała się Sol. Kiedy jednak próbowała wepchnąć zwierzę głębiej do kryjówki, wtedy wystawał mu zza kamienia zadek. – Marco, nic z tego, on i tak się nie mieści!
Oko Nocy wpadł na świetny pomysł.
– Berengario? – spytał. – Czy odnajdziesz drogę do domu, to znaczy na łąkę?
– Tak, nie była skomplikowana.
– Podsadźcie ją na jelenia, prędko! – zawołał Oko Nocy.
Pomogli jej wsiąść na grzbiet.
– Pędź! – powiedział Marco. – Pędź, jakby gonił cię sam diabeł, zresztą chyba tak właśnie jest. Potrafisz się porozumieć z jeleniem, prędko, zanim oni nadejdą!
Berengaria nie zdołała nawet zaprotestować, mruknęła jeleniowi do ucha kilka słów o Mirandzie. Ruszyli przez rzekę pędem, aż woda pryskała wysoko.
– Oby wszyscy bogowie byli z nią – mruknął Oko Nocy. – Czy słusznie postąpiliśmy?
– Ona da sobie radę – uspokajał go Marco. – Ale zrobiliśmy to w ostatniej chwili
Przykucnęli. Z lasu wyłoniły się cztery stwory poruszające się w straszny, jakby płynny sposób. Znajdowały się zbyt daleko, by dało się stwierdzić, jak wyglądają, lecz wyraźnie było widać, że to dwunożne istoty.
Stwory wbiegły do rzeki, przedostały się na drugi brzeg i zaraz zniknęły im z oczu.
– Myślicie, że ona zdoła się im wymknąć? – denerwował się Oko Nocy.
– Na tym jeleniu? Nie bój się, Berengaria jest bezpieczna – zapewnił Marco.
Przez chwilę odpoczywali, wreszcie Marco spytał:
– Sol, jak oni wyglądają? Jednego widziałaś, prawda?
– Tylko przez moment i niewiele zdążyłam zobaczyć. To człekokształtne istoty, ale tej twarzy, czy jak to nazwać, nie chciałabym więcej oglądać. Nie potrafię jej opisać, bo wszystko działo się tak prędko, ale było w niej coś niesłychanie odrażającego. Może właśnie dlatego, że jest tak ludzko nieludzka, jeśli rozumiecie, o co mi chodzi.
– Chyba tak – odrzekł Jaskari. – Chcesz powiedzieć, że nie byłaby tak obrzydliwa, gdyby nie była ludzka, że za dużo w niej z człowieka?
– Właśnie. Widziałam wszak za moich czasów przeróżne istoty, mniej i bardziej okropne, ale te bardzo mi się nie podobały.
Przed podjęciem poszukiwań łani naradzali się przez chwilę, Nidhogg i Oko Nocy odeszli na bok, by omówić najlepszy sposób wytropienia zwierzęcia, Jaskari i weterynarz wymieniali doświadczenia zawodowe i zastanawiali się, co zrobią, kiedy odnajdą łanię, a Marco i Sol siedzieli oparci plecami o skałę. Marco wyczuwał, że Sol pragnie z nim o czymś porozmawiać.
– Co cię gnębi, Sol? – spytał wreszcie.
Westchnęła.
– Zastanawiałam się, czy ty, wszechmocny, możesz mi w czymś pomóc.
– Tobie chętnie pomogę we wszystkim, ale nie nazywaj mnie wszechmocnym, bo to dalekie od prawdy. O co chodzi?
– Mamy mało czasu, zacznę więc bez wstępów – oświadczyła Sol. W jej spojrzeniu czaił się smutek. – Obserwuję te młode dziewczyny, każda z nich przeżywa swoją historię miłosną, wprawdzie nie zawsze kończy się to szczęśliwie, ale one żyją, wolno im kogoś kochać, a ja nigdy nie zdążyłam, Marco, umarłam jako dwudziestodwulatka, nie zaznawszy prawdziwej miłości. Pozwól mi żyć jeszcze raz, daj mi jeszcze jedno życie, ludzkie życie, uważam, że na nie zasłużyłam.
Marco długo zwlekał z odpowiedzią, a wreszcie sam zadał pytanie:
– Czy jako duch nie możesz nikogo pokochać?
– Phi! – prychnęła. – A kogo miałabym kochać? Nauczyciela? A może Pustkę? Marco, ja mówię o miłości, o tym, by komuś ją ofiarować tak jak robią te dziewczyny! Na przykład Miranda, znalazła swojego Gondagila, Indra kocha Rama, to nieszczęśliwa miłość, ale jaka silna, wolno jej coś czuć! Berengaria także, chociaż jest taka młoda, cierpi przez swoje gorące uczucie. Daj mi tę możliwość, Marco, czy będzie to szczęśliwa miłość czy nie, nie ma to znaczenia, byle była jakakolwiek!
Marco oparł głowę o kamień.
– Nie przypuszczam, abym był w stanie dokonać czegoś tak niezwykłego, Sol, chociaż bardzo dobrze cię rozumiem. I ja także tęsknię za tym, by mieć u swego boku kobietę. Nie wiem, czym jest miłość fizyczna, bo incydent z Tiili się nie liczy, po prostu wypełniłem obowiązek, niczego przy tym nie czułem, to nie miało nic wspólnego z miłością. Chciałbym mieć jakąś łagodną istotę, z którą mógłbym omawiać wszystkie problemy, kogoś, kto uspokoiłby moje wzburzenie, komu mógłbym ofiarować swoją dobroć…
– Właśnie, ja także pragnę mieć… jak to nazwać? Partnera?
– Chyba tak. Ale ofiarować ci nowe życie? Z synem Gabriela nie ułożyło się tak dobrze, to był nieudany eksperyment.
– Ale Filip jest przecież bardzo szczęśliwy.
– Owszem, wśród duchów, lecz ani trochę nie obchodzi go ojciec czy jego dwie siostry. Wiem, że Gabriel jest bardzo rozczarowany, chociaż się nie skarży.
Podeszli dwaj weterynarze i Marco wstał.
– Zastanowię się nad tą sprawą, Sol – obiecał i pogładził ją po ręce.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
Ten krótki uśmiech powiedział mu więcej o jej pragnieniu, niż sama gotowa była przyznać.
Marco szczerze się zmartwił. Tak dobrze życzył Sol, przez krótki czas, kiedy dane jej było żyć, tyle wycierpiała, a chwile spędzone z mężczyznami były takie nędzne, niegodne.
Ale czy to w ogóle słuszne? I zresztą co on może zrobić?
Wciąż jednak widział uśmiech Sol. Długo nie mógł przestać o nim myśleć.
Jaskari poprosił już Tella i innych oczekujących na łące o wstrzymanie transportu zwierząt, bo przecież zmierzała do nich Berengaria. Jechała bardzo prędko, potworne bestie deptały jej po piętach, lecz miały zapewne wielki kłopot z doścignięciem niezwykłego wierzchowca.
– Zabierzcie ją do domu, do Królestwa Światła – prosił Jaskari. – Wyślijcie ją Juggernautem albo razem z Jorim, bo ona jest bardzo nieszczęśliwa i potrzebuje teraz spokoju w przyjaznym otoczeniu. Dokonała prawdziwie bohaterskiego czynu, odnajdując samca samotnika, jego zresztą też powinniście wysłać wraz z pozostałymi zwierzętami. Szarogrzywy staruszek jest już wszak w Królestwie Światła, nie dojdzie więc chyba do żadnej konfrontacji. Ten samiec również mógłby przewodzić stadu, ale w tym postaramy się rozeznać po powrocie do domu.