Po koleżeńsku objął ją za ramiona, a ona otoczyła go ręką w pasie. Było to być może nierozsądne, lecz obojgu podobała się ta bliskość. Gawędząc posuwali się w innym kierunku niż poprzednio, wchodzili w głęboki las.
Trudno stwierdzić, kiedy nastąpiła w nich zmiana. Rozmowa z wolna cichła, umilkli, uświadamiając sobie wzajemną bliskość. Indra odsunęła rękę, Ram także ją puścił.
Nie, to niedobrze, pomyślała Indra, bała się nawet oddychać. Powiedz coś, powtarzała w myślach, powiedz cokolwiek, mów o lesie, o jedzeniu, choćby o wieszakach na ubranie, o czymkolwiek,
Ale serce waliło jej tak mocno, że nie była w stanie się skupić na żadnym temacie rozmowy. Znów szła za nim, depcząc mu po piętach, nawet to jednak nie na wiele się zdało, bo jego plecy i czarne włosy nad krótką peleryną, opadającą na wąskie biodra, pociągały ją tak samo jak wszystko inne w nim.
Ale wpadłam, pomyślała, pochłonęły mnie moje pragnienia, tęsknota za nim, nie mogę mu nic powiedzieć, chociaż tak bardzo chciałabym, by to usłyszał, bo on czuje tak samo, poznaję to po jego sile przyciągania, nigdy nie działał na mnie równie mocno jak teraz. Mam wrażenie, jakby otaczała go aura zmysłowości.
A wszystko między nami jest zakazane tylko dlatego, że ja jestem nędznym człowiekiem, a on Lemurem, krzyżówką człowieka i Obcego.
Ram właściwie jest nawet czymś więcej, skrzyżowaniem Lemura z Obcym.
Nieosiągalny.
Ale on mnie chce, jakie to więc ma znaczenie? Wiem o tym, wyczuwam wibracje w powietrzu, jakby było naładowane tym, co tak trudno określić.
Boże, nie wytrzymam, coś musi się stać, i to prędko, inaczej powiem albo zrobię coś, co nie jest dozwolone.
Wtedy Ram się zatrzymał i nie patrząc na nią, powiedział:
– To jest obszar, o którym mówił Oko Nocy, teraz musimy szukać.
Ale jego głos brzmiał niewyraźnie, jak gdyby wyduszał z siebie słowa.
– Tu są ślady jeleni! – zawołała wkrótce dziewczyna. – Ach, jakie wielkie!
Podszedł do niej.
– Masz rację. I tam zaraz są kolejne. I obok jeszcze jedne. Odrobinę mniejsze. Tak, to dwa jelenie, szły tędy.
Pokazał jej nowe tropy i zaraz poszli za nimi, a ponieważ znaleźli jeszcze jeden odcisk kopyta, dalej posuwali się w tę samą stronę.
W wąskim przesmyku między drzewami stało się coś, co sprawiło, że zapomnieli o swojej misji. Wpadli na siebie i Ram przestraszony, że Indra straci równowagę, mocno ją przytrzymał.
Znieruchomieli jak na zatrzymanym kadrze filmu, Indra wpatrywała się w czarne oczy ukochanego, widziała, jak bardzo męska jest jego twarz, choć jednocześnie niezwykle gładka. Wiedziała, że Lemurowie nie mają zarostu, i w zdenerwowaniu zaczęła się zastanawiać, czy dotyczy to całego ciała. Raz już miała okazję się przekonać, że przynajmniej na torsie Ram nie ma włosów, zdjął kiedyś przy niej swoją szatę Strażnika.
Do diaska, cóż to za myśli, Indro, czyżbyś kompletnie już oszalała?
Ale kto zdoła w takiej chwili zapanować nad swoimi myślami?
Pochwyciła ją bijąca od niego aura ciepła i miłości, otoczyła niczym ochronny mur. Ram wciąż trzymał ją za rękę, jak gdyby nie był w stanie jej puścić.
– Nie wolno nam tego robić – rzekł schrypniętym głosem. – Przyrzekłem na własny honor i sumienie, że nie złamię obowiązujących zasad.
– Za to ja niczego nie obiecywałam – miękko zauważyła Indra. Zorientowawszy się, jak bardzo on jest wzburzony, nagle odzyskała pewność siebie. – Absolutnie niczego nie obiecywałam i zrobię właśnie to, co będę chciała, ale nie przekroczę żadnych granic, dobrze wiesz.
Ram popatrzył na nią pytająco, niepewny, do czego zmierza. Indra podniosła rękę i wolnym ruchem pogładziła go po policzku.
– Od tak dawna już pragnęłam to zrobić, poczuć twoją skórę pod palcami, czuć, jak wibruje pod dłonią. Chciałam ci pokazać, jak bardzo cię lubię.
Już miała odsunąć rękę, ale wtedy on złapał ją za nadgarstek i przytulił usta do wnętrza jej dłoni. Przez ciało Indry przebiegł gorący dreszcz, pogłaskała go po włosach, poczuła, jak są inne od ludzkich, bardziej jedwabiste, choć każdy pojedynczy włos był o wiele mocniejszy.
Kolana jej drżały, ledwie mogła się utrzymać na nogach. Znaleźli się tak blisko siebie, to zbyt silne przeżycie, i takie cudowne, a zarazem bolesne.
– Chyba nie powinniśmy… – zaczęła, lecz on przerwał jej ledwie dostrzegalnym ruchem głowy. Powolutku zaczął przyciągać ją coraz bliżej.
– Kiedyś już tak staliśmy – szepnął jej do ucha. – I wtedy dobrze się skończyło. Nikogo tym nie urazimy.
Tak, nikogo poza nami, westchnęła Indra, choć nie do końca pojmowała sens tej myśli.
Poczuła jego usta przy swoim uchu, przesunął je na policzek, tylko musnął, a Indra wstrzymała oddech. Gdyby odrobinę odwróciła głowę, pocałowałby ją.
Przez sekundę narastało pulsujące napięcie między nimi, żadne nie śmiało się nawet ruszyć, lecz Indra czuła, że Ram cały drży od hamowanych pragnień.
– Kocham cię, Indro – szepnął cicho jak tchnienie wiatru.
Indra przejęta nabrała powietrza w płuca.
– Nigdy nie kochałem żadnej innej – ciągnął. – I nigdy nikogo innego nie pokocham.
To były wielkie słowa, lecz Indra wiedziała, że są prawdziwe.
Z trudem przełknęła ślinę.
– Ram, ty wiesz, że ja… czuję to samo.
– Tak, i to stanowi radość mego życia.
Ten szept napłynął jakby z najodleglejszych głębi jego duszy.
– Co my zrobimy, Ram? – szepnęła Indra. – Czy muszę z ciebie zrezygnować?
– Ja nie mam zamiaru się poddawać – odparł zdecydowanie. – Muszę porozmawiać z Markiem, on coś wie o Talorninie, wie, dlaczego tak się upiera. Marco widzi jakieś rozwiązanie, tak mówił, ale nie dokończyliśmy rozmowy. Cicho, co to było?
Podnieśli głowy, lecz nie odstępowali od siebie.
– Ja też coś słyszałam, jakiś głos. Tak, jakby ktoś coś mówił, nieco dalej w dole.
– Czy to może być zagubiona grupa Kira?
– O, nie, na pewno nie, oni są daleko stąd, a Niemcy nie wychodzą z osady. Chodź, zobaczymy, co to takiego.
Przekradli się przez las na skraj otwartej przestrzeni i popatrzyli w dół zbocza.
– Oczywiście, ta opustoszała osada. No tak, to jasne, obeszliśmy półkolem wioskę niemiecką.
– Spójrz, ktoś chodzi między domami! Tam są jacyś ludzie, pójdziemy porozmawiać z tymi nieszczęśnikami.
Indra poszła za nim. Posuwali się mniej więcej w tym samym kierunku co para jeleni, mogli więc nadłożyć trochę drogi.
Tym razem w miejscu, gdzie zaczynała się ulica przecinająca osadę, spotkali ich przerażeni ludzie. Dwaj mężczyźni i jedna kobieta.
– Musicie nam wybaczyć – odezwał się starszy człowiek, wycieńczony i udręczony. – Widzieliśmy was poprzednim razem, ale baliśmy się, że należycie do nich. Teraz już wiemy, że przybywacie z Królestwa Światła.
Ram skinął głową.
– Wyjaśnijcie, co tu się stało?
– Gdybyśmy potrafili – westchnął młodszy z mężczyzn. – Nasi najbliżsi po prostu znikają, nigdy nie udało nam się zobaczyć, kto ich porywa, odnajdujemy jedynie… szczątki w lesie. To jakiś straszliwy koszmar.
– Było nas dwadzieścioro w tej osadzie – odezwała się kobieta. – A zostało siedmioro, a właściwie sześcioro, bo jednego straciliśmy dzisiaj. Porywają wszystkich po kolei, ratuj nas, Strażniku! Ocal przed tym, co się tutaj dzieje!
Ram był naprawdę wstrząśnięty.
– Zrobimy, co tylko w naszej mocy. Czy wiecie, co to za stwory i skąd się wzięły?