Выбрать главу

Cofnął się, lecz ona zaraz przywarła do niego, nic nie mogła na to poradzić. Czuła tę jego silną, pulsującą rzecz przez ubranie, czuła jej gorąco na plecach.

Dyszała ciężko jak po biegu. Jakby nie z własnej woli mocniej oparła stopy o dolne gałęzie i odrobinę się uniosła.

Tsi gorączkowo mocował się z własnym ubraniem i nagle Sisce zaparło dech w piersiach. Coś gorącego wcisnęło się jej między nogi, a gdy musnęło jej najczulszy punkt, jęknęła szeptem „nie”, lecz się nie wycofała.

Dla obojga był to moment niesłychanego napięcia.

Nagle usłyszeli ryk jelenia i krzyk strachu. Oboje zdrętwieli, Tsi prędko się odsunął, a Siska mocno uchwyciła się pnia i starała się głęboko oddychać, by odzyskać równowagę.

Towarzysze. Gdzie oni są?

Dopiero teraz się zorientowali, że wokół nich od dawna panuje cisza.

– Musimy sprawdzić, co się dzieje – rzekł Tsi-Tsungga, a głos ledwie chciał go słuchać.

– Tak, już dawno powinni tu być.

Tsi poprawił ubranie i zaczął spuszczać się na dół. Siska ruszyła za nim, starając się unikać jego wzroku. On także na nią nie patrzył.

Pobiegli w stronę wysokich skał, lecz przed okrążeniem ostatniego występu zwolnili.

– Pójdę pierwszy – szepnął Tsi. – Jestem mężczyzną, odpowiadam za ciebie.

Doskonale się mną zaopiekowałeś, pomyślała z goryczą, lecz nie mogła go o nic oskarżać, sama wszak była chętna. Nie przestawała deptać mu po piętach. Zatrzymali się.

– Och! – jęknęła Siska słabym głosem.

A Tsi-Tsungga równie przerażony szepnął:

– Ratunku…

20

ŁAGODNE OCZY

Po przyjaciołach nie pozostał żaden ślad, po bestiach również.

Ale przed nimi, w samym środku niewielkiego bagna, tkwiła olbrzymia łania. Tylną połową ciała zapadła się już tak głęboko, że nie było jej widać, nad czarną błotnistą sadzawkę wystawała tylko głowa z potężną grzywą, nic więcej. Zwierzę musiało walczyć od dawna, całe grzęzawisko było poruszone.

Do boku łani tuliło się wystraszone cielątko. Ponieważ było bardzo lekkie, nie zapadło się tak głęboko. Musiało się urodzić zaledwie wczoraj.

– Ach, nie – użalił się nad nimi Tsi. – Musimy ich ratować!

– Ale jak się, do diaska, do tego zabrać? – spytała trzeźwo Siska. – I gdzie Kiro z Dolgiem? I Zwierzę? Czy nie powinniśmy ich szukać?

– Najpierw jelenie – zdecydowanie oświadczył Tsi. Wszystko, co żyje w przyrodzie, było nadzwyczaj bliskie jego sercu. – Tam leżą jakieś śmieci, na pewno potwory usiłowały wyciągnąć niedzielny obiad na brzeg.

– Ale przeszkodzili im w tym nasi przyjaciele – pokiwała głową Siska. – Gdybyśmy tylko wiedzieli, co tu się stało.

Podeszli bliżej.

– Ojej, ona jest ranna! – przestraszył się Tsi. – Spójrz, rzucali w nią włóczniami! Pomóż mi zebrać te śmieci, księżniczko!

Ach, a więc znów była księżniczką! Cóż, tak chyba najlepiej.

– Nie masz chyba zamiaru tam wchodzić? – spytała przerażona. – Przecież się utopisz! I jak zamierzasz wydostać tego kolosa?

Pomogła mu jednak zebrać połamane gałęzie i zbudować z nich coś w rodzaju mostu.

To się nigdy nie uda, on musi to wiedzieć! Oszalał! Ten most nikogo nie utrzyma. A poza tym jak wyciągnie łanię?

– Spójrz tam – powiedziała nagle ucieszona. – Tam dalej, na skraju lasu, leży wywrócone drzewo!

– Brawo, księżniczko! – rzekł Tsi z uznaniem. – Akurat odpowiedniej grubości. Chodź, przeniesiemy je!

Siska, niezmiernie dumna z pochwały, pobiegła za nim. Mieli trochę kłopotów, drzewo bowiem nie złamało się całkiem przy korzeniu, ale dzięki energicznemu zginaniu i szarpaniu wreszcie jakoś je oddzielili.

Łania w tym czasie zapadła się jeszcze głębiej.

Wspólnymi siłami zdołali przełożyć drzewo przez wcale nie tak znowu dużą dziurę wypełnioną błotem. Siska, lekko skacząc po kępach trawy po drugiej stronie mokradła, patrzyła na to, co robi Tsi.

– To drzewo nas uratowało – oświadczył. – A połamane gałęzie ułożymy przed łanią, tak żeby miała się o co oprzeć. Gałęzie oczywiście utoną w błocie, ale nie od razu. Najpierw zajmiemy się cielęciem.

Zaczął pieszczotliwie przemawiać do łani, żeby ją uspokoić, wyjaśniał, że pragną jedynie jej dobra i że najpierw wyciągną cielątko, a dopiero potem ją samą.

– Chyba kompletnie już oszalałeś, nie możesz rozmawiać ze zwierzęciem! – denerwowała się Siska, balansując za Tsi-Tsunggą na pniu drzewa. Pień ugiął się lekko, bagno zaklaskało przy jej kolanach, lecz ani myślała się poddawać. Skoro Tsi mógł po nim iść, mogła i ona, Siska w niczym nie chciała być gorsza od leśnego fauna.

– Mamy przecież aparaciki do porozumiewania się – przypomniał Tsi. – Na pewno więc uda nam się ją uspokoić. Dać poczucie bezpieczeństwa.

– Poczucie bezpieczeństwa? Teraz, kiedy zwierzę na poły już utonęło?

Cielątko wystraszyło się trochę, gdy Tsi się zbliżył, i mocniej przygarnęło się do matki, ale leśny elf nie przestawał łagodnie do niego przemawiać. Wreszcie udało mu się wsunąć rękę pod ciało zwierzątka. Przez cały czas walczył przy tym o utrzymanie równowagi na pniu drzewa.

– Ojej, jaki on ciężki!

Siska wychyliła się i znalazła niebezpiecznie blisko łba łani. Popatrzyła w najcudowniejsze oczy, jakie dotychczas widziała, pełne smutku i rezygnacji, a zarazem takie łagodne. Dziewczynce do oczu napłynęły łzy, musiała je obetrzeć zabłoconą ręką.

– Tak, uratujemy twojego cielaczka – szepnęła głosem zduszonym od płaczu. – I zrobimy wszystko, żeby uratować ciebie, przecież wiesz.

Łagodne oczy spoglądały na nią ufnie. Ona rozumie, uświadomiła sobie Siska, pojmuje, co ja myślę.

Gdzie ja byłam przez całe swoje życie? Najpierw Tsi, a teraz zwierzę. Przeklęci niech będą moi współplemieńcy, którzy wpoili mi tyle absurdalnych poglądów, zwierzęta wszak to żywe stworzenia, mają duszę i serce, tak samo jak my.

Tłumiąc szloch, złapała wierzgającego cielaczka za tylne nogi. Otrzymała przy tym potężny cios w głowę, aż w oczach pokazały jej się gwiazdy. Cielątko wcale nie było małe, choć oczywiście nie dało się go porównywać z matką.

Tsi, mocno objąwszy cielę na wysokości klatki piersiowej, zdołał jakoś je przytrzymać. Teraz musieli przedostać się na stały ląd. Siska dokonała tego pierwsza, wyciągnęła zaraz rękę do towarzysza i starała się mu pomóc.

W końcu im się udało, ale jak wyglądali! Nikt by się nawet nie domyślił, że Tsi-Tsungga ma zielone włosy.

Siska zaczęła wycierać cielę suchą trawą. Na szczęście zwierzę dopiero niedawno się urodziło i było tak słabe, że nie mogło uciekać. Może też nabrało do niej zaufania?

Tak więc łatwiejszą część akcji ratunkowej mieli za sobą. Siska popatrzyła na łanię i zamyślona pokręciła głową. Piękne, łagodne oczy wciąż błagały o pomoc.

Nie potrafię nic zrobić, myślała Siska, ale nie zamierzam się poddać. Jeśli możesz poczekać, aż znajdziemy kogoś…

Zdawała sobie jednak sprawę, że powinni liczyć tylko na siebie.

Podczas gdy Tsi i Siska wyciągali cielątko, łania zapadła się jeszcze głębiej.

Teraz małe leżało nieruchomo na trawie, nie będąc nawet w stanie się podnieść, spokojnie mogli więc zostawić je na pewien czas same.

– Wybierzesz się ze mną jeszcze raz na pień drzewa, księżniczko?

– Tak, ale co my możemy zrobić? Nie damy rady…

Tsi uśmiechnął się tajemniczo i wyciągnął z kieszeni kawałek liny.