Popatrzyli na siebie, pomysł był dobry, ale…
– Jeśli będzie nas dość dużo – powiedział z namysłem Nauczyciel.
– Jori ma przywieźć siłaczy – przypomniał Nidhogg. – Mam nadzieję, że Jaskari z nim wróci, kiedy Zwierzę znajdzie się w bezpiecznym miejscu. Jaskari jest taki dumny ze swoich muskułów, teraz więc będzie miał okazję je zademonstrować. Spróbujmy znaleźć dwa długie kije, duże gałęzie i mnóstwo drobnych, żeby zbudować nosze.
Do pracy zabrali się wszyscy z wyjątkiem Marca i Siski, wciąż zajmujących się zwierzętami.
Marco zamyślony popatrzył na dziewczynkę.
– Wygląda mi na to, że ty i Tsi dobrze się już zgadzacie ze sobą.
Siska energicznie pokiwała głową, nie patrząc na niego.
– On jest miły – stwierdziła krótko. – To ja byłam głupia. Lubię też zwierzęta – dodała z pewną agresją.
– Świetnie, Sisko – cicho powiedział Marco, a pochwała z jego ust tak wiele znaczyła.
Siska uśmiechnęła się ukradkiem.
Marco machnął ręką.
– Ojej, komary tutaj? Jeden próbował wlecieć mi do ucha.
– Ja niczego nie zauważyłam, chociaż jestem przy tym bagnie o wiele dłużej.
Solidne nosze zaczęły nabierać kształtu.
Nagle Marco zdrętwiał.
– Co się stało?- zdziwiła się Siska.
– Nie słyszysz takiego cienkiego głosiku?
– Nie.
– Och, moja droga, on mówi o Lanjelinie! To nie żaden komar, to Fivrelde!
– Lanjelin? Tak elfy nazywają Dolga, prawda? Co ona mówi?
Marco miał pewne kłopoty z odnalezieniem maleńkiej dziewczynki z rodu elfów, kręciła się bowiem nieustannie wokół jego ucha. Gdy jednak wyciągnął rękę, siadła na niej.
– Ach! – westchnęła, nie chcąc, by ktokolwiek o niej zapomniał. – Tak długo musiałam lecieć, jestem ogromnie zmęczona!
– Bardzo dobrze się spisałaś, Fivrelde. A gdzie Lanjelin?
Na buzi maleńkiej panienki pojawił się wyraz przerażenia.
– Uwięziły ich te straszne bestie, ale mnie nie widziały, więc przyleciałam tutaj i…
– Dobrze, ale gdzie oni są? Żyją?
– O, tak, wielki Marco, żyją. I Lanjelin, i pan Kiro, nie wiem tylko, co ze Zwierzęciem, bo strzelali do niego z łuku!
– Zwierzę już się odnalazło – uspokoił ją Marco.
– O, to dobrze, przyleciałam tutaj, żeby znaleźć Siskę i Tsi, i rzeczywiście, oni tu są. Znalazłam też ciebie, wielki książę. Naprawdę, uwierz mi, niełatwo było mi lecieć tak daleko.
Marco przerwał przechwałki Fivrelde, wylądował bowiem Jori z pełną gondolą. W środku siedzieli Gondagil i Helge, a także Oko Nocy i na szczęście również Jaskari, który zdołał nakłonić weterynarza, by został teraz na łące przy Zwierzęciu. Towarzyszyła im także Sol, ona nic wszak nie ważyła, mogła więc podróżować jako dodatkowy pasażer. Marco i dwa duchy bardzo się ucieszyli na jej widok.
– Ram i Indra zostali z Tellem, żeby dotrzymać towarzystwa ludziom z osady – wyjaśnił Jori. – Chciałem zabrać jeszcze Rama, ale naprawdę w gondoli nie było już miejsca.
– Wszystko w porządku – powiedział Marco. – Zacznijcie teraz ciągnąć te dwa jelenie w stronę łąki, niech gondola także ciągnie, może będzie łatwiej, a w tym czasie ja z duchami i Fivrelde udamy się do Kira i Dolga. To nie jest zabawa dla śmiertelników.
Wszyscy to rozumieli. Gdyby któryś ze zwyczajnych ludzi ośmielił się zapuścić do krainy potworów, skazany byłby na śmierć.
Obie grupy się rozdzieliły. Wspólnymi siłami wciągnęli łanię na zaimprowizowane nosze, a cielątko ułożono przy matce. Małe musiało być już bardzo głodne, Tsi pokazał Sisce, co zrobić, żeby zaczęło ssać. Dziewczynka była przy tym bardzo zawstydzona, ale Tsi uścisnął ją za rękę i uśmiechnął się, gdy cielaczek znalazł drogę do sutka. Siska także spróbowała się uśmiechnąć.
Rozpoczął się mozolny transport dwóch olbrzymich zwierząt.
– Fivrelde – rzekł Marco z powagą. – Teraz twoja kolej! Wskaż nam drogę do Lanjelina, i to bez zbędnego gadania.
Maleńka panienka popatrzyła na niego urażona, lecz zaraz zaczęła wyjaśniać.
– Chwileczkę – powstrzymał ją Marco. – Cała nasza piątka potrafi przemieszczać się bardzo prędko, prędzej niż zwykli ludzie. Nie będziemy iść tą drogą na piechotę, dotrzemy na miejsce w ciągu kilku sekund, najpierw więc chcę się dowiedzieć, co się wydarzyło tu, przy grzęzawisku.
– A więc dobrze – Fivrelde, stojąc na wyciągniętej ręce Marca, poczuła się jeszcze ważniejsza. – Pan Kiro, ten Strażnik, wiecie, kazał Tsi-Tsundze, który jest prawie elfem, i Sisce wspiąć się na drzewo kawałek dalej, bo usłyszeliśmy hałas dochodzący stąd i pan Kiro myślał, że potwory dopadły być może samca samotnika, którego przecież szukaliśmy, ale to nie był samiec, tylko łania, która się ocieliła…
– To już wiemy, Fivrelde, mów dalej.
– A potem, kiedy przyszliśmy tutaj i zobaczyliśmy łanię z jej dzieckiem w bagnie, strasznie się przeraziliśmy, bo potwory okrążyły ich i puszczały strzały. Już chcieliśmy ich ratować, kiedy całe mnóstwo bestii rzuciło się na nas od tyłu, ze skał. Nie mogliśmy się bronić, bo ich było tak strasznie dużo, uderzyły mojego Lanjelina wielkim kamieniem w głowę i pana Kira także, a do Zwierzęcia strzelali okropnymi strzałami, a potem opletli Lanjelina i pana Kira sznurami, to znaczy takimi cieniutkimi witkami, i pociągnęli ich za sobą. Zwierzę ruszyło za nimi, chociaż ledwie mogło iść, bo miało w sobie tyle strzał, ale mnie bestie nie zauważyły, bo siedziałam u Lanjelina w kieszonce na piersi i tam akurat nie było żadnego sznurka, bo inaczej nie mogłabym ich uratować, no i potwory zaciągnęły nas do swojej doliny i chciały nas położyć w spiżarni. Okropnie się wystraszyłam, ale nic nie powiedziałam, ale potem coś się wydarzyło…
Fivrelde zrobiła dramatyczną pauzę, doprowadzając słuchaczy do ostateczności.
– I co dalej? – ponaglił ją Nauczyciel. – Pospiesz się, mamy mało czasu!
– No tak… – Jeszcze wyżej zadarła nos do góry. – Jeden z potworów chciał zbadać mojego najlepszego przyjaciela Lanjelina, może chciał sprawdzić, czy on się nadaje do jedzenia, bo to prawdziwe potwory, a może chciał się przekonać, czy on żyje, w każdym razie dotknął futerału z farangilem, który poparzył go przez delikatną flanelę i mięciutką skórę, a potem kamień zabił potwora. Wszystkie inne uciekły.
– Zaczekaj, zaczekaj! Czy to zdarzyło się w dolinie potworów, czy po drodze?
– To było już prawie na dole, i żaden z tych wstręciuchów nie chce już tam wrócić.
– Ach, tak – pokiwał głową Marco. – Zaprowadź nas do Lanjelina, Fivrelde, na skróty przez czas i przestrzeń. Bardzo dzielnie się spisałaś!
Fivrelde rozpromieniła się jak słońce.
Chwilę potem znaleźli się w dolinie potworów, na zboczach powyżej ciągnących się daleko gęstych zarośli.
Fivrelde dramatycznym gestem wskazała jamę pod wywróconym drzewem.
I rzeczywiście, leżeli tam Kiro i Dolg, opleceni mnóstwem cienkich gałązek. Gdyby Fivrelde nie wskazała tego miejsca, nikt nie zdołałby ich odnaleźć, tak dobrze byli ukryci. Dolg był nieprzytomny, Kiro otworzył oczy, ale nie mógł się ruszyć. Przy jamie leżała kupka popiołu, szczątki bestii, która zanadto zbliżyła się do farangila.
Uwolnili Kira, miał kłopoty z oddychaniem, usta zatkano mu bowiem plecionką z rozmaitych korzeni.
– Zabrali mój telefon! – jęknął. – Nie mogłem się z wami skontaktować. A co z innymi?