Chor mruknął do siedzących w wieżyczce towarzyszy:
– Oni znają inne metody, ale ta jest najszybsza.
Marco odwrócił głowę do Juggernauta i zawołał:
– Bardzo proszę, zachowajcie całkowity spokój, bo wkrótce przedostaniemy się za mur!
Dolg wykonał kilka ruchów szafirem i mur rozsunął się na boki, mniej więcej tak jak kurtyna w teatrze. Mężczyźni dali Chorowi sygnał, by ruszał, a sami pospiesznie wrócili do Juggernauta.
Madrag przejechał przez otwór w murze; pojazd poruszał się tak cicho, jak gdyby silnik w ogóle nie pracował.
Siska zacisnęła dłonie. Oto znów znajdzie się w Ciemności. Ileż to czasu minęło, odkąd stamtąd przybyła? Tam przecież spędziła całe swoje życie. Zamknęła oczy, nie chciała patrzeć.
Chor na powrót zasłonił luki w wieżyczce, byli teraz zamknięci, mogli jednak wyglądać przez wielkie okna. Siska poczuła palce Tsi zaciskające się na jej ręce.
– Do pioruna – szepnął niemal bezgłośnie. – Nie wiem, czy naprawdę mam na to odwagę.
Dziewczynka przyciągnęła rękę do siebie, czuła, jak drży jej każdy nerw. Siedzenie ramię w ramię z tym bastardem Tsi-Tsunggą jawiło się jej koszmarem. Mogła to znieść, dopóki rozmawiała z Mirandą i innymi, przez cały czas jednak była nieprzyjemnie świadoma jego bliskości, a teraz kiedy nakazano im milczenie, nic nie mogło złagodzić jej strasznego napięcia.
Co w nim jest szczególnego, że tak reaguje? Był dzikim stworzeniem i chociaż zaliczał się do grupy młodych przyjaciół, Siska zawsze go unikała. Nie sprawiało to jej trudności, teraz jednak znalazła się jakby w pułapce jego bezpośredniego sąsiedztwa, próbowała nawet zamienić się na miejsca z Mirandą, ale ona nie chciała rezygnować z doskonałego widoku, jaki miała ze swej pozycji.
Ciało Siski zalały nowe uczucia. Nie pojmowała ich, wiedziała jedynie, że pragnie znaleźć się jak najdalej od tego mieszańca, wywodzącego się z ziemnych elfów i Lemurów, od tej istoty o niezwykłej barwie skóry i włosów, o drwiących zielonych oczach. Tsi-Tsungga to odmieniec, a w jej wiosce nie wolno się było do nich zbliżać. Odmieńców porzucano w lesie, pozostawiano ich na odludziu i w ten sposób odsuwano niebezpieczeństwo. A oto ona siedzi tutaj ściśnięta między nim a Mirandą! Spychała prawie Mirandę, próbując odsunąć się od Tsi, ale on przez cały czas wymachiwał rękami i jego brunatna cętkowana skóra wielokrotnie jej dotykała, przechodził ją wtedy dreszcz, mało brakowało, a głośno krzyczałaby z przerażenia.
Siska słyszała poszeptywania dziewcząt o Tsi, zarówno tych starszych, Indry, Eleny i Mirandy, jak i młodszej Berengarii, docierały do niej urywki zdań: „…szkoda go, nie może się z nikim związać, jest taki samotny… podniecające… niezwykłe… bardzo bym chciała…”
To one czegoś chciały, nie on.
Siska miała nadzieję, że nie chodziło im o to, czego drżąc ze strachu się domyślała. Bała się jednak, że tak właśnie jest. Podczas podróży w wieżyczce Juggernauta jej złe przeczucia stawały się coraz bardziej konkretne.
5
Juggernaut znów się zatrzymał.
Mur za nimi się zamknął, znaleźli się w Ciemności,
Panująca tu cisza była niezwykła.
Marco otworzył luk z tyłu Juggernauta i wypuścił uczestników wyprawy.
– Upłynie nieco czasu, zanim się we wszystkim zorientujemy – rzekł niemal szeptem. – Skorzystajcie więc z okazji i wyjdźcie zaczerpnąć nieco powietrza, ale zachowujcie się możliwie jak najciszej.
Zaciekawieni zagłębili się w nowy mroczny świat. Niektórzy urodzili się w Królestwie Światła i nigdy nic poza nim nie widzieli, inni, jak Indra, przybyli z powierzchni Ziemi i znali dobrze chłodne, wilgotne listopadowe wieczory. Mimo to nawet ona przeżyła wstrząs, gdy otoczyła ją zimna cisza. W pełni zrozumiała nie gasnące pragnienie Gondagila, by wpuścić światło do tego ponurego świata.
Otaczająca ich ciemność wydawała się niezgłębiona, przywykli wszak do złocistej jasności w obrębie muru.
Indra nasłuchiwała, głosy mężczyzn brzmiały głucho, zdawały się nieść daleko po pustkowiach.
Było tu jednak coś jeszcze, z wolna rozróżniła dźwięk, którego nie słyszała już od bardzo dawna. Wiatr zawodził przenikliwie w gałęziach jakiegoś pokurczonego drzewa, którego na razie jeszcze nie dostrzegała Przy jej stopach coś lekko szeleściło, poczuła dotyk ziarenek piasku na skórze.
– Gdzie my jesteśmy? – szeptem spytała stojącego tuż przy niej Dolga.
– Sprengisandur – odparł z gorzkim uśmiechem. – Nie, nie, to tylko wspomnienie, które nawiedziło i mnie, i ojca.
– Wcale niegłupie porównanie – mruknęła Indra, która także podróżowała kiedyś po tej budzącej grozę części Islandii. – Chociaż tu jest jeszcze straszniej.
– Bez wątpienia. Ale nie wiem, gdzie jesteśmy. Marco rozmawia z kimś przez telefon.
Indra umilkła.
Rozległ się głos Rama z metalicznym pogłosem, serce jej się ścisnęło z tęsknoty, chciała słyszeć lepiej, podeszła więc do Marca.
– Gdzie jesteście? – spytał ukochany głos.
Marco odparł:
– Na jakiejś pustyni, dość wysoko, więcej nie wiem.
Dotarł do nich głos zdumionego Gondagila:
– Na morzu piasku? Oszaleliście? Tamtędy nie możecie jechać!
– Dlaczego nie?
– To Kraina Śmierci, nikt tego nie przeżyje. Tu krążą tylko demony zmarłych.
– Ależ, Gondagilu – szepnęła Miranda. – Nie jesteś chyba aż tak przesądny!
On na szczęście jej nie słyszał, a Marco odpowiedział:
– Mamy Juggernauta, on nas ochroni.
– Owszem, jeśli piasek nie dostanie się do maszynerii. A utknięcie w piaskowym morzu oznaczać będzie koniec dla wszystkich.
– Nie mogliśmy przecież jechać opancerzonym wozem przez terytorium potworów, to zbyt nierówny teren, sam mówiłeś.
– Wciąż jesteście na ziemiach potworów, lecz one się boją piaskowego morza, w dodatku całkiem słusznie. Zawróćcie, to się nie uda!
– Zdaj się na nas. A gdzie wy jesteście?
Ram i Gondagil podali im swoją pozycję, powiedzieli też, że wiedzą już mniej więcej, gdzie znajdują się prawie wszystkie jelenie.
– Żadną miarą nie opuszczajcie pasma wzgórz, skoro już tam trafiliście – polecił zatroskany Gondagil. – Później przekażemy wam nowe wskazówki.
Wiatr zawodził teraz straszliwie wokół ich uszu, ciskając im w twarze i w oczy ostre ziarenka piasku.
– Wracamy do wozu – wydał polecenie Marco. – Znamy już kierunek, nie ma czasu do stracenia.
Kiedy głos Rama umilkł, Indra odczuła wielką pustkę. Czy oni nie mogli dodać paru słów, poprosić, by zajęli się szczególnie dwiema z nich? Ale nie, rozmowa była krótka i bardzo rzeczowa.
Zaczynała widzieć już lepiej. Kiedy udało jej się osłonić oczy przed sypiącym się w nie piachem, dostrzegała ciągnącą się przed nimi połać pustkowia, ginącą w mroku i we mgle. Pustynię, na której tu i ówdzie rosło jakieś samotne drzewo, wszędzie też unosiły się welony porywanego wiatrem piasku, poza tym nic.
Kiedy na powrót znaleźli się w blaszanej beczce, jak nazywała Juggernauta Indra, Jori zaczął narzekać:
– Dlaczego mnie nie wolno wejść na wieżę? Spędziłem w Ciemności tyle samo czasu co Tsi!
Marco odparł spokojnie:
– Pytaliśmy się, czy chcesz, ale ty byłeś tak zajęty przechwalaniem się przed dziewczętami, że nie słyszałeś. No dobrze, teraz idź na górę.
Jori błyskawicznie usłuchał.
Indra również miała ochotę usiąść w wieżyczce, lecz tam nie było zbyt wiele miejsca, właściwie też nie zasługiwała na ten przywilej bardziej niż inni.