Выбрать главу

– Piszesz szybko i masz ładny, wyraźny charakter pisma. Doskonale poradzisz sobie w biurze. Nie chodziłaś, zdaje się, do szkoły, masz zatem wrodzone zdolności. Chodź, pokażę ci teraz twój pokój.

Wyszli z biura. Sharon rzuciła okiem na schody prowadzące na pierwsze piętro.

– Co znajduje się na górze?

– Archiwum oraz pomieszczenie z minerałami. Jest jednak zamknięte. Poza tym kilka pustych pokoi.

Weszli do małego pokoiku z widokiem na port. Nie mieli kłopotu z usunięciem rzeczy, które tu się znajdowały, przeważnie były to kartony z gazetami i różne drobne przedmioty. Przynieśli dywan, który zwinięty w rolkę stał nie używany w pomieszczeniu biurowym. Sharon pobiegła także po zmiotkę. Peter zgodził się przynieść tobołek Sharon, który zostawiła w baraku. Ona tymczasem umyła podłogę, parapet i zaczęła szorować zaplamione ptasimi odchodami szyby. Kończyła już porządki, gdy pojawił się Peter z jej rzeczami.

– Myślę, że teraz już sobie poradzisz – powiedział uśmiechnięty, a kosmyk jasnych włosów opadł mu zawadiacko na czoło.

Sharon także uśmiechnęła się do tego miłego mężczyzny.

– Byłeś dla mnie taki dobry! Nie masz pojęcia, jak wiele to dla mnie znaczy w tych dniach.

Z całą świadomością powiedziała „byłeś”. Gordon nie był jej życzliwy, mimo że nie zrobił jej żadnej krzywdy. Peter wciąż się uśmiechał:

– Nic takiego. Nigdy nie wierzyłem w tę historię o morderstwie.

– Dziękuję – wyszeptała.

– Taka piękna dziewczyna nie mogłaby zrobić nic złego – dodał.

No tak, znowu pochopna ocena. Mimo to Sharon była niezmiernie rada, że to właśnie Peter uwierzył w jej niewinność.

Zaraz potem wskoczyła do łóżka. Długo leżała, rozmyślając. Nie łudziła się, że w związku z nowym zajęciem jej żywot na wyspie w cudowny sposób ulegnie poprawie. Dano jej jednak trochę czasu i własny pokoik, gdzie mogła czuć się w miarę bezpiecznie, bez ciągłych obelg i oskarżeń. Czuła, że mimo wszystko trafiła lepiej niż jej współtowarzyszki.

Nie zasnęła jednak od razu. Na nowym miejscu czuła się nieswojo, wydawało jej się, że pierwsze, nie wykorzystywane piętro przygniata ją swoim ciężarem. Zewsząd nasłuchiwała kroków, przeświadczona, że ktoś na nią czyha. Gdy nagle na górze coś zaskrzypiało, serce podskoczyło dziewczynie do gardła. Na szczęście szybko zorientowała się, że to tylko wiatr uderza w ściany budynku.

Z trudem zasypiała. Realne przeżycia plątały się jej z legendami i opowieściami. Raz po raz Sharon słyszała czyjeś kroki na schodach, często wydawało jej się, że ktoś bez pukania wchodzi do jej sypialni. Nagle stanął przed nią czarownik ze starego zamczyska, który zaraz zmienił się w samego Gordona Saint Johna o żółtych, przenikliwych ślepiach… Zlana potem Sharon poderwała się i usiadła na łóżku. Znowu nasłuchiwała, lecz wokół panowała niczym niezmącona cisza. Zła na siebie, odwróciła się do ściany i w końcu zasnęła.

ROZDZIAŁ VI

Sharon bardzo szybko się przekonała, że prowadzenie ksiąg w domu dziecka to zupełnie co innego niż prowadzenie rachunków dużej kopalni. Pierwszego dnia po przybyciu pracowała w pocie czoła, by jak najlepiej poznać swoje nowe obowiązki. Musiała nadążać za tokiem myśli Petera, a to wcale nie było łatwe: tyle nowych szczegółów, tyle rzeczy, o których przedtem w ogóle nie miała pojęcia. W porze obiadowej jej głowa pełna była astronomicznych liczb i zależności. Jej biurko pokrywały sterty dokumentów, a kosz zapełnił się błędnie wypełnionymi kwitami

Gordon Saint John nie pojawił się w ciągu dnia ani razu, za co Sharon była wdzięczna losowi.

Gdy nadeszła przerwa na obiad, Peter zwrócił się do Sharon:

– Wiem, że to nie jest dla ciebie przyjemne, ale musisz iść coś zjeść, nie ma innego wyjścia. Dopiero zamężne kobiety mogą gospodarzyć się na swoim.

Sharon zastanowiła się przez chwilę, po czym powiedziała:

– W moim pokoju stoi kuchenka z piekarnikiem, ale nie wygląda na sprawną. Czy nie udałoby się zamienić jej na nową? Może coś znalazłoby się w sklepie?

– Nową? – zdumiał się Peter. – Być może. Zapytamy przy okazji.

– Dziękuję, sama tam pójdę po obiedzie. Zajmie mi to tylko chwilę. Czy mogłabym ją kupić na koszt biura?

– Oczywiście, nie bardzo tylko rozumiem…

Ale Sharon już nie było w pokoju. Pobiegła do sklepu. Sprzedawca być może zdumiał się zakupami dziewczyny, kawa, drożdże, mąka, cukier – nie dał jednak po sobie poznać i zanotował zakupy. Biuro kopalni było zaufanym klientem. Obiecał nawet, że wkrótce dostarczy artykuły na miejsce.

W jadalni Sharon przycupnęła gdzieś w kącie przy krzywym stole z zaplamionym obrusem. Nie było to przyjemne miejsce. Dyżurujące dziewczyny od niechcenia zbierały brudne naczynia, za to z lubością przyjmowały klapsy od roześmianych górników. Jedzenie nie było smaczne, właściwie bez smaku. Sharon siedziała samotnie, podczas gdy inne kobiety gawędziły w grupkach, rzucając od czasu do czasu wrogie spojrzenia w jej stronę. Któraś szepnęła jej nawet: „Teraz jesteś pewnie dumna z siebie, aleś zrobiła karierę! I za co to?” Sharon zdawała się nie słyszeć złośliwości na swój temat. Widziała Petera siedzącego nieopodal, ale za żadne skarby nie odważyłaby się przysiąść do niego.

Szybko uwinęła się z jedzeniem, gdyż miała na głowie mnóstwo spraw. Gdy wróciła do swojego pokoju, nowa kuchenka już stała na miejscu i nieźle się prezentowała. Sprzedawca już w niej nawet rozpalił, by sprawdzić ciąg. W mgnieniu oka Sharon zagniotła drożdżowe ciasto i odstawiła je do wyrośnięcia. Stara kuchenka stała smutnie na korytarzu. Ze zdwojoną energią dziewczyna ponownie zabrała się do obowiązków biurowych.

Przez kilka kolejnych godzin pracowała sama. Peter udał się do kopalni, by pomóc Gordonowi. Dzięki temu Sharon czuła się dużo swobodniej. Teraz próbowała wykorzystać informacje zdobyte przed południem. Dwa razy zrobiła sobie krótką przerwę, by rozwałkować ciasto i uformować apetyczne bułeczki z rodzynkami Na stole rozłożyła nową serwetkę, postawiła dwa nowe kubki i już tylko ciasto czekało na wyjęcie z piekarnika.

Była nieco zaskoczona, gdy Peter wrócił z kopalni w towarzystwie Gordona. Sharon zdążyła jeszcze dostawić trzeci kubek i z powrotem zasiadła przy biurku nad kolejnym dokumentem.

Kiedy obaj weszli do pokoju i poczuli miłe zapachy, na chwilę przestali rozmawiać.

– Kawa? – zapytał zdumiony Peter. – I ten aromat. Czyżby to była zapowiedź świeżego chleba? Czegoś podobnego jeszcze na tej wyspie nie przeżyłem. Sharon, co to znaczy?

– Pomyślałam, że z przyjemnością wypijecie kubek kawy po ciężkiej pracy w kopalni – rzekła niepewnie. – Jedną chwileczkę.

Gordon Saint John stał bez ruchu. Drżącymi dłońmi Sharon wniosła tacę z kawą i świeżo upieczonymi, jeszcze ciepłymi bułeczkami.

– Chciałam wam zrobić przyjemność. Ale nie zjedzcie zbyt wiele, bo rozbolą was brzuchy; bułeczki dopiero co wyjęłam z piekarnika…

– A więc dlatego potrzebowałaś kuchenki? – spytał zdumiony Peter.

– Między innymi – odparła wesoło Sharon. – Jeśli mam być szczera, to boję się jadać w stołówce.

– No tak, nie ma się czemu dziwić – burknął pod nosem Peter.

Po umyciu rąk mężczyźni z niepewnymi minami zasiedli do stołu. Ale gdy Sharon tylko napełniła kubki kawą, obaj poczuli się swobodniej i z apetytem sięgnęli po bułeczki. Przez długą chwilę nie zamienili między sobą ani słowa. Po wypiciu trzech kaw Gordon odsunął się nieco od stołu i wydobył z szuflady popielniczkę.

– Dawno nie jadłem takich pyszności – rzekł i zwracając się do Sharon, zagadnął – Czy mogę zapalić?