Sharon była tak zaskoczona, że ledwie zdołała skinąć głową. Nikt przedtem nie zadawał sobie trudu, by ją o coś takiego zapytać.
– Niewątpliwie daje się zauważyć, że w biurze pojawiła się kobieta – zaśmiał się Peter.
– Rzeczywiście. Ale chciałbym cię jednak ostrzec, Sharon. Nie staraj się nam matkować. Jeśli tylko zobaczę kwiatki w wazonie i ozdóbki na parapecie, wyrzucę cię.
Sharon schyliła głowę;
– Może pozwolilibyście mi chociaż przygotowywać w południe kawę? – spytała niepewnie.
Gordon milczał przez chwilę, uderzając palcami o blat stołu.
– Niech będzie – zdecydował. – Ale żeby nie odbywało się to kosztem twojej pracy.
– Z pewnością nie! – zawołała uradowana Sharon.
– Peter mówi, że dobrze sobie radzisz – pochwalił Gordon. – Ale nie musisz być taka spięta, rozluźnij się, a wtedy przyswajanie wiadomości przyjdzie ci łatwiej. Na początku każdy popełnia błędy i nie ma się czego wstydzić.
– Dziękuję – wykrztusiła dziewczyna i ukradkiem spojrzała na kosz na śmieci, który dzisiaj był zapełniony po brzegi…
Sharon szybko przywykła do swoich obowiązków. Peter obarczał ją coraz to nowymi zadaniami, a dziewczyna była dumna z siebie, gdyż z każdym dniem lepiej dawała sobie radę. Nie upłynęło wiele czasu, kiedy przeglądając rachunki, Sharon wykrzyknęła:
– Ależ Peter! Przecież to się nie zgadza!
– Co ci się tam znowu nie zgadza? – spytał Peter obojętnym głosem, nie podnosząc wzroku znad swoich papierów.
– Całkowita ilość miedzi wydobytej oraz tej zaksięgowanej pod koniec miesiąca!
– Ach, tak, więc wreszcie i ty to odkryłaś? – stwierdził z pozornym spokojem. – Od pewnego czasu jest to właśnie główny problem kopalni.
– Czy to znaczy, że ktoś kradnie?
Peter westchnął:
– Ba, żebyśmy to wiedzieli! Każdy z górników notuje codziennie ilość, jaką wydobył. Ale kiedy przeprowadzamy kontrolę ilości rudy ładowanej na statek, nigdy się ona nie zgadza i zawsze trochę brakuje. To wywołuje złą atmosferę wśród załogi. Ludzie czują, że posądza się ich o kradzież. Mimo to nie ulega wątpliwości, że cenny chalkopiryt znika gdzieś między wydobyciem i załadunkiem. A zdarza się przecież, że w kawałku skały znajdują się inne minerały, czasem nawet złoto.
– Ale czy nie macie kontroli przy zliczaniu?
– Mamy, i to bardzo ścisłą. Mimo to nie udało nam się natrafić na żaden ślad.
– Nie bardzo pojmuję, jak to możliwe, żeby ruda ot tak znikała. Znajdujemy się przecież na wyspie!
– Właśnie, i my nie możemy się nadziwić. Mamy tu tylko jeden port, poza tym mnóstwo stromych, niedostępnych skał. A mimo to ruda gdzieś ginie.
– Czy wszystkie transporty kierujecie do Anglii?
– Nie, płyną do Kanady, tam jest dużo bliżej. Chalkopiryt jest raczej kruchym minerałem i trudno transportować go na dalsze odległości. Dlatego, zgodnie z pomysłem Gordona, rozpoczęliśmy tu budowę huty miedzi.
Sharon była dumna jak paw. Peter wtajemniczał ją w problemy kopalni. Tak się z nim przyjemnie gawędziło. W dodatku Peter miał śliczne błękitne oczy, w które Sharon ogromnie lubiła zaglądać…
Nagle oderwała się od marzeń i, by ukryć zmieszanie, poczęła nerwowo przekładać plik papierów na biurku.
– A dlaczego sprowadzacie ludzi aż z Anglii? Czy to z powodu tej legendy?
– Tak. Mieszkańcy wybrzeży Kanady doskonale ją znają i za żadne skarby nie daliby się tu zaciągnąć.
– Teraz rozumiem kłopoty Gordona – powiedziała zamyślona Sharon. – Nic dziwnego, że zawsze jest taki pochmurny i nieprzystępny.
Peter wzruszył ramionami.
– Właściwie sam nie wiem, dlaczego taki jest. Chyba po prostu ma taki charakter.
– Czy trudno się z nim współpracuje?
– Skądże znowu, na pewno nie w sprawach kopalni. Tylko czasami zapomina, że ludzie to nie maszyny i nie są w stanie podołać wszystkim wymaganiom, jakie im stawia.
Sharon zamyśliła się. Chyba coraz lepiej rozumiała Gordona. Podobne dzieciństwo obojga sprawiało, że potrafiła wytłumaczyć sobie jego sposób bycia. Rozumiała też, jak bardzo dręczyły go problemy kopalni, której usprawnienie było jego ambicją. Zdawała sobie również sprawę, że okazywanie mu współczucia nie ma sensu. Gordon nigdy nie będzie się z nią dzielił nurtującymi go problemami.
Może to i lepiej. Gordon jest zbyt skomplikowaną osobowością, by się z nim zaprzyjaźniać. Za to Peter…
Oczy Sharon zabłysły radośnie, po czym dziewczyna ponownie zagłębiła się w rachunkach.
Przerwy na kawę stały się miłym zwyczajem. Obaj panowie zjawiali się punktualnie w biurze i rzeczywiście wypoczywali chwilę. Czwartego dnia na poczęstunek wprosił się doktor Adams.
– Słyszałem, słyszałem, i chciałbym się przyłączyć, jeśli pozwolicie?
I tym samym przybyło tematów do dyskusji.
– Jak tam twoi pacjenci? – zagadnął Peter.
– Dziękuję, nie odnotowałem nowych przypadków. Większość z nich wkrótce wypiszę. Przydałaby mi się natomiast pielęgniarka… – Tu wzrok doktora spoczął na Sharon.
Na to odezwał się Gordon:
– Doktorze, masz na wyspie ponad sześćdziesiąt kobiet, a usiłujesz zastawić sieci na Sharon. Jest tu niezbędna, więc od razu wybij to sobie z głowy.
Sharon zdumiała się taką oceną, ale zaraz posmutniała, bo Gordon dodał:
– Sharon pracuje bez zarzutu: jest efektywna i szybka i tylko to się dla mnie liczy.
– Uhm – mruknął Adams z krzywym uśmiechem na ustach. – Chyba nie znam maszyny, która przyrządzałaby taką wyborną kawę i piekła tak znakomite bułeczki. Jakież to pyszności! No jak tam, Sharon, znasz się trochę na pielęgniarstwie?
– William! – warknął ostro Gordon.
– Nie za wiele – odpowiedziała uprzejmie dziewczyna. – Choć bywało, że opiekowałam się chorymi dziećmi.
Peter nachylił się w jej stronę.
– Powiedz, czy ty może sama prowadziłaś tamten dom?
Dziewczyna uśmiechnęła się:
– Byłam najstarsza, zaś kierowniczka miała już swoje lata, więc po prostu przejmowałam niektóre jej obowiązki.
– Nie ma mowy o tym, żeby Sharon poszła do szpitala – uciął dyskusję Gordon. – Włożyliśmy mnóstwo wysiłku, żeby ją przyuczyć.
– My? – zawołał oburzony Peter. – O ile pamiętam, pojawiasz się tylko w przerwie na kawę!
– Dobrze, dobrze, nie zabiorę jej wam – wtrącił doktor Adams. – Sharon, powiedz mi tylko, czy wiesz coś o porodach?
– Owszem – odparła niepewnie. – Zdarzało się, że młode kobiety rodziły, a potem zostawiały u nas nowo narodzone dzieci.
– Doskonale! – wykrzyknął Adams. – Wkrótce nadejdzie termin dla kilku kobiet. Chciałbym, żebyś mi wtedy pomogła.
Gordon obserwował Sharon z rosnącym zdumieniem,
– Zaczynasz mnie przerażać, dziewczyno. Czy jest coś, czego nie potrafisz zrobić?
Sharon nie mogła się opanować.
– Owszem – odrzekła, schylając głowę. – Nie potrafiłabym zabić ani człowieka, ani zwierzęcia.
Przy stole w jednej chwili zapanowało kłopotliwe milczenie i Sharon zaraz pożałowała swoich słów. Byli jej przyjaciółmi, nie należało więc przypominać o tym tragicznym wydarzeniu.
Pierwszy odezwał się Gordon:
– Wręcz przeciwnie. Powiedziałbym, że tak wyrachowana osoba…
– Zamilcz! – krzyknął poczerwieniały ze złości Peter. – Co ty możesz o niej wiedzieć? Widzisz w niej tylko maszynę, a nie zauważasz, jak bardzo się angażuje, by spełnić wszystkie stawiane jej wymagania! Czy nie pojmujesz, że w ten sposób stara się odwdzięczyć za opiekę, jaką jej zapewniliśmy?
Twarz Gordona nawet nie drgnęła. Peter wstał zdenerwowany.