– Z pewnością nie! – zapewniała Sharon.
– Wygląda na to, że warto byłoby kiedyś udać się w tę stronę. Mogłabyś nam wtedy towarzyszyć – ciągnął Gordon. – Oczywiście tylko za dnia. Może zdołalibyśmy cokolwiek wyjaśnić. Sam żałuję, że nigdy nie mam dość czasu, by skupić się na tajemnicy tych ruin. Jestem tu od niedawna i zawsze byłem zdania, że to brednie. Nie wierzę w żadne demony. Ale wygląda na to, że muszę zmienić zdanie. Któregoś dnia wybierzemy się do owej doliny, Sharon.
– To może nie być łatwe – powiedziała i bezwiednie podrapała się po nodze. – Jest tam tyle małych podobnych do siebie dolinek. Nie wiem, czy potrafię odnaleźć tę właściwą.
– Ale wiesz chyba, w którym miejscu wyszłaś na drogę? – Przenikliwy wzrok Gordona wciąż wprawiał dziewczynę w zakłopotanie.
– Wydaje mi się, że wiem – zmieszana spuściła oczy. – Ale nie mam pewności. Och, tak mnie swędzi skóra, co za okropne komary!
– Nie drap się, bo będzie jeszcze gorzej. A poza tym jak się teraz czujesz? – zapytał Peter.
– Strasznie boli mnie głowa. Chyba jeszcze nigdy tak mnie nie bolała, ale poza tym wszystko dobrze. Przepraszam, że tak się drapię w waszej obecności, ale naprawdę strasznie mnie swędzi i piecze.
– Trzeba przyłożyć octu, powinien pomóc – poradził Peter.
– Nie mam octu u siebie.
– Myślę, że uda nam się jeszcze kupić w sklepie. Sklepikarz często ma dłużej otwarte, a jeśli nie, to najwyżej przerwiemy mu kolację.
– Tak, tak, on sprzedałby towar nawet w środku nocy. Zdaje się, że ceni pieniądze – dodał Gordon.
Sharon nie uczestniczyła już w dalszej rozmowie. Ból i pieczenie w nodze tak dotkliwie dawały jej się we znaki, że aż jęknęła:
– Nie wytrzymam tego dłużej.
– Czy mogę zobaczyć? – spytał Peter, nachylając się nad nią.
Sharon zawahała się.
– Najbardziej boli mnie pod kolanem.
– No, dość tej fałszywej skromności. Chcemy ci pomóc, a nie wysłuchiwać pojękiwań – powiedział ze złością Gordon.
Sharon podciągnęła ostrożnie porwaną spódnicę.
W tej chwili usłyszała dwa wyrażające niepokój okrzyki, tak że aż zaniemówiła przestraszona.
– Na miłość boską! – jęknął Peter. – Więc jednak czarownik!
ROZDZIAŁ VIII
– Poślij natychmiast po Williama! – polecił Gordon.
Gdy Peter zniknął za drzwiami, Gordon ujął Sharon za ramiona i rzekł stanowczo:
– Słuchaj, nie ma najmniejszych powodów do paniki! Williamowi nie raz udawało się wyleczyć te rany w krótkim czasie. Wszystko zależy od tego, jak bardzo zostałaś poszkodowana. Czy bolą cię ręce albo ramiona?
– Nie, tylko noga.
Gordon przyglądał się uważnie dłoniom i ramionom Sharon. Kiedy jej dotykał, czuła dziwne, a zarazem przyjemne mrowienie. Tak ją to speszyło, że czym prędzej przyciągnęła dłonie do siebie. Nadal nie opuszczał jej nieznany strach i nieufność wobec tego mężczyzny. Czemu był wobec niej taki oschły? Rozmawiał z nią tylko na temat pracy, i na dodatek takim oficjalnym tonem. Sharon było z tego powodu przykro, wydawało się jej, że przy odrobinie dobrej woli z jego strony mogliby zostać przyjaciółmi. Ale Gordonowi nie zależało na jej przyjaźni…
– Na ogół pierwsze rany pojawiają się na dłoniach i ramionach – rzucił obojętnie. – Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby kogoś trafił w nogę.
Słowo „trafił” utwierdziło dziewczynę w przekonaniu, że Gordon istotnie ma na myśli przenikliwy wzrok demona.
– Może tym razem bardziej zainteresowały go damskie kolana? – dodała żartem, ale Gordona wcale to nie rozbawiło.
– Może i tak – wymruczał pod nosem. Dokładnie obejrzał ręce Sharon, skręcając je tak, jakby to były kawałki drewna.
– Wierzysz w tego czarownika? – spytała.
– Nie – odparł bez chwili zastanowienia.
Sharon miała teraz okazję z bliska przyjrzeć się Gordonowi Jego proste, ciemne brwi ściągnęły się w głębokiej koncentracji, a mocno wystające kości policzkowe w świetle żarówki uwydatniły się jeszcze bardziej, nadając twarzy surowy wyraz.
– Ręce wyglądają całkiem dobrze. Jak na razie – dodał.
– Jeśli nie wierzysz w duchy, to jak wytłumaczysz te rany?
– Nie wiem, Sharon.
Podoba mi się sposób, w jaki wypowiada moje imię, pomyślała. Ale to chyba jedyna rzecz, jaka mi się w nim podoba.
Tymczasem pojawił się Peter w towarzystwie doktora Adamsa. Doktor był niepocieszony.
– Sharon, dziecinko, dlaczego musiało się to przytrafić właśnie tobie? Jesteś taka śliczna!
Tym razem jej imię nie zostało wypowiedziane w równie romantyczny sposób, tak przynajmniej odebrała to Sharon. Doktor Adams, który wiele lat spędził w Ameryce Południowej, mówił dziwacznym angielskim, co drażniło Sharon.
Jego dłonie zadrżały lekko, gdy dotykał nimi łydki dziewczyny. Wprawdzie na skórze nie pojawiły się jeszcze pęcherze, ale noga była wyraźnie zaczerwieniona i obrzmiała.
– Niestety, nie mam wątpliwości: to te same objawy. Pęcherze pojawią się za cztery do pięciu dni. Ale jak to się mogło stać?
Peter zrelacjonował w kilku zdaniach przygodę Sharon. William Adams nie mógł wyjść ze zdumienia,
– Tam? Znam wyspę wzdłuż i wszerz, ale takiej doliny zupełnie sobie nie przypominam. Poza tym czego on, na miłość boską, szukał w lesie? Wydawało mi się, że jesteśmy bezpieczni, o ile nie zbliżamy się do zamku, ale teraz?
– Odnoszę wrażenie, że tym razem nie mieliśmy do czynienia z duchem Francuza – rzekł spokojnie Gordon.
– A kto mógłby to być? Opis zupełnie nie odpowiada postaci z zamku, ale cała reszta…?
Gordon stanął za plecami Sharon i położył dłonie na jej ramionach. Dziewczynę znowu przeniknął błogi dreszcz.
– Naturalnie miało to jakiś związek z czarownikiem – stwierdził zdecydowanie. – Myślę jednak, że mamy do rozwikłania dużo większą zagadkę, niż się spodziewaliśmy. Prawdopodobnie Sharon była bliska jej rozwiązania i dlatego ktoś ją zaatakował. Nikomu przedtem się to nie zdarzyło.
Doktor Adams nasmarował maścią i owinął opuchniętą nogę Sharon.
– Mam nadzieję, że to szybko przejdzie – powiedział zduszonym głosem. – Zrobię wszystko, co w mojej mocy. Zajrzyj do mnie jutro przed południem, maleńka.
Obiecała, że przyjdzie, mimo że od początku czuła się w jego obecności nieswojo. Raziło ją, że bezustannie się w nią wpatrywał, czy to przy obiedzie, czy też w przerwie na kawę. Nawet Peter zwrócił na to uwagę i od czasu do czasu żartował sobie z Sharon.
Dziewczyna nie chciała, żeby doktor Adams się w niej zadurzył. Wprawdzie potrzebowała teraz przyjaciół, lecz tym bardziej nie chciała znaleźć się w sytuacji, gdy będzie zmuszona odrzucić doktora. Był z pewnością sympatyczny, dlaczego więc miałby cierpieć z powodu miłosnej porażki? Pani Moore rzeczywiście miała rację: niełatwo odmawiać niechcianym zalotnikom.
Doktor odprowadził ją do drzwi i Sharon szybko się pożegnała. Była bardzo zmęczona i chciała się jak najprędzej położyć. Teraz najbardziej brakowało jej firanek w oknie, za którym w ciemnościach mogło kryć się nieznane zagrożenie. Z postanowieniem, iż nazajutrz kupi zasłony do pokoju, naciągnęła kołdrę na głowę i zapadła w sen.
Następnego dnia podczas wizyty u lekarza okazało się, że z nogą Sharon nie jest tak źle, jak można by się spodziewać. Obrzęk i zaczerwienienie nie powiększyły się.
– Masz wielkie szczęście, Sharon – powiedział doktor Adams i spojrzał dziewczynie głęboko w oczy. – Musisz być przygotowana na wystąpienie pęcherzy i zapalenia, ale wydaje mi się, że twój organizm da sobie z tym radę.