Zaproponował, żeby mówiła mu po imieniu, ale nie zgodziła się na to. Dla niej był wciąż doktorem Adamsem i nie chciała tego zmieniać. Obiecała, że odwiedzi go następnego dnia. Doktor Adams chyba się ucieszył.
Gdy wychodziła, zawołał ją jeszcze raz. Położył swoje pulchne dłonie na jej ramionach i rzekł ciepło:
– Sharon, pamiętaj, że do mnie możesz zwrócić się w każdej sprawie i o każdej porze. Wiem, że czujesz się odrzucona i samotna. U mnie będziesz bezpieczna i… kochana – dodał po chwili wahania.
Sharon poczuła narastającą niechęć. Miała ochotę wyrwać się z objęć doktora i uciec na kraj świata. Przypomniała sobie jednak słowa pani Moore i opanowała wzburzenie.
Tymczasem doktor Adams ciągnął:
– Zaproponowano mi dobrze płatną posadę w Ameryce Środkowej. Pomyśl tylko: moglibyśmy oboje opuścić tę okropną wyspę. Nie wiesz nawet, jak bardzo byś mnie uszczęśliwiła!
Sharon spuściła głowę i wybąkała:
– Dziękuję, doktorze, będę o tym pamiętać. Wciąż jednak jestem posądzana o zabójstwo i nie mam prawa od nikogo przyjmować miłości.
Sharon nawet się nie spodziewała, że ten straszny zarzut, jaki na niej ciążył, okaże się teraz pomocny. Na te słowa doktor ożywił się i schwycił ją silniej:
– Sharon, dla mnie nie ma to najmniejszego znaczenia, słyszysz?
– Ale dla mnie ma znaczenie zasadnicze – odparła, uznając rozmowę za zakończoną, i wysunęła się z ramion niefortunnego adoratora.
Wyszła od Adamsa dużo wcześniej, niż się spodziewała, miała zatem trochę czasu dla siebie. Postanowiła pójść do kościoła, by porozmawiać z pastorem.
Przed kościołem natknęła się na Doris w towarzystwie poślubionego właśnie męża. Przystanęła i rzekła z uśmiechem:
– Chciałabym wam pogratulować.
– Dziękujemy – zaczął mężczyzna, ale Doris zaraz mu przerwała:
– A co, zazdrościsz? – rzuciła ostro. – Jakoś nie widzę twojego narzeczonego! Czyżbyś nikogo jeszcze nie złapała w swoje sieci? Czyżby nikt cię nie chciał?
– Ależ, kochanie – obruszył się młody małżonek. – Sharon jest miłą i życzliwą osobą, dlaczego tak brzydko się do niej odzywasz?
– Żebyś mi się więcej nie ważył rozmawiać z tą morderczynią! – wrzasnęła Doris, popychając męża. – Czuję, że odtąd to my, żony, będziemy odbierać w biurze pensje. Już ja się o to postaram!
Tom, sympatyczny młody górnik, wyglądał na mocno zdenerwowanego całą tą nieprzyjemną sceną. Doris odwróciła się jeszcze i krzyknęła na odchodnym:
– A w ogóle czego taka szuka w kościele! To hańba! A może sumienie cię ruszyło?
Sharon patrzyła za nimi, przygnębiona.
Znalazła pastora w zakrystii niewielkiego, skromnego kościółka.
– Sharon, drogie dziecko! Spodziewałem się ciebie.
– Naprawdę? – spytała zdumiona dziewczyna. – Czy mogłabym z pastorem porozmawiać?
– Naturalnie, siadaj. Co chciałabyś mi powiedzieć? – zapytał po przyjacielsku.
– Och, jest tak wiele spraw, że właściwie nie wiem, od czego zacząć. – Sharon mocno zacisnęła dłonie na oparciu fotela.
– Może jednak mógłbym ci w czymś pomóc?
– Tak, chyba tak. Czy mogę rozmawiać otwarcie?
– Oczywiście. Powinnaś jak najszybciej zrzucić ciężar z serca.
Sharon spojrzała na szczupłą, pełną dobroci twarz duchownego i wzięła głęboki oddech.
– Próbowałam z całych sił postępować uczciwie, być dobrym człowiekiem. Ale jest mi coraz trudniej. Wieczorami przed snem przychodzą mi do głowy różne złe myśli. Czuję w sobie narastającą nienawiść, a jednocześnie jest mi z tym ciężko. Przeraża mnie to. Ja nie chcę stać się zła.
– Kogo tak nienawidzisz?
– Wszystkich, którzy prześladują mnie i obrażają, nie wierząc w moją niewinność. Ale najbardziej nie mogę znieść Lindy Moore. Gdy tylko o niej pomyślę, ogarnia mnie straszliwa złość i chęć zemsty. Czy sądzi pastor, że Bóg mi to wybaczy?
Duchowny popatrzył poważnie na Sharon.
– Oczywiście, że tak, ale nie możesz nadal żywić w sercu nienawiści.
– To prawda. Co mam robić? Chciałabym o wszystkich móc dobrze myśleć, chciałabym, żeby mnie oczyszczono z zarzutów, zwłaszcza że…
– Tak? – Warden uśmiechnął się, dodając dziewczynie odwagi.
– Ja… – Sharon znowu wzięła głębszy oddech – zakochałam się w pewnym mężczyźnie. Ale jak mogę zdobyć jego przychylność, skoro ciąży na mnie takie oskarżenie?
– Powinnaś postępować tak, jak to dotychczas czyniłaś, okazując innym życzliwość i pomoc. Myślę, że ludzie w końcu zapomną. Wielu mieszkańców tej wyspy bardzo cię lubi…
Sharon pokręciła głową:
– To oskarżenie będzie się za mną ciągnęło do końca moich dni! Gdybym odtąd była niczym święta albo anioł, zawsze znajdą się ludzie, którzy mi dokuczą. Nigdy nie uwierzą w moją niewinność, chyba że zostałabym oficjalnie uwolniona od zarzutów!
– Obawiam się, że masz dużo racji, moje dziecko. W dzisiejszych czasach ludzie wolą szukać źdźbła w oku bliźniego, niż dostrzec belkę we własnym.
– Mówił pastor, że jestem lubiana. Kogo pastor miał na myśli?
Warden uśmiechnął się:
– Na przykład siebie. Muszę wyznać, że ostatnio z ogromną przyjemnością wstępuję do biura. Jest jakaś radosna aura wokół ciebie, która sprawia, że przyciągasz ludzi.
Sharon westchnęła uszczęśliwiona, po chwili jednak spoważniała:
– Czy pastor myśli, że jestem winna?
– Nigdy nie zastanawiałem się nad tym – rzekł spokojnie. – Muszę ci natomiast powiedzieć, że odbyliśmy poważną rozmowę na twój temat.
– Naprawdę? Nic nie wiedziałam.
– Tak. Była to bardzo burzliwa dyskusja. Zdajesz sobie pewnie sprawę, że nie tolerowalibyśmy mordercy na wyspie i nie raz padał pomysł, by cię odesłać. Wiadomo jednak, że nie zostałaś skazana, lecz tylko podejrzana o ten czyn, dlatego postanowiliśmy dać ci trochę czasu. Istnieje prawdopodobieństwo, że jesteś niewinna, więc nie chcieliśmy sami osądzać, gdyż moglibyśmy popełnić niewybaczalny błąd. Sam muszę przyznać, że staram się nie myśleć o tej sprawie. Wiem tylko, że tutaj na wyspie okazałaś się dobrą i wrażliwą młodą osobą. Inni też są tego zdania.
– Kto?
Warden uśmiechnął się, rozbawiony niepohamowaną, dziecięcą ciekawością Sharon.
– Nasz doktor zawsze mówi o tobie ciepło. Poza tym Margareth…
– Margareth, naprawdę? – wykrzyknęła uradowana.
– To bardzo dobra kobieta. Na szczęście trafiła tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. Często ją spotykam, kiedy odwiedzam chorych. Ogromnie ją cenię. Znam też wielu innych, którzy nie mogą uwierzyć, że byłabyś zdolna zabić kogokolwiek. Naturalnie lubi cię też Peter Ray…
– Och! – Sharon odetchnęła z ulgą.
– Mogłem się domyślać, że chodzi właśnie o niego – zaśmiał się duchowny.
– Ach, gdyby nie to oskarżenie! – szeptała Sharon. – A co myśli Gordon Saint John?
– O, tego zupełnie nie da się odgadnąć. Dotyczy to zresztą nie tylko twojej sprawy, ale też każdej innej.
Warden położył swoją dłoń na dłoni Sharon.
– Szczerze mówiąc, Sharon, martwię się, że na co dzień obcujesz z tym człowiekiem. Chwilami mam wrażenie, że on gardzi ludźmi, robiąc tym samym krzywdę tobie. A ty jesteś taka wrażliwa…
– Niech się pastor o mnie nie martwi. Ja go rozumiem: bo oboje mieliśmy tak samo nieszczęśliwe dzieciństwo. Ja też nie raz miałam ochotę wykrzyczeć swój żal do całego świata. Nie sądzi pastor, że jesteśmy w tym trochę do siebie podobni?
Duchowny spojrzał na Sharon smutnym wzrokiem.
– Chyba się mylisz, moje dziecko. Jego reakcje naprawdę trudno przewidzieć. Nagromadził w sobie tak wiele nienawiści, że to mnie przeraża. Bądź ostrożna, bo nie wiadomo, co mu może przyjść do głowy. Ani się obejrzysz, jak złamie cię i pognębi, tak że już nigdy nie zdołasz się podźwignąć. Trzymaj się raczej Petera, jest prostolinijny, dobroduszny i wyrozumiały. A do tego zawsze wierzył w twoją niewinność.