Выбрать главу

– To jest wąż, a nie żadne flaki – powiedziała obruszona Sharon. – On naprawdę miał taki długi nos!

– To chyba jakiś kot w butach – dodał Peter wesoło. – Poza tym nagryzmoliłaś tyle krzaków w tle, że nie wiadomo, co jest co.

– Gordon polecił rysować możliwie jak najdokładniej – broniła się Sharon.

– To dopiero biedne stworzenie, o ile rzeczywiście takie właśnie spotkałaś! – skomentował Andy.

– Cisza! Dajcie już spokój – uciął krótko Gordon, ale Sharon zorientowała się, że z trudem utrzymuje powagę. Sharon nie widziała jeszcze Gordona rozbawionego do tego stopnia. W końcu sama zaczęła się śmiać.

– Wiesz co, Sharon? Wreszcie odkryłem, że jest coś, czego naprawdę nie potrafisz robić! – dodał Gordon rozbawiony.

Sharon już chciała mu odpowiedzieć, gdy wtrącił się pastor.

– Zwróćcie uwagę, że Sharon widziała coś innego, niż pozostali. Nie można porównać nieźle prezentującego się ducha z tą pokrzywioną, dziwaczną istotą z wybałuszonymi oczami i długim nosem. To zupełnie coś innego!

– Tak. Poza tym ten, którego spotkałam, miał zupełnie normalny wzrost, a nawet powiedziałabym, że był dość niski.

Gordon polecił wszystkim wracać do pracy. Z westchnieniem opuściła pokój także Sharon; poszła do swoich liczb i tabel. Udział w tym spotkaniu nawet ją odprężył. Choć na chwilę zapomniała o własnej dramatycznej sytuacji i klątwie, jaka spoczęła na wyspie.

Ale ciemne chmury nadal zbierały się nad horyzontem…

ROZDZIAŁ IX

Trzy dni później Sharon zauważyła u siebie pęcherze. Były bardzo bolesne i wywołały lekką gorączkę, więc dziewczynie nakazano leżeć w łóżku. Gordon był niezadowolony, bo teraz musiał więcej czasu spędzać w biurze. Im dłużej Gordon pracował, tym częściej tracił cierpliwość. Kradzieże chalkopirytu nie ustawały, ale na razie nie było na nie rady. Teraz należało skupić się na jak najszybszym uruchomieniu pieców hutniczych. Tak więc kłopoty z „duchem” zeszły na dalszy plan.

Doktor Adams nakłonił Gordona, by Sharon posłać na jeden dzień na obserwację do szpitalika. Dziewczyna, choć niechętnie, musiała się na to zgodzić. Adams spędzał przy niej nieprzyzwoicie dużo czasu, podczas gdy Sharon udawała wycieńczoną, by tym sposobem uniknąć rozmowy ze swoim adoratorem. Na szczęście pęcherze przyschły i choć kilka z nich pozostawiło niewielkie ranki, nawet i one zaczynały się już goić. Wieczorem Sharon oznajmiła, że wraca do domu.

W szpitaliku Sharon spotkała Margareth. Początkowo się unikały, ale w końcu pokonały niepewność i nawiązały rozmowę.

Sharon pytała zaciekawiona:

– No i jak ci się pracuje dla doktora Adamsa?

– Och, on jest tak często poza szpitalem – odparła. – Przeważnie pracuję tu sama, znam już swoje obowiązki i staram się je wykonywać jak najlepiej. Wydaje mi się, że nie jestem złą pielęgniarką.

Sharon pokiwała głową.

– Z pewnością. Pastor bardzo cię chwalił.

– Taaak? – zawołała Margareth poruszona. – A co mówił?

– Dokładnie nie pamiętam. „Wspaniała kobieta”, między innymi tak się wyraził.

Radosny uśmiech Margareth nagle zgasł.

– Powinnam być dumna jak paw, a tymczasem wcale nie jestem rada, że darzy mnie aż takim szacunkiem.

Sharon położyła na ramieniu Margareth swoją dłoń.

– Uważam, że przemilczał to, co dla ciebie najważniejsze. Może się mylę, ale odniosłam wrażenie, że nie jesteś mu obojętna.

– Mam nadzieję, że to prawda – wyszeptała.

– Ale przecież on jest duchownym? – zapytała naiwnie Sharon.

– Tak, ale przecież pastor może się ożenić – wykrzyknęła przyjaciółka i zaraz poczerwieniała; zdała sobie bowiem sprawę, że się zdradziła.

– Oby tylko nie przegapił tej szansy. Musisz go trochę rozruszać, Margareth – zdecydowanie rzekła Sharon.

– Co ty mówisz, Sharon! Nigdy bym nie śmiała!

Panikę, która wybuchła po leśnej przygodzie Sharon, szczęśliwie udało się załagodzić. Tematem dnia stawały się inne wydarzenia: najczęściej komentowano, kto się z kim zaręczył lub ożenił, kto zdobył nową pracę.

Od dnia, w którym Doris wyszła za mąż i wyprowadziła się z baraku, zmienił się także stosunek pozostałych kobiet do Sharon. Wprawdzie nie od razu przestały ją szykanować, ale nie atakowały jej już bezpośrednio. Niektóre zaczęły nawet z Sharon rozmawiać, choć za jej plecami nierzadko wymieniały kąśliwe uwagi na jej temat. Dziewczyna wierzyła, że z czasem wszystko się unormuje i załagodzi, choć jednocześnie miała świadomość, że mieszkanki wyspy nigdy nie przestaną o niej myśleć jako o morderczyni.

Nie powiedziała nic Peterowi ani Gordonowi o kamieniu, który pewnego wieczoru wpadł do jej pokoju, wybijając szybę. Mimo to obaj odkryli wkrótce, co się stało, i bez powodzenia usiłowali dociec przyczyny.

– Na szczęście od czasu, kiedy zamieszkała u nas Sharon, nie miewamy już nocnych gości – skomentował Gordon.

– Boże uchowaj! – wykrzyknęła Sharon. – Jeszcze by tego brakowało! A co słychać w kopalni, czy kradzieże ustały?

– Raczej na to nie wygląda – odpowiedział zmartwiony Gordon. – W przyszłym tygodniu przypływa statek, więc znowu przeprowadzimy kontrolę. Ale obawiam się, że ilość surowca znów się nie będzie zgadzać.

Sharon posłała Gordonowi współczujące spojrzenie, ale on jak zwykle zareagował na to wzruszeniem ramion.

Któregoś dnia Gordon Saint John w drodze do kopalni wstąpił do biura i, nie bawiąc się w żadne uprzejmości, zagadnął wprost:

– Słuchaj, czy ty znalazłaś już sobie jakiegoś kawalera?

Sharon w jednej chwili zaczerwieniła się po uszy. Ze wstydu nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Pokręciła więc tylko przecząco głową.

– Czas najwyższy, żebyś się za kimś rozejrzała. Pozostał ci tylko miesiąc – przypomniał tonem, w którym zabrzmiała groźba.

Sharon nagle ujrzała siebie samą powracającą do Anglii: Proces, potem wyrok i… koniec, koniec wszystkiego!

Och, Peter!

– Wydaje mi się, że w mojej sytuacji nie ma żadnego wyjścia… – wyszeptała z rozpaczą.

Gordon przez chwilę przypatrywał się dziewczynie.

– Chcesz wracać?

Zaprzeczyła ruchem głowy.

– Dobrze się tu czuję, choć jeszcze nie do końca udało mi się pokonać niechęć ludzi. Mimo to mam kilku przyjaciół i… i tak bardzo nie chcę umierać!

Twarz Gordona była niezgłębiona.

– Więc znajdź sobie kandydata na męża! Kogokolwiek, kto się zgodzi. Nie możemy sobie pozwolić na to, by cię utracić. Wyobrażasz sobie, co by się stało z biurem? Istny chaos. Przejęłaś całą papierkową robotę, której tak nie cierpię. Dzięki tobie mogę dużo więcej czasu poświęcać sprawom kopalni. Rozpuściłaś nas…

Zamilkł i zamyślił się. Sharon usiłowała ukryć uśmiech. Gordon nigdy by się nie przyznał, jak wiele znaczyły dla niego przerwy na kawę ze świeżym ciastem Sharon. Dziewczyna wyobrażała sobie jego dzieciństwo i wczesną młodość w domu dziecka: gołe, smutne ściany sierocińca, drewniana podłoga, którą dzieci musiały regularnie szorować, brud, bieda wyzierająca z każdego kąta, a przede wszystkim brak miłości i rodzinnego ciepła.

– Nie, Sharon. Twój wyjazd byłby dla nas wielką stratą. Gdybyśmy nawet przyuczyli do pracy przy rachunkach kogoś innego, zawsze myślelibyśmy to samo: „Żeby tak Sharon tu była i ogarnęła sprawy swoim jasnym, sprawnym umysłem”.

Gordon Saint John nieczęsto pozwalał sobie na tego typu pochwały, toteż Sharon bardzo wzruszyły jego słowa.

– Niestety sądzę, że nikt mnie nie zechce…

– Głupstwa pleciesz. Tutejsi mężczyźni nie są aż tak wymagający.