Выбрать главу

– Boję się, dziecko, że nie zawsze jest ona spełnieniem marzeń – odparła w zadumie pani Moore. – Na to nie ma się żadnego wpływu. Być może nigdy nie spotkasz swojego wyśnionego ukochanego, a zwiążesz się z całkiem zwyczajnym chłopcem, który będzie paradował po domu w kapciach i nie najczystszej koszuli, zapomni pochwalić upieczone przez ciebie ciasto i z czasem przerzedzą mu się włosy. Zresztą nie zawsze przystojny mężczyzna wart jest zachodu. Przypominam sobie, że kiedyś kochałam się w chłopcu, który miał okropnie krzywe nogi, mnie jednak wydawał się wspaniały. Kiedy ktoś mówił o krzywych nogach, rumieniłam się ze szczęścia. Rozumiesz mnie? Nie kocha się dlatego, że człowiek jest piękny, on staje się piękny, bo ktoś go kocha.

Sharon przytaknęła ochoczo.

– Pamiętaj jednak, że każdy ma prawo do miłości, nawet ten najbrzydszy – ciągnęła pani Moore. – Jego uczucie może być nawet silniejsze. Jesteś taka śliczna, Sharon, na pewno spodobasz się niejednemu. Ale nawet wtedy, gdy nie będziesz kimś zainteresowana, nie drwij z uczuć, jakie żywi dla ciebie. Nie wyśmiewaj jego starań i nadziei na zdobycie twojego serca. Tacy ludzie i tak nie mają łatwego życia z powodu niedostatków urody. Nie utrudniaj im go jeszcze bardziej. Tak, tak, niełatwo być piękną, moje dziecko, to wymaga odwagi i taktu. Odmówić komuś, nie raniąc go, to wielka sztuka.

– Ale wolno mi chyba zachować marzenie o tym jedynym, najpiękniejszym? – zapytała Sharon onieśmielona powagą pani Moore.

– Marzenie o przystojnym i silnym mężczyźnie nie jest grzechem. Zachowaj je tak długo, jak potrafisz!

Na twarzy Sharon pojawił się cień smutku.

– Czy naprawdę nikt nie wie, skąd się wzięłam?

– Niestety, nie.

– Ale przecież noszę nazwisko O’Brien!

– Widzisz, pewnego dnia, wiele lat temu, przed wejściem do sierocińca jedna z opiekunek zobaczyła małą dziewczynkę. Byłaś mizerna i wyczerpana, więc nie dało się dokładnie określić twojego wieku. Trzymałaś w rączce krótki, niewiele mówiący list. To tu zdecydowano nadać ci nowe imię i nazwisko – westchnęła pani Moore.

– Czy widziała pani ten list?

– Owszem, pokazano mi go. Ktoś napisał w nim:

Zaopiekujcie się dzieckiem. Ja jestem śmiertelnie chora i nie chcę jej zarazić. Dziewczynka jest grzeczna i nie sprawi kłopotów. Nie szukajcie rodziców, gdyż nic nie znaczą i nigdy ich nie znajdziecie.

– I to wszystko?

– Tak. Jednak sposób formułowania zdań przez piszącą wskazywałby, że pochodziła z Irlandii lub Walii. Świadczyła o tym również twoja uroda: rude włosy, zielone oczy i bardzo jasna karnacja. Dlatego też nadano ci celtyckie imię Sharon.

– Czy myśli pani, że moja matka była kobietą lekkich obyczajów?

– Nie można o tym przesądzać i wcale nie powinnaś tak myśleć. Z pewnością nie zaznała szczęścia, ale chciała przecież wyłącznie twojego dobra. Zresztą czy to ma aż tak wielkie znaczenie, kim byli rodzice? Najważniejsze, byś sama wiedziała, kim jesteś. A moim zdaniem jesteś najwspanialszą dziewczyną. No, oczywiście poza Lindą.

– Dziękuję, pani Moore – Sharon uśmiechnęła się zawstydzona. – Myślę, że powinna pani teraz odpocząć.

Niepokój znowu pojawił się na twarzy chorej kobiety.

– Ale co z tą dziewczyną? Teraz już naprawdę zaczynam się niepokoić, czy jej się co nie stało.

Sharon sprawdziła puls chorej, teraz słaby i nierytmiczny.

– Pani Moore, najlepiej będzie, jeśli pójdę do szpitala i sprawdzę, co zatrzymało Lindę – rzekła zdecydowanym głosem Sharon…

– Naprawdę mogłabyś to zrobić? Tak się martwię!

Sharon narzuciła czerwoną pelerynę, którą uszyła dla niej pani Moore. Linda miała dokładnie taką samą. Wprawdzie trudno uznać czerwień za najszczęśliwszy kolor dla Sharon, ale ona i tak cieszyła się ogromnie z tego podarunku.

Do miasta nie było daleko. Sharon szybko pokonała drogę.

– Linda Moore? – powtórzyła surowym głosem siostra przełożona. – Pracowała tu jakiś czas, ale szybko zrezygnowała. Zajęła się opieką prywatnie. Praca w szpitalu nie odpowiadała jej, była zbyt ciężka i mało płatna jak na jej wymagania – ciągnęła pielęgniarka. – Zresztą ta dziewczyna zupełnie się do tej pracy nie nadawała.

Sharon nie mogła uwierzyć. Usłużna, miła Linda nie nadawała się?

– Nie wie pani, gdzie mogłabym ją teraz znaleźć? – spytała cicho.

– Odeszła od nas parę miesięcy temu. Wynajęła, zdaje się, pokój na poddaszu w domu, w którym miała opiekować się chorym. To niedaleko stąd.

Wynajęła pokój? Jak to możliwe, skoro Linda codziennie rano wracała z dyżuru do domu? Potem znowu szła tam na wieczór. Przecież nawet pensję oddawała mamie…

Gdy Sharon zdobyła już adres Lindy, ruszyła pospiesznie we wskazanym kierunku. Dotarła do właściwego budynku i weszła na klatkę schodową. Wędrując po stopniach w górę, odczytywała kolejno nazwiska lokatorów na tabliczkach i zastanawiała się, który z nich jest podopiecznym Lindy. Dziwne, że nic dotychczas nie wspomniała o zmianie pracy.

W końcu Sharon dotarła do drzwi, na których nie widniało żadne nazwisko. Zapukała ostrożnie.

Za drzwiami dały się słyszeć pośpieszne, nerwowe kroki, które po chwili ucichły.

Sharon nasłuchiwała, ale nadal nic się nie działo. Zdecydowała, że należy dowiedzieć się, kto tu mieszka. Nachyliła się i niepewnym głosem zapytała:

– Linda? Czy tu mieszka Linda Moore?

Znowu ktoś szybko zbliżył się do drzwi. Teraz Sharon słyszała nawet niespokojny oddech stojącej z drugiej strony osoby, a w końcu przez drzwi dobiegł ją szept:

– Sharon…?

– Tak, to ja, otwórz, proszę!

– Nie mogę. Jak mnie tu znalazłaś?

– Lindo, mama źle się czuje, a twoja nieobecność jeszcze bardziej ją niepokoi.

Na te słowa drzwi natychmiast się otworzyły.

– Mama chora? To niemożliwe…

Sharon ujrzała przed sobą Lindę. Na jej twarzy malował się przestrach.

– Jak ty wyglądasz, co się stało?

– Wchodź – krótko odpowiedziała Linda – Sharon, ty jesteś taka zręczna i odważna! Koniecznie musisz mi pomóc!

Sharon ze zdumieniem przyglądała się nieopisanemu bałaganowi, jaki panował w pokoju. Uderzyła ją woń spalenizny. Halka, którą miała na sobie Linda, była cała w mokrych plamach, piękne, zazwyczaj lśniące włosy dziewczyny sterczały teraz każdy w inną stronę. W miednicy moczyła się sukienka, na której widniały plamy z krwi.

Sharon poczuła, że robi jej się słabo.

– Co się tutaj stało i dlaczego w ogóle tu mieszkasz?

– Opiekuję się pacjentem, któremu rano i wieczorem robię zastrzyki. Nalegał, żebym była pod ręką, i dlatego tu zamieszkałam – wyjaśniała Linda z takim pośpiechem, aż słowa jej się plątały. – Sharon, musisz mi pomóc – złapała przybraną siostrę za ramię – zapomniałam zabrać rękawiczki i już nie mam sił po nie wracać.

– Do tego pacjenta?

– Nie, nie, tylko do kamienicy za rogiem. Mieszkanie na pierwszym piętrze, pierwsze drzwi na prawo. Rękawiczki leżą na skrzyni zaraz obok wejścia, a drzwi nie są zamknięte.

– Czy nie możesz wyjaśnić mi wszystkiego po kolei?

– Nie teraz, pośpiesz się! – zawołała histerycznie Linda. – Ja się szybko ubiorę i zaraz idę do mamy. Ty także tu nie wracaj, tylko pędź prosto do domu.