Выбрать главу

– Co, kopalnia? – zapytał wystraszony.

– Nie, nie kopalnia. Zwykła ludzka sprawa. Potrzebuję twojej pomocy. Chodź szybko!

Gordon oprzytomniał w okamgnieniu. Bez słowa podążył za Sharon w kierunku jej pokoju. Kiedy na łóżku Sharon ujrzał bliską rozwiązania Annę, na jego twarzy pojawiło się przerażenie.

– Nie musisz mi towarzyszyć, ale przynieś natychmiast gumowe prześcieradło i gorącą wodę. Tu stoją wiadra. I jeszcze parę rzeczy ze sklepu, zapisałam ci na kartce. Pamiętaj, żeby dali jak najdelikatniejszą tkaninę. Wodę zagrzejesz na piecu, a drewno znajdziesz pod szafką. I napal solidnie, bo to wcześniak. Musi mieć cieplutko!

Gordon tylko kiwał głową, nie protestując przeciwko temu, że tym razem Sharon wydaje polecenia.

– Posłałaś po doktora? – zapytał niepewnie.

– Oczywiście. Mam nadzieję, że zjawi się szybko. Jeszcze nigdy nie odbierałam porodu sama.

– Poradzisz sobie?

– Spróbuję, z twoją pomocą, ma się rozumieć.

– W porządku, już biegnę.

Kiedy wyszedł, Sharon ustawiła z krzeseł prowizoryczny parawan i przykryła go zasłonami.

Anna uśmiechnęła się przez łzy.

– Że też masz odwagę tak się zwracać do samego dyrektora!

– Są chwile, kiedy to kobiety decydują o wszystkim – odparła Sharon. – No, jak się czujesz?

– To trwa tak długo… – jęknęła Anna.

Sharon otarła krople potu z czoła rodzącej.

– Wręcz przeciwnie, wygląda na to, że pójdzie całkiem sprawnie.

Aż za sprawnie, dodała w myśli zaniepokojona Sharon. Żeby choć Margareth tu była!

– Sharon, jesteś taka miła. Nie rozumiem, jak mogłabyś kogoś zabić – wyszeptała Anna.

– Nie mogłabym nikogo zabić. Ale opowiedz mi lepiej o sobie. Czy w Anglii było ci ciężko?

Anna pokiwała głową, a jej wargi lekko zadrżały.

Sharon miała nadzieję, że w ten sposób odwróci uwagę dziewczyny od bólu związanego z porodem. Historia Anny była jedną z tysiąca opowieści o tej jedynej miłości, o wyśnionym mężczyźnie, który odszedł, i rodzicach, którzy odwrócili się od zhańbionej córki.

Po twarzy Anny spływały łzy.

– Mówił, że nie uwierzy w moją miłość, jeśli mu nie ulegnę. To miał być dowód mojej miłości…

– No tak, to częsty sposób przekonywania dziewcząt. I na ogół kończy się to podobnie. Mam nadzieję, że inaczej życie ułoży ci się z Andym.

– Bardzo go lubię – potwierdziła Anna.

Dziewczyna nie mogła mówić dalej, gdyż bóle znowu się nasiliły.

Tymczasem wrócił Gordon.

– Przyniosłem ci nieprzemakalne prześcieradło. Chyba się nada?

– Tak, dziękuję ci.

Anna mamrotała teraz coś pod nosem.

– Sharon, nie zabijesz maleństwa? Nie zrobisz tego, prawda?

Sharon zbladła i spojrzała na Gordona. Ten poklepał ją uspokajająco po ramieniu i odezwał się zdecydowanym głosem:

– Anno, co to za głupstwa przyszły ci do głowy? Sharon próbuje ci tylko pomóc!

– A czy ja coś mówiłam? – spytała dziewczyna półprzytomnie.

Sharon wyprosiła Gordona i posłała go do kuchni, by rozpalił ogień i zagrzał wodę.

W nadzwyczajnie krótkim czasie Sharon i Gordon przygotowali wszystko, co mogło być potrzebne. Wreszcie nadszedł decydujący moment.

Sharon starała się nie myśleć o niczym, tylko skoncentrować na porodzie. Polecenia, które wydawała Gordonowi, brzmiały niczym pojedyncze wystrzały z karabinu:

– Wlej wodę! Za gorąca! Wygotuj nożyczki!

Zza zasłony słyszała tylko szybkie kroki Gordona.

Nagle przeszywające krzyki rodzącej zupełnie umilkły, zapanowała niezmącona cisza. Gordon stanął bez ruchu w oczekiwaniu na to, co jeszcze się wydarzy. Po chwili usłyszał słaby płacz noworodka.

W pokoju były teraz cztery osoby.

Gordon odetchnął z ulgą.

– Masz synka, Anno – zakomunikowała wzruszona Sharon. – Gordon, weź chłopca i ostrożnie go wykąp.

Gordon stał niepewnie z zakasanymi rękawami i przyglądał się Sharon ze zdumieniem.

– Ja?

Sharon zrobiła nieznaczny gest głową w kierunku Anny. Gordon zrozumiał, że ze względu na spokój matki jemu chciała teraz powierzyć maleństwo.

Anna leżała z przymkniętymi oczami i była nadal bardzo blada. Martwiło to Sharon, która modliła się, by doktor Adams zjawił się jak najprędzej. Zmieniła Annie pościel i podeszła do Gordona.

Gordon poradził sobie całkiem nieźle z kąpielą i maleństwo leżało teraz spokojnie, starannie opatulone w ręczniki.

– Widzę, że świetnie ci poszło – pochwaliła Sharon.

– Oj, nie jestem taki pewien. Cały czas wydawało mi się, że mały tonie w moich rękach. To taka kruszyna!

– Możesz już odetchnąć. Ale broń Boże, żebyś zapalił fajkę.

Gordon usiadł w fotelu i otarł pot z czoła. Jego wzrok spoczął na Sharon, wyrażał podziw i niedowierzanie. Sharon zmieszała się i zaczęła nerwowo poprawiać włosy.

– To był pewnie trudny poród?

– Nie, raczej nadspodziewanie szybki. Niekiedy poród trwa kilkadziesiąt godzin.

Gordon westchnął:

– Dla mnie to było przerażające, krzyki, krew! Chyba nigdy się nie ożenię.

– A to dlaczego? – zapytała Sharon.

– Czegoś podobnego nie przeżyłbym po raz drugi. Nie dopuszczę, by kobieta musiała tak dla mnie cierpieć.

Sharon rzekła w zamyśleniu:

– A gdyby tego pragnęła?

– To niemożliwe. Czy sądzisz, że Anna zdecydowałaby się przeżyć coś podobnego jeszcze raz?

Sharon uśmiechnęła się.

– Dziś jej o to nie pytaj, ale za tydzień zobaczysz, co ci odpowie.

Gordon pokręcił głową:

– To przechodzi wszelkie pojęcie.

W korytarzu dały się słyszeć czyjeś kroki, zaraz potem do pokoju wbiegli doktor Adams i Margareth. William zwrócił się do Sharon:

– Ależ tu parówka! No, jak tam, Sharon, czy dziś wieczór ktoś przyjdzie na świat?

Sharon uśmiechnęła się i wskazała na stół, gdzie leżał niemowlak. William i Margareth stanęli jak wryci.

Doktor obejrzał dokładnie dziecko, po czym wszedł za kotarę, by ocenić stan matki.

– Czy miałaś kłopoty z udrożnieniem płuc? – spytała Margareth.

– Nawet nie jak na tak wczesny poród.

Gordon wracał myślami do trudnych chwil w trakcie porodu, które, jak mu się zdawało, trwały wieczność. Nabrał szacunku dla Sharon, cały czas tak niezwykle opanowanej. Dopiero teraz dostrzegł, że dziewczyna drży jak osika.

William wyszedł zza kotary z uśmiechem na twarzy.

– Z matką wszystko w porządku. Jest wycieńczona, to zrozumiałe, ale nic jej nie będzie. Sharon, spisałaś się na medal!

– Nic dziwnego: z takim pomocnikiem? – roześmiał się wesoło Gordon.

Sharon napotkała jego wzrok. Kto by pomyślał, że jest taki dowcipny? Szkoda tylko, że tak rzadko żartuje, pomyślała.

William pogłaskał Sharon po głowie.

– Jesteś bardzo zmęczona, zasłużyłaś na odpoczynek, przyjaciółko.

– Sharon da sobie radę – odparł na to Gordon, – To kobieta ze stali.

Słysząc te słowa William zdenerwował się naprawdę i podniesionym głosem powiedział:

– Nie, mój drogi, ona nie jest ze stali, jak ci się wydaje. To ty traktujesz ją jak urządzenie. Zupełnie nie rozumiem, jak ona jeszcze to wytrzymuje. Usługuje ci we wszystkim!

– Ha, dobre sobie! Szkoda, że nie było cię tu przed godziną, a zobaczyłbyś, kto tu komu usługiwał! Biegałem w tę i z powrotem jak w ukropie. I nawet… nawet dobrze się czułem w tej roli!

– Rzeczywiście, chciałbym to zobaczyć… – zamruczał zaskoczony William.

Kiedy już wszyscy opuścili pokój – młodą mamę wraz z niemowlakiem wyniesiono na noszach – Gordon zmarszczył czoło w zadumie.