Выбрать главу

– O czym tak myślisz, Gordonie? – zapytała Sharon.

Gordon ocknął się z zamyślenia.

– Siadaj, przyniosę ci herbaty.

Sharon zaskoczyła ta niespodziewana uprzejmość. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo jest wyczerpana. Oparła głowę o ścianę i obserwowała krzątającego się Gordona, z trudem unosząc ciężkie powieki.

Gordon postawił na stoliku kubki z gorącym napojem i usiadł naprzeciwko dziewczyny.

– Nie będzie mnie tu William pouczał. Sam zauważyłem, że jesteś zmęczona. No, a teraz pij!

Sharon podniosła kubek do ust. Gorąca herbata szybko ją rozgrzała, tak że aż policzki jej poróżowiały.

– Dziękuję ci za herbatę, i nie tylko. Bez twojej pomocy nie dałabym sobie rady przy porodzie.

Gordon wiercił się na krześle, mile połechtany pochwałą.

– Całkiem tu u ciebie przyjemnie – rzucił, rozglądając się po pokoju

– Mógłbyś mnie od czasu do czasu odwiedzić po pracy. Dotychczas nie miałam tu gości – odparła zawstydzona. – Czuję się trochę osamotniona. Moglibyśmy pogawędzić na różne tematy, napić się herbaty.

Zamruczał coś niewyraźnie pod nosem, nie wiedząc, jak zareagować na tę propozycję.

– No, na mnie już czas – powiedział i wstał niechętnie. Zatrzymał się jednak przy drzwiach.

– Pamiętasz, co ci radziłem ostatnio? Jak tam, znalazłaś już sobie kogoś?

– Ja… ja mam nadzieję, że mi się uda…

– Doskonale. Sama widzisz, że stajesz się tu coraz bardziej niezastąpiona.

Kiedy wyszedł, Sharon opadła bez sił na łóżko. Wydarzenia ostatnich godzin sprawiły, że zapomniała o czymś ogromnie miłym: Peter dziś ją pocałował!

Kto wie, może uda jej się jednak pozostać na wyspie? I do tego u boku Petera!

Ale następnego dnia wszystkie jej nadzieje legły w gruzach.

Poranek nie zapowiadał niczego złego, przeciwnie: Gordon był w niezłym humorze, gdyż Andy poprosił go, by został ojcem chrzestnym jego synka. Gdy Gordon wyszedł, w biurze pozostali tylko Sharon i Peter, który, nie zwlekając, wziął dziewczynę w ramiona i pocałował czule.

– Muszę już iść, Sharon. O której będziesz dziś wolna?

– Myślę, że jak zwykle około piątej.

– Dobrze, więc wybierzemy się na spacer. Mamy tyle spraw do omówienia, prawda, kochanie?

Serce Sharon zabiło żywiej.

– Bardzo chętnie.

– Och, Sharon, musisz dzisiaj się chyba zabarykadować. – Peter przytulił dziewczynę do siebie. – Wieczorem przypływa statek, jest wypłata i mężczyźni pewnie pójdą na piwo. Wiedzą, że mieszkasz tu sama, więc musisz bardzo uważać.

– Statek? I znowu z kobietami na pokładzie?

– No tak. A potem zacznie się zabawa. Ale my tam chyba nie pójdziemy.

– Dla mnie spacer byłby dużo przyjemniejszy.

Sharon była tego dnia inna: podekscytowana i uśmiechnięta. Gordon obserwował ją ukradkiem znad filiżanki kawy, Peter zaś porozumiewawczo puszczał do niej oko, ale się nie odzywał.

Po południu grupy mężczyzn pociągnęły na nabrzeże. Peter także tam poszedł, gdyż jak zwykle miał przywitać nowo przybyłe kobiety. Sharon obserwowała wszystko z okna biura, wzdychając od czasu do czasu.

Gordon także podszedł do okna i stanął obok Sharon.

– Znowu ten cyrk! Mam już tego dosyć. Ta maskarada zabiera zbyt dużo czasu – rzekł sucho.

Minęła dłuższa chwila, zanim kobiety zeszły na ląd. Potem wszyscy powoli ruszyli w kierunku osady.

Sharon z łatwością odróżniała wysoką postać Petera wśród tłumu.

– Teraz Peter z kimś rozmawia – zauważyła.

– To jakaś kobieta – dodał Gordon. – Ale się rozgadała!

Była to młoda, żywo gestykulująca osoba. Im mniejsza dzieliła ją i Petera odległość od biura, tym więcej szczegółów sylwetki dostrzegała Sharon: ciemne, lśniące włosy, wielkie, niewinne oczy wpatrzone w Petera i jego z sekundy na sekundę zmieniającą się w chmurę gradową twarz.

Sharon skuliła się nagle, instynktownie odwróciła się do Gordona i przytuliła do niego.

Gordon przytrzymał ją za ramiona i zmusił, by spojrzała mu w oczy.

– Co się stało, Sharon?

Jej wzrok wyrażał najgłębsze przerażenie.

– O, Gordon, to niemożliwe!

– Co takiego?

– Ta dziewczyna koło Petera to… Linda Moore!

ROZDZIAŁ X

– Idzie tu z nią. Nie rozumiem, po co? – powiedział poirytowany.

Sharon wróciła na swoje miejsce za biurkiem. Myśli jak szalone wirowały jej w głowie. Miała ochotę uciec na koniec świata, ale jednocześnie wiedziała, że nadejdzie taki dzień, kiedy będzie musiała stanąć oko w oko z Lindą.

Peter wszedł do biura, za nim kroczyła Linda. Ubrana na czarno, skromnie, stanęła pośrodku pokoju z miną skrzywdzonej dziewczynki.

Dygnęła przed Gordonem i zaczęła:

– Dzień dobry. Nazywam się Linda Moore. Zwierzchnik pana był tak miły i pozwolił mi tu przyjść. Obiecał także mi pomóc. Bo, widzi pan, ja jestem taka wrażliwa i nie mogę mieszkać pod jednym dachem z całą tą podejrzaną hołotą, więc może mogłabym zatrzymać się tutaj albo przy szpitaliku? Chętnie pomogę, gdyż zajmowałam się pielęgniarstwem…

Peter, trochę zmieszany, mrugnął porozumiewawczo do Gordona.

– Lindo, to nie ja jestem zwierzchnikiem pana Gordona Saint Johna, lecz on jest moim.

Niewinne oczy Lindy skierowały się ponownie na Gordona. Dziewczyna przypatrywała mu się badawczo, wyraźnie starała się wyczuć jego nastawienie.

– Och, najmocniej przepraszam! Czy zatem sądzi pan, że będzie to możliwe?

Po raz pierwszy Sharon miała się przekonać, jak oschły w stosunku do innych kobiet jest zwykle Gordon.

– Nie możemy robić wyjątków tylko dlatego, że uważasz się za wrażliwą. Jeśli przybyłaś na tę wyspę, o wrażliwości musisz zapomnieć. Poza tym czas, byś przywitała się z twoją dawną znajomą. To ona zajmuje jedyne w tej części budynku pomieszczenie.

Gordon wskazał na Sharon.

Zdumiona Linda odwróciła się z wahaniem. Dopiero teraz dostrzegła Sharon. Na ułamek sekundy z jej twarzy zniknął udawany wyraz niewinności, brwi ściągnęły się, a oczy zapłonęły nienawiścią. Ale już w chwilę potem uśmiechnęła się promiennie i wydała z siebie okrzyk radości, obejmując czule Sharon.

– Sharon, kochanie! Jak się cieszę z tego spotkania! Krążyły pogłoski, że nie żyjesz, i tak rozpaczałam po tobie…

– Co cię tu sprowadza? – zapytała sucho Sharon, wyzwalając się z nieoczekiwanych objęć.

Linda ponownie odwróciła się do obu panów, głównie zaś do Gordona, który przecież był tu najważniejszy, i powiedziała słodkim głosem:

– Sharon i ja byłyśmy jak siostry. Rozdzieliło nas bardzo przykre wydarzenie. Ale nie chcę o tym mówić. Tak się cieszę, że znów ją widzę, i nie noszę w sercu żadnej urazy. Nigdy zresztą tak nie było.

Gordon, którego wysoka sylwetka dominowała w pokoju, rzekł oschle:

– My jednak nie możemy tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego. Sharon przybyła na wyspę oskarżona o morderstwo. Ponieważ była jedynie podejrzana, a nie skazana, postanowiliśmy jej nie aresztować. Okazała się tu osobą niezastąpioną, pełną serdeczności i dobroci, mimo że mieszkańcy nie okazali jej przychylności. Teraz wszystko uległo zmianie. Jesteś drugą podejrzaną w tej sprawie osobą. Jedna z was jest winna i nie pozwolę, by przestępczyni uniknęła zasłużonej kary. Czas, abyśmy wreszcie rozwiązali tę ponurą zagadkę i doszli, która z was popełniła ten straszny czyn.

– Ja nie mam najmniejszych wątpliwości – odezwał się Peter chłodno.

– Ale ja mam – odparł Gordon. – Znam tylko Sharon i muszę mieć czas, by się przekonać, która z was kłamie.