Выбрать главу

– Jestem do pana dyspozycji, panie Saint John – uśmiechnęła się przymilnie Linda. – Gdybym tylko mogła się na coś panu przydać, z pewnością miałby pan możność poznać mnie bliżej. Proszę mnie pytać o wszystko.

– Później. Teraz nie mam na to czasu. Pamiętajcie tylko, że nie chcę tu żadnych awantur. Jedna z was odjedzie stąd za miesiąc, ale jeśli będziecie się źle sprawować, obie odprawię z powrotem. I to pod strażą!

Nakazał Lindzie powrót do baraku, co przyjęła bez szemrania, choć z miną skrzywdzonego niewiniątka.

– Sharon! – zawołał wzburzony Peter. – Jak mogłaś?!

– Jak mogłam co? – zapytała zdumiona.

Peter pobladł ze złości.

– Wodzić nas w taki sposób za nos! Nawet dziecko może zaświadczyć, że Linda jest czysta! Taka niewinna buzia!

Sharon pochyliła głowę.

– Gdy się tu zjawiłam, mówiłeś mi, zdaje się, to samo?

– Bo byłem głupi i zaślepiony! – zawołał ze złością. – Omamiłaś wszystkich swoją bezradnością i urodą. Ale z tym koniec! Teraz przejrzałem cię na wylot! Nie spocznę, dopóki nie wsadzę cię za kratki! Nie będziesz już więcej rzucała oszczerstw na Lindę! Szkoda, żeście tego nie słyszeli! – głos Petera niemal łamał się ze współczucia. – Aż mi się serce krajało, gdy opowiadała o swoim nieszczęśliwym dzieciństwie i młodości, o tym, jak nie miała z czego żyć. Nakłoniono ją do opuszczenia kraju, bo odmówiła wyjścia na ulicę. Biedna dziewczyna! A ty, Sharon, zawsze dajesz sobie radę! Przyjrzyj się jej uważnie, Gordon! Która z nich wygląda na dziewczynę lekkich obyczajów? Tylko Sharon. Te rude, wyzywające włosy, te śmiałe zielone oczy i kusząca reszta! Pomyśleć, że to biedne dziecko, Linda… Nie, to niesłychane!

Poderwał się i wypadł z pokoju, trzaskając drzwiami. Sharon, kompletnie zdruzgotana, opadła ciężko na krzesło.

– Gordon, wyjdź stąd, wyjdź, bardzo cię proszę! Nie chcę, żebyś był świadkiem mojej klęski.

Gordon stal chwilę bez ruchu, po czym powiedział sam do siebie:

– Dzisiaj wypłata i pijaństwo, w kopalni nowe przypadki kradzieży. A jeszcze do tego te babskie awantury. I wszystko na mojej głowie. Co za życie!

Po tych słowach zamknął za sobą drzwi.

Po kilku dniach Sharon zauważyła, że większość mieszkańców wyspy znów odnosi się do niej nieprzychylnie. Bez wątpienia było to „zasługą” Lindy, która na domiar złego zapałała wielką sympatią do Doris, szczególnie wrogo usposobionej do Sharon. Peter także nie zamienił z nią ani słowa. Przez pierwsze dni nie pojawiał się w ogóle na kawie, ale Gordon przemówił mu do rozumu. Sharon zrozumiała, że Peter spotyka się teraz z Lindą, a to bardziej ją raniło, niż gdyby zwyczajnie ją rzucił dla jakiejkolwiek innej dziewczyny. Sharon mogła teraz policzyć swoich przyjaciół na palcach jednej ręki: Andy, Anna, Margareth, pastor, no i doktor Adams. Gordona nie brała pod uwagę, bo oceniał Sharon wyłącznie po wynikach jej pracy. Nie odnosił się do niej ani przyjaźnie, ani też wrogo; był po prostu taki jak zwykle.

Po czterech dniach od przybycia Lindy do Sharon zapukała Margareth. W oczach miała łzy.

– Margareth, co się stało? – zawołała Sharon, podsuwając przyjaciółce krzesło.

Margareth westchnęła ciężko i odpowiedziała drżącym głosem:

– Straciłam pracę przy chorych. I do tego jestem już wpisana na listę powracających.

– Jak to, straciłaś pracę? Przecież wszyscy cię dotychczas chwalili? Czy zrobiłaś coś nie tak?

– Nic mi o tym nie wiadomo. Ale Peter chciał widzieć tam kogo innego, William zaś się nie sprzeciwiał. Ona jest dużo młodsza i ładniejsza.

Sharon zrobiła wielkie oczy.

– Linda?

Margareth przytaknęła.

– Ma lepsze przygotowanie, więc pewnie dlatego. Tylko że…

Sharon z trudem powstrzymała się, by nie powiedzieć czegoś brzydkiego.

– W tej sytuacji nic nie możemy zrobić. Z. Lindą trudno wygrać. Ale spróbuję porozmawiać z Gordonem. Jest niewątpliwie sprawiedliwy.

– Nie, Sharon, nie rób tego. Nie zniosę, jeśli przyjmą mnie z powrotem z litości, a tak naprawdę woleliby widzieć tam Lindę.

– Jak chcesz. Ale mówiłaś też o jakiejś liście?

– Jeszcze jej nie zauważyłaś? Zawsze wywieszana jest przed świetlicą na jakiś czas przed odprawieniem statku. Widnieją tam nazwiska wszystkich kobiet, które zostaną wysłane z powrotem do Anglii. Chodzi oczywiście o kobiety niezamężne.

– To potworne. Przypuszczam zatem, że i moje nazwisko tam się znajduje?

Margareth pokiwała twierdząco głową.

– Zatem Linda triumfuje. Zwłaszcza po tym, jak odebrała mi Petera. Margareth, powiedz mi, czy chciałabyś tu zostać?

– O niczym innym nie marzę. Jak dotąd bardzo się tu dobrze czułam. Ale od kiedy zjawiła się Linda, wszystko się zmieniło. Atmosfera stała się nie do zniesienia. Niezła z niej intrygantka, a do tego potrafi się doskonale maskować.

– To właśnie jej sposób na życie. Każdy się na to nabiera.

– Ale ja teraz już wiem, jak ona pracuje, jak odnosi się do innych! Nie mam już żadnych wątpliwości co do tego, że jesteś niewinna! Ty pewnie też nie masz ochoty wracać?

– A jak myślisz? Tam czeka mnie tylko śmierć. Poza tym przekonanie, że tu naprawdę do czegoś się przydaję. To cudowne uczucie. Jedyne, co mnie pociesza, to fakt, że Linda nie jest w stanie odebrać mi pracy w biurze. Stale coś knuje, ale tylko na to ją stać. Nie nadaje się do prowadzenia rachunków. Boję się, co jeszcze może wymyślić…

Nazajutrz była niedziela, więc Sharon wybrała się do kościoła. W ławkach po jednej stronie zasiedli mężczyźni, po drugiej kobiety, jak było w zwyczaju. Sharon zorientowała się, że znowu toczy się kolejna kampania przeciw niej: wrogie szepty, niemiłe zaczepki. Tym razem nikt nie chciał koło niej usiąść. Na nieszczęście Margareth miała ostatni dyżur, Anna była jeszcze zbyt słaba, by wychodzić na dwór. Tego dnia w kościele Sharon nie spotkała żadnej przyjaznej duszy.

Czuła, że wiele osób ją obserwuje. Wiedziała, że wśród nich jest Peter. Kiedy napotkała jego wzrok, aż zadrżała pod lodowatym, oskarżycielskim spojrzeniem. Inne wiele się nie różniły. Wszyscy traktowali ją jak zadżumioną.

William był chyba jedynym człowiekiem, który nadal podziwiał Sharon. Ale i w jego spojrzeniu dziewczyna dostrzegła wahanie i niedowierzanie. Poza tym William cenił raczej jej urodę. Widocznie miał słabość do ładnych kobiet, skoro pozbył się Margareth i zatrudnił Lindę, myślała z żalem Sharon.

Napotkała też wzrok Gordona, który pojawiał się w kościele bardziej dla świętego spokoju niż z potrzeby serca. Przyglądał jej się uważnie i długo, po czym skierował wzrok na Lindę. Obserwował zachowanie obu dziewcząt. Chłodno i bez emocji.

Ciekawe, co też on sobie myśli? zastanawiała się Sharon. Pocieszała ją świadomość, że Gordon zawsze był wyjątkowo sprawiedliwy w swoich ocenach. Nie daje się zwieść zewnętrznemu urokowi, niewinnej buzi czy zdolnościom. Może popełnić błąd, ale wydając wyrok zrobi wszystko, by był jak najbardziej obiektywny. Nie tak jak Peter, którego łatwo omamić.

Gdy po nabożeństwie wszyscy wierni opuścili kościół, Sharon podeszła do kapłana.

– Sharon, moje dziecko. Słyszę, że znowu popadłaś w niełaskę. Wczoraj była tu ta Linda Moore. Muszę przyznać, że miła z niej dziewczyna. Była u komunii i modliła się za ciebie.

A więc aż tak daleko się posunęła! Sharon poczuła, że wszystko się w niej burzy z nienawiści. Zatem wszyscy przeszli już na stronę Lindy, nawet pastor…

– Cóż, nie chciałabym podejmować tego tematu. Chodzi o Margareth. Musi wracać do Anglii najbliższym kursem.

Duchowny Warden zdumiał się niezmiernie.