Выбрать главу

– Jak to? Przecież Margareth zajmuje się chorymi?

– Nawet gdyby zatrzymała pracę, nic by to nie pomogło. Jej nazwisko wpisano już na listę, a to oznacza wyjazd. Żadna z nas nie może pozostać tu na dłużej, jeśli nie znajdzie towarzysza życia. A co do chorych, to właśnie opiekę nad nimi przejęła Linda.

Warden był tak poruszony, że aż przystanął.

– Ale dlaczego? Przecież nie było lepszej pielęgniarki od Margareth.

– Linda zdobędzie wszystko, co chce – odparła Sharon nie zważając na to, że jej głos brzmiał gorzko i wrogo.

– Margareth nie może stąd wyjechać! Myślałem, że… miałem nadzieję, że my…

– Że się pobierzecie? Ona też miała taką nadzieję, choć nigdy nie odważyłaby się o tym wspomnieć. Niech pastor poprosi ją o rękę, ona na to czeka,

– Ale tak nie można! Znamy się niecałe trzy miesiące! Muszę mieć więcej czasu…

Sharon zebrała się w sobie i rzekła:

– Pastorze, proszę pomyśleć chwilę: każdego dnia błogosławi pastor parom, które znają się jeszcze krócej! Czy wtedy nie ma pastor wyrzutów sumienia, czy wtedy można? Dlaczego pastor tak postępuje, jakby był lepszy od innych? Gdzie pastora skromność?

Warden zamrugał nerwowo.

– Sharon, co ty mówisz? Ja… A może ty rzeczywiście masz rację? Nie raz mówiłem, że to nie powinno odbywać się w ten sposób. Błogosławiłem parom, o których wiedziałem, że nie będą razem szczęśliwe. I przymykałem na to oko. Tylko dlatego, że nie chcieliśmy zgodzić się na rozwiązłość. Ale z Margareth byłbym chyba szczęśliwy…

– I ja tak myślę – dodała ciepło Sharon i w tej chwili już nie pamiętała o nienawiści, jaką żywiła do Lindy. – Tylko że trzeba się pośpieszyć. Niech ona nie cierpi dłużej.

Warden wstał i wyprostował się. W jego oczach pojawił się nowy blask.

– A kto nam udzieli ślubu?

– Może Gordon? To on zarządza całą wyspą.

– O, nie. Gordon się nie nadaje.

– Przecież uczęszcza na niedzielną mszę?

– Owszem, ale bez przekonania. Gordon nie ma dość wiary.

– To może kapitan statku?

– Kapitan, owszem. Zatem, Sharon, czy możesz być moim świadkiem?

Sharon nie spodziewała się takiej propozycji i szczerze się wzruszyła.

– Bardzo chętnie. Dziękuję za zaufanie. Ale potrzebujemy jeszcze jednego świadka.

– Peter?

– Nie – odparła Sharon bez wahania. – Wolę już niewrażliwego Gordona.

– Niech ci będzie. Dziękuję, Sharon. Tym samym zrobiłaś jeszcze jeden dobry uczynek dla twoich bliskich.

Uczuciowy chaos sprawił, że Sharon całkiem zapomniała o zamku i wiążących się z nim tajemnicach. Przedtem myślała o nim w każdej wolnej chwili. Gdy wychodziła na spacer i kierowała wzrok w tę stronę, drżała na widok masywnych, ponurych ruin.

W dniu, w którym Margareth po ślubie z pastorem Wardenem, radosna i szczęśliwa, przeprowadziła się do niego, Sharon udała się przed snem na krótki spacer. Nikt na szczęście nie dowiedział się o rozmowie, jaką kilka dni wcześniej przeprowadziła na osobności z duchownym. I pastor Warden, i Sharon byli zdania, że nie należy o niej nikomu wspominać.

Nieoczekiwanie wiatr przybrał na sile, wprawiając w drżenie okienne ramy i drewniane framugi. Mimo to powietrze było bardzo przejrzyste.

Sharon wracała pamięcią do poprzedniej niespokojnej nocy, kiedy to również silne podmuchy wiatru wywoływały na strychu skrzypienie i inne niemiłe szmery. Sharon leżała czujnie, nasłuchując, czy to tylko wiatr, czy może ktoś obcy skrada się na górze. Nigdy nie lubiła tego dużego pomieszczenia nad swoim pokojem, ale nie miała odwagi wstać i sprawdzić, co też ono kryje.

Rozejrzała się dookoła. Wyraźnie nadchodziła jesień, bo zmrok zapadał już dużo wcześniej, a drzewa powoli traciły liście.

Zatrzymała się na niewielkim wzgórzu, skąd roztaczał się widok na nowo wznoszone zabudowania. Tu chciałaby mieć własny dom. Tylko co jej po marzeniach, które i tak nigdy się nie spełnią? Niedługo będzie musiała wracać do Anglii, Peter już jest nie dla niej, wybrał inną.

Zamyślona odwróciła się, by wracać, i zamarła, a serce podskoczyło jej do gardła. Wprawdzie z oddali, lecz bardzo wyraźnie rysowała się sylwetka zamkowej wieży. Wyglądała teraz niczym złowróżbny cień padający na wyspę. Ale w tej chwili coś wyraźnie oświetlało ją od wewnątrz delikatnym, zielonkawym światłem. Światło żyło, unosząc się i opadając na przemian, potem znikało na moment i zaraz znowu się zapalało. Przypominało zorzę polarną, ale wydawało się bardziej mistyczne i złowieszcze.

ROZDZIAŁ XI

Sharon stała jak zahipnotyzowana. Nie była w stanie ruszyć się z miejsca, krzyczeć, uciekać, wzywać pomocy.

Zaraz potem ujrzała jakąś postać zmierzającą dokładnie w jej kierunku. W pierwszej chwili pomyślała, że to sam diabeł, ale nagle postać odezwała się znajomym głosem. Był to Gordon.

– Ach, więc i ty zauważyłaś migające światełko na zamku?

– Tak. Co to takiego?

– Nie widziałaś go wcześniej? Ruiny rozświetlają się czasem, ale nie umiemy tego wyjaśnić.

– Co za przerażający blask, Gordonie…

Sharon zapragnęła nagle wziąć Gordona za rękę, jak dziecko, które przytula się do dorosłego, gdy się czegoś przestraszy. Ale on na pewno by ją wyśmiał.

– Nie raz już chciałem to zbadać – powiedział spokojnie Gordon.

Sharon, pokonując strach, zaproponowała:

– Więc zróbmy to teraz!

Gordon przyjrzał się jej uważnie.

– Teraz? A nie boisz się?

– Boję się – przyznała cicho. – Ale jeśli ty pójdziesz, pójdę z tobą.

Na te słowa Gordon roześmiał się szczerze.

– Oj, Sharon, Sharon! Chyba zawsze pozostaniesz dla mnie zagadką! Zapada już zmrok, więc nie ma sensu tam iść. Powinniśmy zbadać i zamek, i miejsce w lesie, w którym spotkałaś tę dziwną postać. Ale to należałoby zrobić za dnia, a wtedy ja nigdy nie mam czasu.

– Czy nie sądzisz, że jest to na tyle ważne, że warto byłoby poświęcić temu zjawisku kilka godzin?

– Owszem, ale… Nie wiem, a może wyrwałbym się jakoś jutro z rana?

– No właśnie. Ja też chętnie bym poszła.

– Chętnie? Do zamku? Zabawne. No, wracajmy.

Sharon podążyła za Gordonem, szczęśliwa, że ktoś jej towarzyszy. Przypomniała sobie, co mówił jej pastor Warden w dniu swojego ślubu: „Wiesz, Sharon, uważam, że Gordon od pewnego czasu bardzo się zmienił i złagodniał. Wszyscy jesteśmy zdania, że to twoja zasługa. Nie myśl oczywiście, że on żywi dla ciebie jakieś szczególne uczucia, to sprzeczne z jego naturą. Ale nie ulega wątpliwości, że ogólna atmosfera stała się dużo przyjemniejsza”.

Sharon zerkała ukradkiem na ogorzałą, wyrazistą twarz Gordona. Jej wprawdzie Gordon wciąż wydawał się wymagający i chłodny, ale jednak zdołała zauważyć, że nie jest już taki wybuchowy i agresywny. Może nadejdzie kiedyś dzień, gdy zostaną naprawdę dobrymi i serdecznymi przyjaciółmi?

– Aha, prawda, jutro rano nie mogę. Chciałam prosić cię o kilka godzin wolnego.

– Po co?

– Jutro – zaczęła uradowana – mam złożyć pierwszą wizytę Margareth w jej nowym domu. Nikt przedtem nie zapraszał mnie do siebie na herbatę.

– W czasie pracy?

– Noo, nie. Jeśli nie można, w takim razie pójdę innym razem – powiedziała z żalem Sharon.

Gordon milczał dłuższą chwilę.

– Czujesz się tu bardzo osamotniona? – zapytał w końcu.

– Nie, skądże! Da się jakoś z tym żyć – odparła wymijająco.

– Nie jestem tego pewien. Pamiętam, co działo się wczoraj w kościele.

Wspomnienie było tak przykre, że Sharon musiała przyznać: