Выбрать главу

– Niech Bóg broni! – obruszyła się Sharon.

– I ja ich sobie nie życzę. Widzimy się zatem jutro. Spij spokojnie.

– Gordon, tylko że dzisiaj zniszczyłam moją jedyną przyzwoitą suknię…

Gordon skrzywił się z niesmakiem.

– Czy ty musisz przywiązywać wagę do takich drobiazgów? Włóż na siebie cokolwiek. Mnie to nie robi różnicy!

I odszedł, a Sharon pozostała sam na sam ze swoimi myślami Było jej trochę przykro, że tak wiele spraw Gordon uważał za nieistotne. Choćby jej wyobrażenia o małżeństwie…

Pastor słysząc, że Sharon i Gordon zamierzają się pobrać, wykrzyknął zdesperowany.

– Nie! Mam na sumieniu niejedno nieudane małżeństwo, ale udzielenia ślubu właśnie wam stanowczo odmawiam! Gordonie, czy nie zdajesz sobie sprawy z tego, że zniszczysz tę delikatną i miłą dziewczynę?

Sharon powiedziała łagodnie:

– Drogi pastorze, jeśli Gordon nie ożeni się ze mną, umrę na gilotynie.

Warden kręcił głową z powątpiewaniem.

– Sharon, to się dla ciebie skończy katastrofą!

– Będę starał się ją chronić. Taki napad jak dzisiejszy, już się nie powtórzy – zapewnił krótko Gordon. – Poza tym władze angielskie prędzej czy później zaczną jej szukać. Moje nazwisko zapewni jej bezpieczeństwo.

– To kłóci się z wszelkimi chrześcijańskimi zasadami – rzekł załamany duchowny. – Kto widział zawierać małżeństwo na takich warunkach?

– Pastorze, zdarza ci się przecież udzielać sakramentów w wielkiej potrzebie, potraktuj naszą sytuację tak samo! Przecież ty także ratujesz życie Sharon.

– Och, co ty wygadujesz – złościł się Warden. – Ale niech wam będzie. Bierzmy się do dzieła. Tylko żebyście potem nie mieli do mnie żalu.

Na świadków poproszono Margareth i jednego ze współpracowników Gordona.

– Sharon, czy ty na pewno wiesz, co robisz? – pytała ze łzami w oczach Margareth. – Przecież podobał ci się Peter.

– Gordon, pytam cię po raz ostatni… – głos Wardena drżał lekko.

– Nie mam innego wyjścia – rzekł Gordon. – Dzięki Sharon zaoszczędziłem mnóstwo czasu, który mogłem poświęcić sprawom kopalni. Nie chcę pozwolić, by odjechała.

– Sharon, przecież ty jesteś mądrą kobietą? – błagał pastor.

– Mogę wybierać pomiędzy Gordonem i gilotyną. Decyduję się na mniejsze zło.

Sharon wypowiedziała te słowa ze świadomością, że zrani Gordona. Nie mogła jednak powstrzymać się od takiej uwagi po wyjaśnieniach, których udzielił pastorowi. Zaskoczony Gordon spojrzał na swoją przyszłą żonę ze zdziwieniem, ale nic nie powiedział.

– To okropne! – wołał Warden. – Traktuję was jak przyjaciół, ale nie znam pary, która by mniej do siebie pasowała!

W końcu rozpoczęła się ceremonia zaślubin. Sharon klęczała obok Gordona, lecz czuła się ogromnie samotna. Peter… Jak mogło do tego dojść? To on miał być teraz przy niej na miejscu Gordona…

Ledwie docierały do niej słowa wypowiadane przez narzeczonego:

– … i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską i że cię nie opuszczę aż do śmierci

Pastor wzdychał co chwila, zaś Gordon krzywił się wyraźnie zniecierpliwiony.

Wreszcie uroczystość dobiegła końca. Przy wpisywaniu danych do księgi pojawiły się pewne problemy, bowiem żadne z małżonków nie znało ani imion rodziców, ani daty swoich urodzin. Gdy po raz siódmy Warden wpisywał: „nieznane”, pokręcił ze smutkiem głową. Następnie małżonkowie potwierdzili ważność zawartego ślubu, składając podpisy.

– Żegnaj, O’Brien – powiedziała Sharon, po raz ostatni używając swego „pożyczonego” nazwiska, które tak naprawdę nigdy do niej nie należało. – Pastorze, czy nie zasługujemy choćby na krótką weselną pieśń?

– Lepiej milcz! – uciął ostro Warden.

Świadek Gordona wyciągnął do swego zwierzchnika dłoń.

– Wszystkiego najlepszego.

– Tego nam trzeba – rzekł sucho Gordon.

– Ale, ale, teraz powinieneś pocałować żonę! – dodał świadek ze śmiechem.

Sharon poczuła, że się czerwieni i zaczyna lekko drżeć, lecz ku jej wielkiej uldze Gordon odparł:

– Sharon ma tak opuchniętą twarz, że dziś sobie to darujemy. A teraz nie mam już więcej czasu, kopalnia czeka.

Sharon patrzyła jeszcze przez chwilę za swoim mężem, gdy długimi krokami spieszył do pracy. Nikt by za nim nie nadążył. Wbrew temu co mówił, był odświętnie ubrany i prezentował się całkiem dobrze. Sharon westchnęła, zerkając na swoją codzienną sukienkę, przez którą przerzuciła skromny szal. Mąż nie zadbał nawet o najmniejszy bukiecik.

A piękna suknia ślubna, o której całe życie marzyła? A welon? Zdaniem jej męża były to zbędne szczegóły. Zabrakło też wzajemnej miłości…

O nowinie nikogo postronnego jeszcze nie informowali, bo nie było na to czasu. Nawet Peter pozostawał w nieświadomości. Tego wieczoru zaledwie garstka osób wiedziała, że zarządca ożenił się z prześladowaną i wytykaną palcami Sharon.

Sharon miała tego dnia dużo pracy przy rachunkach, więc również nie zdążyła zastanowić się nad swoją nową sytuacją. Nie była pewna, czy prosić Gordona o pomoc przy przeprowadzce, najchętniej pozostałaby w dotychczas zajmowanym pokoju.

Głównym tematem rozmów wśród mieszkańców wyspy był oczywiście brutalny napad na Sharon. Najbardziej straciła na tym Linda, bo wiele osób szczerze współczuło Sharon i trzymało teraz jej stronę. Nikt jednak, poza ofiarą, nie wiedział, że to Linda sprowokowała całe zajście. Nawet Doris i koleżanki nie zdawały sobie sprawy, kto tak naprawdę skłonił je do działania. Przecież Linda w ostatniej chwili protestowała…

Największe kłopoty miała Doris. Procesy na wyspie odbywały się rzadko, ale tym razem kilkanaście kobiet postawiono w stan oskarżenia. Teraz drżały o swoją skórę.

Zapadł wieczór. Sharon poczuła się zagubiona, nie wiedziała, czy powinna zostać u siebie, czy też przenieść się do Gordona, a może raczej czekać na znak od niego. W końcu usłyszała kroki męża na korytarzu i wyszła mu naprzeciw.

Gordon kiwnął na nią i zawołał do biura.

– Chodź, coś ci powiem.

– Co się stało? – zapytała zaciekawiona.

– Zamek znowu się rozświetlił. Mam zamiar zaraz tam pójść. Wprawdzie najlepiej byłoby wybrać się za dnia, ale wtedy nigdy nie mam czasu. Chciałbym się z bliska przyjrzeć tej zielonkawej poświacie.

– Kto ma iść z tobą?

– Potrzeba mi kilku ochotników. Jeśli nikt się nie zgłosi, pójdę sam. Peter gdzieś zniknął, ale nie mam czasu ani ochoty go szukać.

W trakcie rozmowy Gordon zrzucił z siebie kombinezon i nalał wody do miski, by zmyć z twarzy najgorszy brud.

– Jeśli mogłabym się na coś przydać, pójdę z tobą.

Sharon miała nadzieję, że Gordon nie będzie zachwycony tym pomysłem, ale on odparł:

– Doskonale. Jeśli mam iść sam, ktoś musi przytrzymywać mi lampę. Poza tym znasz drogę i wiesz, co nas może spotkać. A teraz wyjdź, bo chcę się umyć.

Sharon pokornie opuściła pokój.

Chyba zapomniał, że jesteśmy małżeństwem. Bez chwili namysłu zabiera żonę na niebezpieczną wyprawę, i to w wieczór poślubny. Do tego wyprasza ją z pokoju, kiedy chce umyć szyję. Ładne z nich małżeństwo, nie ma co!

Sharon ubrała się grubo; wieczorem w pagórkowatym terenie mogło być chłodno. Żałowała teraz, że sama zaproponowała swój udział w wyprawie. Wprawdzie mogłaby się wycofać, ale co pomyślałby o niej Gordon?

– Nie wiem, co nas tam dzisiaj czeka. Ruiny są dla wszystkich zagadką. Pamiętaj, żebyś nie dała się ponieść fantazjom. Duchy nie istnieją.

– Dobrze. Wracając do spraw przyziemnych; nie bardzo wiedziałam, gdzie mam spać, więc czekałam na twoją decyzję.