– Co? Ach, tak. O tym rzeczywiście zupełnie zapomniałem. Ale przecież mogłaś się przeprowadzić bez mojej pomocy?
– Kiedy ja nawet nie wiem, który pokój należy do ciebie, a który do Petera. Dopiero by się zdziwił, gdyby mnie ujrzał w swoim pokoju zagospodarowaną na dobre!
Gordon nie mógł pohamować śmiechu.
– Mieszkam po prawej stronie. Kuchnię mamy wspólną.
– To znaczy, że nie uniknę Petera na co dzień… – zauważyła ze smutkiem w głosie Sharon.
– Czy to ma jakieś znaczenie? – zapytał. – Możemy ostatecznie prosić go, by trzymał się swojego pokoju.
– Nie, aż tak źle nie jest – powiedziała szybko Sharon. – Cieszę się natomiast, że mieszkasz od strony portu, bo tam jest dużo słońca, więc nie powiędną mi kwiaty.
– Wielkie nieba! – mruknął z dezaprobatą Gordon.
Sharon więcej się nie odezwała. Zaczęła się natomiast zastanawiać, dlaczego tak bardzo zależy jej na tym, by Gordon był z niej zadowolony? Czemu zawsze pragnie wypaść w jego oczach jak najlepiej? Bez wątpienia to ona sama stawia sobie poprzeczkę tak wysoko. Czy jednak postępuje słusznie? Co będzie, gdy nie zdoła kiedyś spełnić oczekiwań Gordona? Czy on nie poczuje się wtedy zawiedziony i oszukany?
Szli teraz wzdłuż baraków, kierując się ku kopalni.
W pewnej chwili Sharon przystanęła i zapytała z nadzieją w głosie:
– Czy nie moglibyśmy tu na wzgórzu wybudować kiedyś domu?
Gordon na moment oniemiał.
– Domu? Czyżbyś aż tak poważnie podchodziła do tego małżeństwa? Chyba wystarczy, że wprowadzasz się do mojego mieszkania. Czy coś ci w nim nie odpowiada?
– Nie, wszystko w porządku – powiedziała zasmucona Sharon. – Przepraszam cię.
W pobliżu pojawili się Andy i Percy.
– Otrzymaliśmy wiadomość i oto jesteśmy.
– Andy, mało ci jeszcze kłopotów spowodowanych przez diabelski wzrok?
– Nic gorszego już mi się nie może przytrafić – roześmiał się Andy. – A mam wielką ochotę rozprawić się z tym diabłem raz na zawsze. Muszę mu odpłacić za to, co mi zrobił.
– Zgadzam się z Andym – rzekł oszczędny w słowach Percy.
Andy ucieszył się na widok Sharon.
– Widzę, że w naszej grupie przeważają weterani! A sam zarządca dziś pewnie przejdzie chrzest bojowy.
– Będziemy się mieli na baczności.
– Andy, a jak ma się mały Gordon? – zapytała zaciekawiona Sharon.
– Dziękuję, świetnie. Fajny chłopak. Kumple twierdzą, że jest nawet do mnie podobny!
– Anna miała szczęście – powiedziała cicho Sharon.
– No, no, Sharon. Miło, że tak mówisz, ale i ja je miałem.
Nagle od strony lasu pojawił się Peter. Sharon cieszyła się, że w zapadającym zmroku nikt nie dostrzeże jej zmieszania.
– Czy macie tu jakieś zebranie?
Gordon wyjaśnił, gdzie się wybierają. Sharon była rada, że nawet o duchach Gordon mówi spokojnym, pozbawionym emocji głosem. Działało to na nią kojąco.
– Zauważyłem dzisiaj to światło i nawet poszedłem w tym kierunku, ale zawróciłem – oznajmił Peter. – Przecież sam i tak nic nie wskóram.
– Może pójdziesz z nami? – spytał Gordon.
– Jasne, tylko że umówiłem się z Lindą. O, właśnie idzie. Może nam towarzyszyć.
Po tych słowach Gordon rozzłościł się nie na żarty.
– Kobiet nie zabieramy.
– Nie? A Sharon? Czyżbyś się bał o Lindę? – Peter zbliżył się do Gordona rozdrażniony. – Trzymaj się lepiej od niej…
– Zamknij się, Peter, i nie kompromituj się. Linda mnie ani trochę nie interesuje. Sharon jest rozsądna i dobrze wie, czego się może spodziewać, a Linda wszystko zepsuje.
– Potrafię ją ochronić – odparł obrażony Peter i poszedł po Lindę.
Po chwili zjawili się, krocząc pod rękę.
– Wyjaśniłem jej, co trzeba. Idzie z nami
Tylko Sharon usłyszała niecenzuralny komentarz, który wymruczał pod nosem Gordon.
Sharon szybko zorientowała się w zamiarach Lindy. Gordon był dla tej intrygantki smakowitszym kąskiem niż Peter, więc Linda go dogoniła i szła z nim ramię w ramię.
– Ach, jakież to ekscytujące, choć nie mogę zaprzeczyć, że trochę się boję – szczebiotała kokieteryjnie.
– Nie zmuszamy nikogo, by szedł z nami – przypomniał sucho Gordon.
– Jestem ogromnie wdzięczna, że pozwolił mi pan wziąć udział w tej wyprawie. Och!
Linda potknęła się i niby przypadkiem wpadła prosto w ramiona Gordona.
– Ojej, bardzo przepraszam! – wykrzyknęła i spojrzała mu zalotnie w oczy.
Gordon przytrzymał ją, krzywiąc się z niesmakiem.
– Przede wszystkim wymagamy, żeby uczestnik wyprawy trzymał się pewnie na nogach. Sharon, coś zgubiłem. Poświeć mi, proszę, bliżej!
Do Lindy wreszcie dotarło, że Gordon woli kobiety myślące trzeźwo, więc szybko zmieniła taktykę.
– Może ja potrzymam lampę?
– Zostaw, to zadanie Sharon. Ale jeśli koniecznie chcesz się na coś przydać, pomóż Percy’emu.
Z miną cierpiętnicy Linda wzięła od Percy’ego zwój liny.
Przez chwilę szli w milczeniu, ale zaraz przerwał je Andy.
– Byłbym zapomniał! – zawołał. – Czy to prawda, ze wzięliście dzisiaj ślub?
– Kto wziął ślub? – spytała ostro Linda.
– Sharon i Gordon. Mówiono o tym dziś w kopalni.
– Co takiego? – odezwał się oburzony Peter. – I ty wierzysz w te idiotyczne plotki?
– Ja też o tym słyszałem – dodał Percy.
– Śmieszne! – skomentowała Linda.
Wszyscy się zatrzymali.
– Owszem, to prawda – rzekł najspokojniej w świecie Gordon.
Lindzie z wrażenia zabrakło tchu.
Andy i Percy pogratulowali młodym małżonkom.
– Dziękuję – powiedziała zawstydzona Sharon.
– A to dopiero! – dodał Peter.
– Sam zarządca! – Głos Lindy był słodki niczym miód. – Ależ sprytna z ciebie sztuka!
– Muszę i ja pogratulować sprytu – powiedział kwaśno Peter. – Nigdy bym nie przypuszczał, że Gordon da się złapać w taką pułapkę.
Gordon powoli tracił cierpliwość.
– Tak się składa, że to była moja propozycja, a Sharon długo nie chciała się zgodzić.
– Tak, tak – ciągnęła Linda z trudną do ukrycia wściekłością i goryczą. – Ależ ci mężczyźni są zaślepieni! No ale cóż, gratuluję, Gordonie. Czy przyjmie pan moje najszczersze uściski?
– Żadnych uścisków. Lepiej się pośpiesz, bo do rana nie wrócimy.
Las stał się gęściejszy, a droga wiodła teraz stromo pod górę. Gdy stanęli na szczycie, Andy zawołał poruszony:
– Spójrzcie, światło zniknęło!
Na kolejnym wzgórzu, wyraźne na tle nieba, wznosiły się budzące grozę kontury zamkowych ruin.
– Co za pech! – zmartwił się Gordon. – No, ale skoro doszliśmy aż tutaj, chyba nie zawrócimy?
Linda pisnęła cicho, ale zaraz przypomniała sobie, iż powinna udawać dzielną wędrowniczkę, i zamilkła.
– Od tej chwili żeby mi się nikt nie odezwał! Starajcie się też iść bezszelestnie.
Teraz z kolei droga nieznacznie opadała. W dolinie pojawiły się stare, masywne drzewa o powykrzywianych gałęziach. Już z daleka Sharon dostrzegła między nimi schody znikające gdzieś wysoko. Na ten widok zadrżała. O tych schodach opowiadano niejednokrotnie przedziwne i straszne historie. Prowadziły stromo pod górę, z jednej strony opierając się o skalną ścianę, z drugiej zaś otwierając się na przepaść. Sharon usiłowała policzyć stopnie, na wypadek, gdyby byli zmuszeni pokonywać je po ciemku, ale na samym szczycie schody kryły się w bujnych zaroślach.
W miarę jak gęstniały ciemności, okolica stawała się coraz bardziej ponura. Mężczyźni zastanawiali się, co dalej robić.