Выбрать главу

Nie dopuszczając Sharon do głosu, Linda nieomal wypchnęła ją na korytarz i zatrzasnęła drzwi.

Sharon zastanawiała się chwilę, po czym zbiegła na dół i już była na ulicy.

Budynek, który Sharon miała odszukać, znajdował się kilkadziesiąt metrów za najbliższym rogiem. Stał nieco oddalony od drogi, co zapewniało lokatorom spokój. Zadbane otoczenie, czyste ściany i ładne, dębowe drzwi świadczyły o tym, że dom należał do kogoś bogatego.

Sharon nacisnęła klamkę i znalazła się na przestronnych schodach. „Pierwsze piętro, pierwsze drzwi po prawej stronie…” Lekkie kroki Sharon tłumił wąski chodnik, którym wyłożono stopnie prowadzące na górę. Na właściwym piętrze zauważyła, że drzwi do mieszkania po prawej są lekko uchylone. Zajrzała ostrożnie…

Sharon bardzo chciała pomóc Lindzie, która najwyraźniej narobiła sobie jakichś kłopotów, ale nawet nie zdążyła się zastanowić, jakiego rodzaju. Dlatego gdy w chwilę później ujrzała wnętrze pokoju, omal nie zemdlała. Poczuła, że serce podskoczyło jej do gardła…

Na podłodze, koło szerokiego, drewnianego, ręcznie zdobionego łoża, leżały zwłoki mężczyzny w średnim wieku. Jego ciało nosiło oznaki wielokrotnych uderzeń ciężkim przedmiotem.

Lindo, coś ty narobiła?! pomyślała przerażona Sharon. O Boże!

W tej chwili na dole dało się słyszeć skrzypnięcie drzwi. Sharon drgnęła, chwyciła rękawiczki Lindy i czym prędzej zbiegła ze schodów. Wydało się jej, że w chwili gdy opuszczała dom, w głębi korytarza przemknęła jakaś kobieta.

Nie miała odwagi biec, szła więc spiesznym krokiem przez puste ulice miasta, kierując się ku wsi.

Na ganku domu pani Moore Sharon natknęła się na Lindę, która poprosiła:

– Mama jest coraz słabsza. Nic mów jej nic, błagam…

– Nic nie powiem – odparła sucho Sharon. – Oto twoje rękawiczki.

– Och, Sharon, jesteś cudowna! – krzyknęła Linda, przybierając minę niewiniątka. – To był wypadek…

– Nie sądzę – przerwała Sharon. – Coś ty zrobiła?

– Ktoś cię widział?

– Nie wiem, w każdym razie na pewno nie moją twarz.

Minęła Lindę i skierowała się do pokoju, w którym leżała pani Moore. Rzeczywiście, jej stan wyraźnie się pogorszył. Sharon poprawiła pościel i pomogła przybranej matce wygodniej się ułożyć, ale jej myśli nieustannie krążyły wokół tego, co wydarzyło się w mieście. Wiedziała jedynie, że musi oszczędzić chorej dodatkowych cierpień.

– Sharon, jestem ci taka wdzięczna, że sprowadziłaś Lindę – szeptała pani Moore. – Ale dlaczego okryła się tylko szalem, przecież powinna założyć pelerynę?

Sharon przeszedł dreszcz grozy; przypomniał się jej zapach spalenizny, Linda musiała ubrudzić okrycie, a potem je spaliła.

– Na dworze jest bardzo przyjemnie – odparła, odwracając oczy, i wyszła, by porozmawiać z Lindą.

– Chyba jesteś mi winna wyjaśnienia, Lindo?

– Czy to konieczne? – Pytana zamrugała oczami z miną niewiniątka.

– Może i nie, bo teraz już wszystko zrozumiałam – odrzekła Sharon. – Jeśli jednak oczekujesz ode mnie jakiejkolwiek pomocy, muszę wiedzieć, co się naprawdę wydarzyło. Ten mężczyzna był twoim „przyjacielem”?

Milczenie Lindy starczyło za odpowiedź.

– W szpitalu powiedziano mi, że nie podołałaś obowiązkom, więc nowy „pacjent” z własnym mieszkaniem okazał się świetną gratką. Dawno go poznałaś?

– Nie, tego nie… – pokręciła głową Linda.

– A więc było ich wielu?

Dziewczyna z lekceważącym uśmiechem wzruszyła tylko ramionami.

– Jak mogłaś…!

Nagle Linda wybuchnęła:

– A co miałam robić, z czego żyć? Jak myślisz, ile dostawałam w szpitalu za moją harówkę, za nocne dyżury? Sądzisz, że mama otrzymywała moją szpitalną pensję? Nawet by nie wystarczyło na lekarstwa! Ale teraz zdołałam odłożyć, i to dużo. Nie mam zamiaru żyć jak nędzarka, w ciągłym poniżeniu!

– Dobre sobie. Poniżeniem jest życie, jakie właśnie prowadzisz!

– Ja odbieram to zupełnie inaczej. Mężczyźni po prostu mnie ubóstwiają, obdarowują prezentami. To całkiem naturalne.

Sharon była bliska rozpaczy.

– Dlaczego zabiłaś tamtego mężczyznę?

– Groził, że wezwie policję, bo go okradłam.

– Zrobiłaś to?

Linda znów wzruszyła ramionami.

– Oczywiście, że nie! Okazał się chciwcem, musiałam więc odebrać to, co mi się słusznie należało.

Sharon przerwała Lindzie:

– Zawsze sądziłam, że odziedziczyłaś dobroć i łagodność po mamie, ale teraz widzę, że podobnie jak twoi bracia jesteś nieodrodną córką ojca.

– Ty się lepiej nie odzywaj! Sama jesteś podrzutkiem, córką ladacznicy!

Sharon zagryzła zęby i przez dłuższą chwilę nie była w stanie nic odpowiedzieć. W końcu zdołała się opanować.

– Twoja mama kocha cię nad życie, jesteś dla niej wszystkim. Jak mogłaś jej wyrządzić taką krzywdę? – spytała z wyrzutem.

– Czy nie rozumiesz, że to właśnie dla niej chciałam zarobić więcej pieniędzy? – wykrzyknęła rozzłoszczona Linda.

Sharon obserwowała w milczeniu przybraną siostrę. Miała wrażenie, że oto jest świadkiem ostatecznego upadku dziewczyny.

– Nikt nigdy się nie domyśli, kto zabił tego mężczyznę – ciągnęła Linda. – Zawsze starannie chowałam twarz i nie widziano mnie tam wieczorami. Przypadek zaliczą z pewnością do nie rozwikłanych zagadek, o których tak często się czyta w gazetach.

– Nie byłabym taka pewna. Na drodze unoszą się właśnie kłęby kurzu i chyba zbliża się posterunkowy?

– Co takiego?! – krzyknęła przerażona Linda. – Jak oni mnie tu znaleźli? Sharon, co ja mam robić? Przecież mama nie może się niczego dowiedzieć!

– Nie dowie się, bądź spokojna. Nie mam zamiaru ratować ciebie, ale mogę oszczędzić cierpienia twojej matce.

Wóz zatrzymał się na podwórzu.

– To ona, to ona! – krzyknęła kobieta towarzysząca policjantowi – Dziś rano kazałam woźnicy ją śledzić. Chciałam wreszcie się dowiedzieć, kto nieustannie odwiedza gospodarza. Nie miałam wtedy pojęcia, że go zabiła!

Linda przylgnęła odruchowo do Sharon. W tym momencie policjant zeskoczył z wozu i pomógł wysiąść masywnej, ubranej na czarno kobiecie.

– Która z nich? – zapytał ostrym głosem.

– To ta, poznaję po pelerynie. Często ją nosiła, a dziś dojrzałam nawet jej twarz!

Sharon zdrętwiała, gdy palec kobiety wskazał prosto na nią.

ROZDZIAŁ II

– Zwykle starannie się ukrywa – ciągnęła podniecona kobieta. – Ale kiedy dzisiaj zbiegała ze schodów, dostrzegłam te rude włosy!

Lindo, na Boga, powiedz coś, wyjaśnij!

Policjant zbliżył się do Sharon.

– Nazwisko?

– Sharon O’Brien, ale to pomyłka. Rzeczywiście, byłam w tym domu, gdyż miałam coś zabrać. Kiedy przyszłam, mężczyzna już nie żył!

Policjant nie dał wiary słowom Sharon, zaśmiał się tylko pogardliwie.

– Gospodyni widziała panią także wczorajszego wieczoru.

– To nie byłam ja!

– Ależ to ona, bez wątpienia! Poznaję po tej pelerynie – zapewniała kobieta.

Sharon zwróciła się teraz w stronę Lindy, lecz ta milczała jak zaklęta, tylko jej oczy nadal wyrażały ogromne zdumienie. Sharon dostrzegła w nich także ledwo uchwytny złowróżbny błysk.

– Jest mi naprawdę przykro, ale moja przyjaciółka ma identyczną pelerynę.

Policjant i kobieta spojrzeli na Lindę.

– To… to nieprawda! – po chwili zaskoczenia Linda odzyskała koncept. – Nigdy nie miałam takiego okrycia.

– Lindo! – pełen rozpaczy krzyk Sharon wyrażał najgłębszy zawód.

Policjant spoglądał to na jedną, to na drugą pannę. Po chwili nie miał już wątpliwości, która z nich jest winna: dziewczyna o rudych, falujących włosach, o prowokujących zielonych oczach z pewnością niejedno ma na sumieniu. I śmie jeszcze oskarżać tę kruszynę o anielskiej twarzy i melancholijnym spojrzeniu? Tego już za wiele!