Mimo to te słowa, niespodziewanie dla Sharon, niby ziarenko zakiełkowały w jej sercu, a myśli coraz częściej błądziły wokół męża. Zastanawiała się, czy ciężko pracuje w kopalni, kiedy wróci, może należałoby już wstawić obiad, by był gotowy na czas. A gdyby tak kupić kawałek mięsa albo świeżej ryby i zaskoczyć Gordona wyborną kolacją?
A może zaczęło się to dużo wcześniej i dojrzewało powolutku, by rozkwitnąć z całą siłą w dniu, kiedy Linda znowu zaatakowała…
Gordon obserwował swoją żonę krzątającą się przy śniadaniu. Zręcznymi ruchami Sharon szybko nakryła do stołu.
Jest bardzo zaradna, wszystkie obowiązki wykonuje nienagannie i bez szemrania, myślał Gordon. To właśnie cenił najbardziej w ludziach.
Analizował zmiany, jakie w jego życiu wniosło pojawienie się Sharon. Nie musiał już chodzić do stołówki, której nie znosił. Każdego dnia czekał na niego ładnie zastawiony stół. Jego ubranie było zawsze czyste i zreperowane, w całym domu wprost pachniało czystością. Sharon nie odzywała się za wiele i za to najbardziej był jej wdzięczny. Rano, po wyjściu męża, Sharon szła do biura; wracała tuż przed jego przyjściem, by przygotować obiad. Bywało, że wieczorami siadywali razem, gawędząc o pracy Gordona, ale gdy pojawiał się Peter, Sharon cicho wycofywała się do swojego pokoju. Umiała trzymać się w tle, pojawiała się tylko wtedy, gdy Gordon naprawdę jej potrzebował
Rzeczywiście, nie mógł jej nic zarzucić: Sharon zawsze bezwzględnie przestrzegała reguł ich wspólnej umowy. Czasami Gordonowi wydawało się, że żona jest zmęczona, zwłaszcza wtedy, gdy nie nadążała z jakąś pracą w biurze lub gdy karcił ją ostrymi słowami…
Tego dnia Sharon była podenerwowana i Gordon dobrze wiedział, jaka jest tego przyczyna. Następnego dnia Peter i Linda mieli wziąć ślub, po czym Linda zamierzała wprowadzić się do swego męża. Gordon przyglądał się bacznie Sharon i nawet on się domyślał, że musi jej być ciężko na sercu.
– Kochanie… – zaczął niepewnie.
Zaskoczona, stanęła z tacą w dłoni i spojrzała na męża.
– Tak?
– Pamiętasz tę górkę, na której chciałaś zbudować dom? Byłem tam dzisiaj i bardzo mi się to miejsce podoba. Czy nadal chciałabyś tam mieszkać?
Sharon ożywiła się nagle, ale po chwili uśmiech zniknął z jej twarzy.
– Jest mi naprawdę wszystko jedno.
Gdy ruszyła w kierunku kuchni, Gordon przytrzymał ją za rękę:
– Wiem, że to nieprawda. Nie jest ci wcale wszystko jedno. Przecież obie nie możecie mieszkać pod jednym dachem, a ja też nie mam ochoty wiecznie zmuszać się do rozmów. Pogadam z cieślami. Jeśli się pośpieszą, moglibyśmy wyprowadzić się stąd jeszcze przed zimą.
Na myśl o nowym własnym domu Sharon się rozmarzyła. O Peterze przestała już myśleć, ani trochę jej nie obchodził.
– Moglibyśmy dziś wieczór przyjrzeć się istniejącym planom, a może sami byśmy coś naszkicowali? – zaproponował Gordon.
– Gordon, mówisz tak, jakbyśmy byli razem…
– Razem z pewnością będziemy mieszkać – powiedział spokojnie.
– Tak, to prawda – odparła Sharon i powróciła do nakrywania stołu.
Gordon wyszedł do pracy, a Sharon pozostała z własnymi myślami. Przerażała ją perspektywa życia pod jednym dachem z Lindą. Wspólna kuchnia, posiłki… To wprost nie do zniesienia! Linda zachowywała się w ostatnim czasie wyjątkowo spokojnie i już to niepokoiło Sharon. Przeczuwała, że prędzej czy później coś złego się wydarzy. Nie miała jednak pojęcia, skąd nadejdzie atak i jak się przed nim obronić.
ROZDZIAŁ XIV
W porze obiadowej Sharon wybrała się ze spóźnioną wizytą do Margareth. Po krótkiej pogawędce i obejrzeniu domu Sharon pośpieszyła do biura.
W drodze powrotnej, kiedy przechodziła przez niewielki lasek, z daleka ujrzała zbliżające się Lindę i Doris.
Ze strachu serce podskoczyło jej do gardła. Wciąż nie mogła zapomnieć o tym, że chciano ją ukamienować. Szybko zeszła ze ścieżki i ukryła się za wystającą skałą. Przycupnąwszy cichutko, zastanawiała się, czy czasem nie przesadza, ale było już za późno, by wyjść z kryjówki
Dziewczęta szły wyjątkowo powoli. Sharon drżała, pełna niepokoju i niecierpliwości, lecz po chwili zaczęła baczniej przysłuchiwać się rozmowie, jaką prowadziły obie przyjaciółki.
Najpierw Sharon usłyszała ostry, przenikliwy głos Doris.
– Tłumaczyłam Tomowi, ile by skorzystał, gdyby zarządcą został twój mąż. Być może zostałby nawet zastępcą, a wtedy nie ukarano by mnie za Sharon. Ale nie chciał słyszeć o tym pomyśle, powiedział, że na pewno tego nie zrobi.
– Idiota z niego! – odezwała się Linda.
– Na Toma nie mamy co liczyć. On boi się Saint Johna jak ognia. Powiedziałam mu, że jest zwykłym tchórzem, a on sobie poszedł.
– Wygląda na to, że sama muszę dostać się na teren kopalni – rzekła w zamyśleniu Linda. – Ale jak ja to zrobię?
– A gdybyś tak przebrała się za mężczyznę i weszła niepostrzeżenie razem z innymi? To nie powinno być trudne – podpowiedziała jej Doris. – Nie kontrolują przecież aż tak szczegółowo.
Sharon zorientowała się, że kobiety przystanęły.
– Jeśli pożyczyłabyś mi jakieś ubrania Toma, mogłabym spróbować. Jesteś pewna, że wraca punktualnie o czwartej?
– Możesz mi zaufać. Nigdy się nie spóźnia. A teraz chodzi tylko ta jedna.
Kobiety ruszyły dalej.
– Dobrze. Mam narzędzia, ale czy dam sobie sama radę?
– Tom twierdzi, że nie są grube – wyjaśniła żywo Doris. – Wymkniesz się, jak zrobi się zamieszanie.
To były ostatnie słowa, jakie dotarły do Sharon.
Odczekała jeszcze kilka minut, a gdy intrygantki całkiem zniknęły jej z oczu, ruszyła do biura.
Cały czas dźwięczały jej w głowie słowa, które przed chwilą usłyszała, ale tym razem nie potrafiła ich powiązać w logiczną całość.
Co to wszystko ma znaczyć?
Tego dnia nie mogła skupić się nad pracą, była bardzo rozkojarzona.
Peter mógłby zarządzać? Jak? Dlaczego? Czego nie chciał zrobić Tom?
Sharon nie miała wątpliwości, że jest to część następnego planu Lindy. Nie domyślała się jednak, o co w nim chodzi.
„Wraca punktualnie o czwartej… A teraz chodzi tylko ta jedna…” Kto wraca o czwartej?
A jeśli… A może… Czyżby chodziło o Gordona?
Wielki Boże! To by się zgadzało!
Sharon zdrętwiała przerażona.
Gordon zjawia się na kawę zawsze około czwartej piętnaście! Mniej więcej kwadrans zajmuje mu pokonanie drogi z kopalni do biura!
„Chodzi tylko ta jedna…”
Winda! Sharon wiedziała, że Gordon każdego dnia po południu dokonuje inspekcji na dole w kopalni.
„Narzędzia…” Linda musiała dostać się na teren kopalni, by zrobić coś, czego odmówił Tom.
Nie!
Roztrzęsiona spojrzała na zegarek. Było wpół do czwartej. Bez chwili namysłu, nie zamykając za sobą biura, wybiegła na dwór i popędziła co sił w nogach w kierunku kopalni.
Zimny jesienny wiatr szarpał jej lekką sukienkę, materiał oplątywał nogi, a kok rozwinął się i opadł płaszczem włosów na plecy. Sharon biegła najszybciej jak mogła. Niekiedy zatrzymywała się na moment, by wyrównać oddech, i zaraz spieszyła dalej. Teraz znała już plan Lindy. Wiedziała, że tym razem nie ona jest głównym celem ataku.
Sharon zagryzła wargi Nie przeżyję tego!
Strażnik zatrzymał dziewczynę przy bramie.
– Kobiety nie są wpuszczane na teren kopalni!
– Mam bardzo ważną wiadomość dla Saint Johna – wydusiła Sharon. – Chodzi o bezpieczeństwo kopalni!
Strażnik namyślał się:
– Sam mogę ją przekazać.