Zabrała do domu teczkę z rachunkami, których nie zdążyła policzyć w ciągu dnia. Zdarzało się, że oboje, i ona, i Gordon, przesiadywali wieczorami po godzinach, nadrabiając zaległości. Tego wieczoru Sharon czekało wyjątkowo dużo pracy, a była już bardzo zmęczona!
Przed powrotem Gordona zdążyła się jeszcze umyć i namoczyła ubranie, które zabrudziło się podczas wypadku w kopalni. Przygotowała także ciepłą kolację.
Na widok męża serce zaczęło jej mocniej bić. Jak to się stało, że do tej pory nie widziała, jak ujmującą, choć surową ma twarz? Ucieszył ją lekki uśmiech, którym ją powitał.
– Jak poszło? – spytała niecierpliwie.
Usiadł wygodnie w fotelu.
– Jako tako. W każdym razie winda jest już sprawna. Jedna z lin została przetarta w taki sposób, żeby wyglądało to na naturalne zużycie.
– Jak można było tak ryzykować, skoro wokół kręci się stale tylu górników?
– Uszkodzenia dokonano w zamkniętym pomieszczeniu, tam gdzie liny są zamocowane. Miał szczęście, że nikt go nie przyłapał. Wybrał miejsce, gdzie rzadko ktokolwiek się zjawia.
„On”… Gordon nawet nie dopuszczał myśli, że podejrzany może być kobietą.
Sharon wróciła do swojego pokoju, by zająć się rachunkami. Otworzyła teczkę i wyłożyła na biurko jej zawartość.
A cóż to takiego? Skąd to się tutaj wzięło?
Zaskoczona, wzięła do ręki sporą, wyglądającą na bardzo starą księgę oprawioną w skórę. Księga pokryta była kurzem i pleśnią i miała specyficzny, niemiły zapach. Otworzyła ją, nachyliła się nad lampą i…
– Gordon! Zobacz, co znalazłam w teczce z dokumentami! – zawołała i pobiegła do kuchni. – Ktoś musiał ją tu podrzucić! Jest ręcznie pisana i nic z tego nie rozumiem!
Gordon, który zdążył się już posilić, podszedł do Sharon.
– Jakie to stare! Skąd to wzięłaś?
– Naprawdę nie mam pojęcia!
Gordon przekładał delikatnie stronę po stronie. Niektóre kartki były tak zniszczone, że nic nie można było z nich odczytać.
– Wydaje mi się, że to starofrancuski, ale nie mam pewności – uznał w końcu.
Sharon spojrzała ze zdumieniem.
– W jaki sposób się tu znalazła?
– Peter! – krzyknął Gordon. – Chodź! Zobacz, co my tu mamy!
Do kuchni wszedł Peter. Także on nie mógł się nadziwić, jakim sposobem księga znalazła się u Sharon.
– Ale dlaczego ktoś położył ją akurat w mojej teczce? – nie mogła zrozumieć dziewczyna.
– To rzeczywiście zastanawiające – oświadczył Gordon.
Peter przerzucał ostrożnie kartki.
– Patrzcie, tu jest jakaś mapa!
Wszyscy troje nachylili się nad biurkiem.
– Wygląda mi to na mapę naszej wyspy – zauważyła Sharon.
– Faktycznie, ale mnóstwo tu dziwnych, obcych nazw.
– Jeśli to starofrancuski, być może pastor będzie w stanie nam pomóc.
– Chyba nie o tej porze! – zdumiał się Peter.
– A która to właściwie godzina? – zapytał Gordon.
– Już minęła północ.
– No tak, to rzeczywiście nie czas na wizyty. Odłożymy to na jutro. Chodźmy więc spać. Księgę zamknę w szafie. Wygląda na to, że jest bardzo cenna.
– Też tak myślę – wtrąciła Sharon. – Poza tym podejrzewam, że ta księga trafiła tutaj…
– …z zamku – dokończył za nią Peter.
– Dzieło czarownika. Tego prawdziwego, a nie jego ducha.
ROZDZIAŁ XVI
Nadszedł dzień, w którym miał odbyć się ślub Lindy i Petera.
Boże, pozwól mi zasnąć i nigdy więcej nie obudzić się do tego okrutnego życia, modliła się Sharon po wczesnym przebudzeniu. Wiedziała, że odtąd Linda będzie mieszkać tuż za ścianą. Znów będzie musiała słuchać oskarżeń i przykrych docinków. Bała się poza tym, że Gordon zażąda od niej wyjaśnień w sprawie wypadku z windą. Kto by jej w tej sytuacji uwierzył? Ponad wszystko jednak bała się bliskości Gordona. Teraz, kiedy zrozumiała, jak bardzo go kocha, było jej naprawdę ciężko.
Uświadomiła sobie, że obecność Gordona zawsze wywoływała w niej niepokój. Teraz to uczucie stało się tak intensywne, że wprost trudne do zniesienia. Nagle Sharon zrozumiała, że właściwie już na początku znajomości Gordon zrobił na niej wielkie wrażenie jako mężczyzna i tylko jego pełne rezerwy zachowanie sprawiło, że nie do końca zdawała sobie z tego sprawę. Jeszcze do wczoraj Sharon wydawało się, że nie potrzebuje Gordona, tymczasem wciąż za nim tęskniła. Było to uczucie tak nowe, tak jej nie znane, że nie umiała sobie z nim poradzić. Marzyła, by objął ją czule, otoczył silnymi ramionami, ale wiedziała, że to marzenie nigdy się nie spełni. Jakie czeka mnie życie? myślała. Jak mam zwrócić na siebie jego uwagę? Czy to nie obłęd?
Z ciężkim sercem rozpoczęła kolejny dzień.
Już od dłuższego czasu Gordon i Peter zajmowali się wyłącznie kopalnią. Spodziewali się gości z Kanady; mieli to być fachowcy nadzorujący budowę pieców hutniczych. W miasteczku panowało podniecenie. Murarze spieszyli z robotą, gdyż piece miały wkrótce zostać uruchomione.
Obaj, Gordon i Peter, wracali teraz do domu bardzo późno, by natychmiast paść na łóżko i zasnąć. Sharon spędzała większą część dnia w biurze, gdzie również nie brakowało zajęć. Linda wprowadziła się do nowo poślubionego męża, więc Sharon nie czuła się swobodnie nawet we własnym pokoju. Bała się, że Linda podejmie kolejną próbę pozbycia się Gordona, i starała się nad nim czuwać.
Jak dotąd mąż nie miał czasu porozmawiać z nią o wypadku. Także stara księga w dalszym ciągu spoczywała w zamknięciu i choć wszyscy troje byli ogromnie ciekawi, jakie kryje tajemnice, nie mieli nawet kiedy o tym pomyśleć.
Któregoś wieczoru Gordon oznajmił:
– No, moja droga, dziś skończyliśmy pierwszy piec, jutro będą gotowe dwa pozostałe. Robotnicy chcą to koniecznie uczcić, dlatego pomyślałem, że warto by urządzić dla wszystkich zabawę. Wystąpimy na niej jako gospodarze, więc postaraj się ładnie wyglądać. Zjawią się też Kanadyjczycy, musimy ich godnie przyjąć.
Sharon nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać.
– Dajesz mi zaledwie jeden dzień i mówisz, że mam świetnie wyglądać? Przecież ja nie mam żadnej wizytowej sukni!
– Nie możesz kupić czegoś w sklepie?
– W sklepie? Tam wiszą jedynie niemodne suknie dla podstarzałych panien!
– Wybacz, ale ja nie mam pojęcia, jak chcesz się ubrać – westchnął Gordon.
– A może kupiłabym materiał i coś sobie uszyła?
– Rób, co chcesz.
Ale jak uszyć wizytową suknię w ciągu zaledwie jednej doby?
Sharon ogarnęło przyjemne podniecenie. W sklepie znalazła biały, nieco grubszy jedwab, który doskonale nadawał się na elegancką suknię. Potem pomogły jej Margareth i Anna i w końcu Sharon miała taką kreację, o jakiej zawsze marzyła: suknia była mocno dopasowana w talii, z udrapowanym karczkiem. Obszerny dół sukni dochodził aż do ziemi, ramiona zaś były odkryte. Anna upięła włosy Sharon w kunsztowny kok, pozostawiając kilka niesfornych loków luźno opadających na kark.
– Sharon, wyglądasz przecudownie! – wykrzyknęła Margareth. – Ręczę, że dziś przyćmisz nawet Lindę!
– Lindę? A co mnie Linda obchodzi? Ona dla mnie nie istnieje.
Ani Margareth, ani Anna nie mogły wiedzieć, że dla Sharon istotne jest tylko, czy spodoba się Gordonowi. Nie miała ochoty zwierzać się nawet przyjaciółkom.
Nareszcie nadszedł oczekiwany wieczór. Zbliżała się pora wyjścia z domu. Gordon zawołał ze swego pokoju:
– Sharon, jesteś gotowa? Już czas!
– Tak, idę.
Gordon ubrany starannie w białą koszulę i czarny garnitur, zapalał właśnie fajkę, kiedy Sharon, ogromnie przejęta, wkroczyła do jego pokoju.