Sharon przystanęła.
– To by znaczyło, że dotrzemy w bliskie okolice zamku…
Gordon uśmiechnął się do żony serdecznie.
– Tylko się nie bój. Masz tak wielu przyjaciół, że nic nie może ci się stać. Przypuszczam, że wyjdziemy niedaleko od brzegu morza. Tylko zastanawiam się, skąd przyciągnęli tu szyny?
Gordon szedł kilka kroków za Sharon i ukradkiem się jej przyglądał. Drobna dłoń o szczupłych, długich palcach podtrzymywała lampę. Z łatwością mógłby ukryć tę małą rączkę w swojej dłoni. Nagle zapragnął przytulać żonę do siebie. Wiedział jednak, że to niemożliwe.
– Sharon – zaczął poważnie.
Odwróciła się do niego z pytaniem w oczach.
– Czy pamiętasz, co mówiłem niedawno?
– Owszem. Nie wiem tylko, po co mnie okłamujesz.
– Ależ to szczera prawda – zapewniał. – Przykro mi, że mówiłem o tym w takich okolicznościach, ale po prostu straciłem nad sobą panowanie. Bałem się o ciebie, kochanie. Nie mogę bez ciebie żyć.
Spojrzała na niego smutnym wzrokiem.
– Nie oszukuj mnie, Gordonie. Już nigdy nie chciałabym przeżyć takiego rozczarowania jak wtedy…
– Mówię prawdę. Chcesz, to napiszę na ścianie: „Przysięgam, że kocham Sharon” i nawet złożę podpis – dodał żartobliwie. – Chciałem powiedzieć ci o tym już wcześniej, ale jakoś nie było okazji.
Sharon pochyliła głowę, uśmiechnęła się do siebie i spytała:
– Od kiedy sądzisz, że…?
– Odkryłem to dopiero dzisiaj, gdy okazało się, że grozi ci niebezpieczeństwo. Nie wiedziałem, że tak właśnie wygląda miłość, że jest tak przejmująca, gorąca i jednocześnie sprawia ból.
– To prawda – westchnęła Sharon.
– Kochana! Wiem, że wyrządziłem ci wielką krzywdę, ale czy mogę mieć nadzieję, że kiedyś przestaniesz się mnie bać?
– Chciałabym w to wierzyć! No, ale nasze sprawy zostawmy na potem. Zobaczcie, jaskinia się rozszerza! – zawołała.
Dość długo szli korytarzem, nim znaleźli się w przestronnej sali, gdzie niespodziewanie kończyły się szyny. Na ostatnim ich odcinku stał wagonik do przewozu rudy.
– Korytarz ciągnie się dalej – stwierdził Peter. – Zobaczmy, dokąd nas zaprowadzi – zaproponował.
– Słusznie – przyznał Gordon. – Sądzę, że znajdujemy się całkiem blisko morza.
– Tylko że nie słychać jego szumu.
Szli w milczeniu, póki po kilku minutach nie wyrosła przed nimi ściana utworzona przez kolejne zawalisko. Dopiero teraz do ich uszu dotarł ledwie słyszalny, stłumiony szum morskich fal.
– Ach, tak! Także i wyjście zostało zablokowane! Bardzo sprytnie.
– Ściana zawaliła się chyba już dawno. Wody odpłynęły przed wielu laty i dlatego grota jest taka sucha – rzekł pastor, badając ściany chodnika.
– No dobrze, ale co robią ze skradzionym chalkopirytem? Musieliśmy chyba coś przeoczyć – zauważył Andy.
– Wracajmy. Może natrafimy na jakąś boczną grotę. Ruszyli w drogę powrotną. Sharon zaczęła już odczuwać trudy długiej wędrówki, coraz bardziej bolały ją stopy.
Nagle, jak na rozkaz, cała ósemka się zatrzymała.
Od przestronnej jaskini dzieliła ich niewielka odległość. I właśnie wtedy ujrzeli sączące się stamtąd delikatne zielonkawe światełko.
Sharon, przestraszona, przysunęła się do Gordona. Szli teraz bardzo ostrożnie.
Światełko docierało z góry. Gdy podnieśli głowy, nad miejscem, w którym urywały się szyny, dostrzegli niewielki otwór, tak jakby wielki świder wywiercił dziurę w ziemi. Być może to woda wydrążyła tu kanalik, który niezwykłym zbiegiem okoliczności nie został potem przysypany. Jak zahipnotyzowani wpatrywali się w otwór i migoczące w nim tajemnicze światełko.
Nie mieli żadnych wątpliwości: znajdowali się dokładnie pod zamkiem czarownika!
ROZDZIAŁ XXII
Gordon spojrzał wymownie na Sharon.
– Jedno z nas miało rację: obie zagadki są ze sobą ściśle powiązane.
– Wydaje mi się, że wszyscy w ten czy inny sposób wiązaliśmy kradzież chalkopirytu z tajemnicą zamku – powiedziała z uśmiechem Sharon.
Pozostali potwierdzili, kiwając głowami.
– Wiemy już, gdzie ukryta jest ruda. To dość wysoko, pewnie musieli zamontować jakąś windę – odezwał się jeden z górników.
– Na pewno. Ciekawe, co dzieje się teraz na górze. Chyba nie przypadkiem znowu zapalono światełko.
– A może mają tam jakieś piece? – podsunął niepewnie pastor Warden.
– Nie, to niemożliwe. Przyczyna jest z pewnością inna.
– Jeśli świeci się to zielonkawe światło, na pewno odbywa się tam coś ważnego.
– Chyba powinniśmy jeszcze raz wybrać się dziś wieczór na zamek – oświadczył Gordon. – Wracajmy do kopalni. I tak tędy nie wydostaniemy się na górę.
– Jak sobie wyobrażasz dotarcie na zamek? – zapytała zaniepokojona Sharon.
– Jeszcze nie wiem.
Sharon nie miała najmniejszej ochoty znaleźć się znowu w pobliżu siedziby złego czarownika. Dobrze pamiętała, co się wówczas z nią działo.
Inni także, choć zadowoleni z ostatnich odkryć, czuli się zmęczeni całodzienną wędrówką i mnóstwem wrażeń. Wciąż mieli przed oczami zamkowe schody, na których szczycie stał potwór. Żadne z nich nie miało ochoty znowu przeżywać tych okropności.
W pewnej chwili Sharon potknęła się na nierównej powierzchni i jęknęła z bólu. Gordon natychmiast zatrzymał się i poczekał na żonę.
– Jesteś bardzo zmęczona? – zapytał przyciszonym głosem.
– Jeśli mam być szczera, to tak.
– Pewnie źle spałaś dzisiejszej nocy?
– Rzeczywiście. Byłeś tak blisko mnie, że nie mogłam się opanować, by nie myśleć o naszej sytuacji.
Przedostali się przez zawalisko i szli w kierunku windy. Nagle z oddali usłyszeli, że Percy z kimś rozmawia.
– Przecież to Margareth! – zawołał zdumiony Warden. – Skąd ona się tu wzięła i jak odważyła się tu zjechać sama, kiedy demon krąży po całej osadzie?
– Coś mi się zdaje, że on tym razem jest bardzo zajęty swoim zamkiem. Myślę, że właśnie warzy magiczny napój – zażartował Gordon.
Rzeczywiście; Margareth przekonywała Percy’ego, że powinien przepuścić ją dalej. Percy wyraźnie się opierał. Na widok nadchodzącej grupki Margareth odetchnęła z ulgą.
– Dzięki Bogu, że wreszcie jesteście! Znalazłam to, czego szukałam!
– Co takiego? – spytał Gordon.
– Słowo „sumak”, na które natknęliśmy się, wertując starą księgę czarownika. Mam już pełną odpowiedź na tę część zagadki. Zajrzałam do książki o roślinach i oto, co w niej znalazłam.
– Książka o roślinach? Chwileczkę. Pokaż mi to! – poprosił zdziwiony Gordon.
Otoczyli ciasno Margareth, trzymającą w rękach pokaźnych rozmiarów tomisko.
– Znalazłam to słowo w rozdziale „Środki odurzające”. Byłam pewna, że kiedyś ta nazwa, to znaczy sumak, obiła mi się o uszy. Przeczytaj, proszę, tak, by wszyscy słyszeli!
Gordon nachylił się nad kartkami księgi i począł powoli czytać
– „Sumak, Rhus, drzewo, krzew lub pnącze występujące głównie w Ameryce Północnej. Do najbardziej trujących należy sumak jadowity, Rhus toxicodendron, pnącze, którego kora i sok mleczny mają działanie silnie trujące. Nawet niewielka ilość soku przy nieznacznym zetknięciu ze skórą wywołuje bolesne i trudne do wyleczenia stany zapalne, które zwykle, po czterech do pięciu dni, objawiają się opuchlizną, pęcherzami i ranami. W niektórych przypadkach objawy mogą wystąpić po kilku godzinach. Niekiedy zakażenie i powikłania mogą także pojawić się w wyniku kontaktu z wyziewami tej trującej rośliny, spotykanej często u wybrzeży Kanady”.