Adwokat nie wierzył własnym uszom.
– Sharon, w tej sytuacji nie mogę pani bronić. Właściwie już jest pani skazana za zbrodnię. Niech pani posłucha! – Adwokat schwycił ją za ramię i rzekł stanowczo: – Ma pani jeszcze jedną szansę. Proszę stąd uciekać! Słyszałem, że w nocy odpływa z portu statek. Powiem, że umknęła mi pani w kierunku skał i rzuciła się w przepaść.
– Ale… ja nie mam przy sobie żadnych pieniędzy?
– Podróż jest darmowa. Statek płynie na jedną z wysp u wybrzeży Kanady.
– Dlaczego darmowa?
Prawnik odpowiedział wymijająco:
– Och, chodzi, zdaje się, o kolonizowanie nie zamieszkanych terenów i odbywa się to za zgodą władz.
– A co to za wyspa?
– Ja… ja… nie pamiętam jej nazwy. A zresztą to nie ma znaczenia. Nie mogę patrzeć, jak się pani pogrąża, biorąc na siebie winę za kogoś innego. Niech pani ucieka, ja wszystko załatwię. Niech pani już idzie prosto na statek!
– Dziękuję. – Sharon patrzyła z wdzięcznością na swego adwokata. – Nigdy nie zapomnę, co pan dla mnie zrobił.
Adwokat towarzyszył Sharon aż do portu, przy którym cumował duży żaglowiec. Przez chwilę Sharon wahała się, dostrzegając coś niepokojącego w spojrzeniach stojących na nabrzeżu mężczyzn. Wokół panowała przytłaczająca cisza.
Wreszcie wzięła głęboki oddech i weszła na pokład.
ROZDZIAŁ III
Ze srebrzystoszarej tafli morza wynurzyło się wschodzące słońce. Sharon przeciągnęła się, rozprostowując sztywne kości, gdyż po nocy spędzonej w niewygodnej pozycji całe ciało miała zdrętwiałe.
Nowy dzień sprawił, że obudziła się pogodniejsza i w nieco lepszym nastroju, choć w miarę jak upływały kolejne godziny, Sharon na nowo ogarniało przerażenie.
Statek posuwał się leniwie. Jego pasażerowie, a raczej pasażerki, bo wyłączając załogę były to same kobiety, nie wykazywali chęci nawiązania kontaktu z dziewczyną.
Pod wieczór do Sharon podeszła jednak dobrze zbudowana kobieta o życzliwej twarzy. Sharon zwróciła na nią uwagę już wcześniej dzięki ciepłemu uśmiechowi, jakim tamta odwzajemniła jej pozdrowienie.
– Czy mogłabym się do ciebie przysiąść? – spytała niepewnie.
– Oczywiście, proszę – odpowiedziała uradowana Sharon.
– Nazywam się Margareth. Pozwoliłam sobie podejść, bo wydajesz mi się bardzo osamotniona.
– Naprawdę? – uśmiechnęła się lekko dziewczyna. – Dostałam się na statek w ostatniej chwili i nikogo tu jeszcze nie znam.
– Ani ja. Ale cieszę się na tę podróż i nie mogę się doczekać jej końca. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze.
Sharon wzięła głęboki oddech i zapytała:
– Powiedz mi, co to za wyprawa? Słyszałam, że chodzi o zaludnienie jakichś daleko położonych terenów.
Margareth spojrzała na Sharon zdumiona.
– To ty nic nie wiesz?
– A o czym miałabym wiedzieć? – zdziwiła się Sharon.
– Na wyspie znajduje się kopalnia węgla – zaczęła wyjaśniać Margareth. – Większość mieszkańców to mężczyźni, którym bardzo doskwiera samotność. Poza tym mówi się, że dzieją się tam niezwykłe, mistyczne rzeczy, ale nic więcej nie udało mi się dowiedzieć na ten temat. Słyszałam, że ludzie nie chcą się tam osiedlać na dłużej. Dlatego władze zdecydowały wysłać na wyspę kobiety, które być może znajdą sobie wśród górników towarzyszy życia.
Sharon ogarniało rosnące przerażenie. Słyszała niegdyś o takim sposobie zaludniania nowo zdobytych kolonii, ale dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że i ona ma uczestniczyć w podobnym przedsięwzięciu.
– Przybyłe kobiety mają trzy miesiące na to, by znaleźć sobie partnera i zawrzeć z nim związek małżeński. Jeśli to im się nie uda, muszą powrócić do kraju. Na wyspie zostają wyłącznie rodziny, gdyż jest ona niewielka i nie pomieściłaby wszystkich. Jedziemy właśnie po to, by założyć rodziny.
Sharon siedziała jak sparaliżowana Po chwili jednak odzyskała mowę i krzyknęła:
– Nie! To nieprawda! Nie jestem żadnym towarem, żadną rzeczą! Nikt nie ma prawa mną handlować! Ja chcę z powrotem do Anglii!
Margareth przyglądała się Sharon ze zdumieniem.
– Teraz już za późno na powrót. Jeśli ci to nie odpowiada albo jeśli to rzeczywiście nieporozumienie, nic chyba nie stoi na przeszkodzie, byś zabrała się rejsem powrotnym za miesiąc.
– Tak! – zawołała Sharon żywo, ale zaraz spochmurniała, bo przypomniała sobie powód, dla którego znalazła się na statku. – Nie, nie mogę wracać – westchnęła zrezygnowana. – Boże, co ja mam teraz ze sobą począć?
– Sharon, nie możesz podchodzić do sprawy tak, jakby wyspę zamieszkiwały wyłącznie same ciemne typy – tłumaczyła cierpliwie Margareth. – To przecież tacy sami ludzie jak my wszyscy. Cóż widzisz złego w górniku? Być może któryś z nich przypadnie ci do gustu.
– Nie mam nic przeciwko górnikom, droga Margareth – Sharon uspokoiła się już nieco. – Nie mogę się tylko pogodzić ze sposobem, w jaki się to odbywa. Gdzie tu jest miejsce na miłość, ciepło, zrozumienie? Choć to dziecinne i banalne, zawsze pielęgnowałam w sercu marzenie o mężczyźnie mego życia, o tym, jaki będzie. Nie masz pojęcia, jak wiele razy pomogło mi to przetrwać trudne chwile, Wysoki, przystojny, o jasnych włosach i silnych ramionach, które mnie obejmują… Teraz nadszedł chyba czas, bym pożegnała się z moim księciem z bajki… – westchnęła na koniec Sharon.
– Nie bądź taka pewna, a nuż spotkasz go na wyspie? – zagadnęła wesoło Margareth.
– Powiedz mi teraz, dlaczego ty tam jedziesz dobrowolnie?
Margareth ogarnęła wzrokiem pokład. Powoli zapadał zmrok, który zamazywał wyraźny dotąd kontur masztu i łopoczących na wietrze żagli.
– Nie jestem już najmłodsza, nigdy też nie byłam zbyt ładna, a zawsze marzyłam o rodzinie i mężu. Nadal tego pragnę. Myślę, że to moja ostatnia szansa.
Sharon siedziała zamyślona.
– Czy wszystkie kobiety ze statku płyną w tym samym celu?
– Na ogół tak. Niektóre, tak jak ty i ja, pełne romantycznych marzeń, inne pragną znaleźć ojca dla dzieci, które noszą w swoim łonie. Młode i wesołe dziewczęta chcą przeżyć przygodę, dla nich ta podróż jest podniecająca. Jest też grupa kobiet, które uciekają przed wymiarem sprawiedliwości i policją. Inne policja sama wysyła na wyspę, bo chce się pozbyć kłopotu. Spotkasz tu kobiety dobre, uczciwe i te najgorszego gatunku.
– A mężczyźni chętnie je przyjmują?
– Przyjmują je z otwartymi ramionami, gdyż bardzo doskwiera im samotność.
To okropne, przeokropne, pomyślała Sharon, głośno zaś zapytała:
– Czy w takim razie kobieta po tym, jak została wybrana przez mężczyznę, musi się zgodzić na ślub?
– Nie, nikt nikogo nie zmusza do małżeństwa. Możesz powiedzieć „nie”. Masz trzy miesiące na podjęcie decyzji.
– To rzeczywiście wielkoduszne! – mruknęła Sharon.
Tej nocy długo nie mogła zasnąć. Stała przy burcie i wpatrywała się w fale, które uderzały głucho o kadłub statku. Myśli dziewczyny krążyły wokół tego samego: nie chce umierać, ale cena, jaką przyjdzie jej zapłacić za ocalenie, wydaje się zbyt wysoka. Nie może powrócić do Anglii, resztę życia będzie zmuszona spędzić na odległej wyspie, i to u boku mężczyzny, z którym pewnie niewiele będzie ją łączyło.
Przytłoczona ciężarem problemów, stała zapatrzona w dal. Powoli dniało i żółty rogalik na niebie bladł z minuty na minutę.
W pewnej chwili Sharon drgnęła, wyczuwając czyjąś obecność. Był to marynarz, który przycupnął obok, wychylając się lekko za burtę. Dziewczyna ujrzała zarośniętą twarz starego wilka morskiego z gęstymi, wyrazistymi brwiami. Na głowie nosił lekko przekrzywioną czerwoną czapeczkę. Jego ogorzała twarz lśniła od potu.