Выбрать главу

– Ja naprawdę tego nie zrobiłam, uwierzcie mi!

W tej chwili przez grupkę podekscytowanych kobiet przecisnął się jeden z oficerów.

– Co to za wrzaski? Jeśli za chwilę nie będzie tu spokoju, zamknę was wszystkie w ładowni!

Kobiety rozeszły się niechętnie. Sharon oparła się o burtę. Zauważyła, że niektóre współpasażerki odchodząc spluwały.

Teraz znowu była samotna, zdana wyłącznie na własne towarzystwo. Najbardziej bolało ją to, że nawet nowe przyjaciółki odwróciły się od niej z odrazą.

Dalsza część podróży nie przyniosła zmiany. Nikt nie zamienił z Sharon ani słowa, a wrogie zaczepki i nienawistne spojrzenia raniły ją coraz boleśniej. Wyrok został już wydany. Nie będzie od niego odwołania. „Słodką” Lindę, która została w Anglii, uznano za niewinną.

Pewnego dnia Sharon stała na pokładzie wpatrzona w fale. Nie miała już żadnej nadziei. Mieszkańcy wyspy z pewnością szybko dowiedzą się o ciążących na niej zarzutach i odwrócą od niej, jak więc będzie mogła żyć pod taką presją? Zbrodnia popełniona przez Lindę splamiła Sharon już na zawsze.

Woda wokół statku mieniła się w słońcu. A gdyby tak skończyć ze sobą? Statek popłynąłby dalej, a morze zamknęłoby się nad nią na wieki…?

Nie, tak nie można. Nie wolno się tak od razu poddawać, pomyślała Sharon i w tej chwili poczuła, że ktoś stanął obok niej. Była to Margareth.

Sharon nie powiedziała ani słowa, czekała.

– Pewnie uważasz, że stchórzyłam, nie stając po twojej stronie? – spytała wreszcie Margareth, a w jej głosie dało się wyczuć zdenerwowanie i żal.

Sharon tylko pokręciła głową.

– Tak, rzeczywiście stchórzyłam – ciągnęła tamta. – Nie wyobrażasz sobie, jakim ta wiadomość była dla mnie szokiem. Przecież tak dobrze się rozumiałyśmy, tak często zgadzałyśmy się ze sobą. Poczułam się oszukana, bo nagle okazałaś się kimś zupełnie innym niż Sharon, którą polubiłam, a ty nawet mi się nie zwierzyłaś! Myślałam, że cię znienawidzę!

– Zachowałaś się zupełnie naturalnie… – odparła cicho Sharon.

– Zachowałam się dokładnie tak, jak te przeklęte babska na statku, którymi kilka minut wcześniej sama gardziłam. Dziś też nie wiem, co mam o tobie myśleć.

Na te słowa Sharon gwałtownie odwróciła się do Margareth i spytała z goryczą:

– Więc i ty także uważasz, że mogłabym zamordować człowieka?

– A cóż mi pozostaje? – spytała Margareth z żalem. – Dowody przeciw tobie są nie do podważenia. Ale najbardziej wstydzę się, że nie potrafię ci wybaczyć i pogodzić się z tym, co zrobiłaś.

– Jeśli nawet ty mi nie wierzysz, jak mogę oczekiwać, że uwierzą mi inni? – wyszeptała Sharon. – Nie mam nic więcej do dodania ponad to, że jestem niewinna.

Margareth westchnęła ciężko.

– Chciałabym z całego serca, by to była prawda, a jednocześnie nie jestem pewna. Niczym się nie różnię od reszty kobiet. Spójrz na te dwie, dzisiaj ważne i dumne, choć jeszcze niedawno zadawały się z najgorszym elementem w mieście, z każdym, kto im się nawinął. Teraz znalazły kogoś jeszcze gorszego od siebie. Przy tobie mają się za uczciwe, one przecież nigdy nikogo nie zabiły. Tamta znowu wymyślała ci wczoraj od ulicznic, a sama trudni się nierządem.

– Margareth, daj spokój, nie mówmy już o tym. Wyświadcz mi lepiej przysługę. Widzisz tę dziewczynę w ciąży z jasnymi włosami? Wydaje mi się, że nie ma pieniędzy i jest głodna. Cały czas trzyma się z boku. Podaj jej ten kawałek chleba i suszone mięso. Ode mnie nie chciała przyjąć, od razu uciekała. Nie musisz mówić, od kogo to jedzenie, bo pewnie odmówi.

Po tych słowach Sharon wręczyła Margareth żywność, a sama odeszła w przeciwnym kierunku. Nie chciała pokazywać przyjaciółce, jak bardzo czuje się zraniona.

Kiedy zbliżyła się do grupy kobiet, tamte poczęły krzyczeć jedna przez drugą:

– Ratunku! Pomocy! Ona może nas zabić!

Sharon przystanęła, przytłoczona bólem i upokorzeniem. Panie Boże, pomóż mi wytrwać! pomyślała.

ROZDZIAŁ IV

Jeszcze tego samego wieczoru po raz pierwszy na horyzoncie ukazały się zarysy wyspy. Najpierw można było dostrzec jakieś wzniesienie, potem, gdy statek coraz bardziej zbliżał się do celu, góra nabierała wyraźniejszych kształtów: monumentalne bloki skalne ostro opadały ku morzu. Wkrótce z ciemności wyłoniła się niewielka zatoczka. Dookoła, na jej łagodnych brzegach, pobudowano wątpliwej urody domy, baraki i magazyny. Pośrodku osady stał bardzo skromny drewniany kościółek, który nie posiadał nawet dzwonnicy. W głębi zatoki znajdował się nieduży port. Już z tej odległości Sharon dojrzała stojącą na nabrzeżu gromadę ludzi.

Czekają, pomyślała. Będą się nam przyglądać i oceniać jak konie na targowisku. Nie zniosę złośliwych komentarzy i gwizdów! A potem, jak już się o wszystkim dowiedzą, stanę się dla nich parszywą owcą. Wszyscy się wtedy ode mnie odwrócą. Czy może wydarzyć się coś jeszcze gorszego?

Sharon opanowała apatia i rezygnacja. Podniecenie i gorączkowe przygotowania do zejścia na ląd zupełnie jej nie obchodziły. Nawet gdy ciężarna Anna, której Sharon przekazała przez Margareth pożywienie, podziękowała cicho, dziewczyna ledwie odwzajemniła uśmiech.

W pewnym momencie dał się słyszeć donośny głos kapitana:

– Nie wyobrażajcie sobie, że pobyt na wyspie da wam okazję do prowadzenia lekkiego trybu życia. Tutejszy pastor dopilnuje, ażeby każdy związek został zalegalizowany. Waszym zadaniem jest założyć porządną rodzinę i zapewnić wyspie rozwój. Przestrzegam przed umizgami miejscowych mężczyzn. Żadna nie opuści statku, dopóki ktoś się tu po was nie zjawi. Wówczas udacie się do tamtego dużego baraku. Zamieszkacie w nim przez kilka pierwszych dni. Wieczorem odbędzie się zebranie i tam otrzymacie dalsze informacje. Zrozumiano?

Nikt się nie odezwał, więc kapitan uznał, że jego rola dobiegła końca.

Och, tak chciałabym być silna, myślała w duchu Sharon. Gdybym tak mogła nic sobie nie robić z tych pogróżek…

Wiedziała jednak, że nie jest ani silna, ani odporna. Wręcz przeciwnie, zranić ją było bardzo łatwo.

Statek przybił do nabrzeża. Wszyscy oczekiwali w napięciu. Kilka kobiet nie mogło powstrzymać się, by nie pomachać stojącym na brzegu mężczyznom, co natychmiast wywołało serię gwizdów i swawolnych żartów. Margareth stała bez ruchu i z napięciem w twarzy obserwowała nabrzeże. Drżące dłonie przyłożyła do rozognionych policzków. Sharon domyślała się, czego Margareth lęka się najbardziej: nie była ani ładna, ani młoda. Czy ktoś ją zechce? Sharon skierowała wzrok na oczekujących na brzegu ludzi. Stali tam mężczyźni w różnym wieku o zwyczajnych, niczym nie wyróżniających się twarzach.

Gdy statek zacumował, spośród oczekującego tłumu wysunął się mężczyzna i skierował swoje kroki na pokład. Oczy wszystkich pasażerek zwróciły się w jego stronę.

Był to wysoki blondyn o pełnych wyrazu błękitnych oczach i ogorzałej twarzy. Był młody, ale sprawiał wrażenie dojrzałego i zdecydowanego. Wysoko uniesiona głowa nadawała całej sylwetce wyraz powagi i dumy, ale spojrzenie jego jasnych oczu było przyjazne.

To mógłby być on, pomyślała Sharon rozmarzona. Jej książę z bajki! Cóż z tego? Kiedy wreszcie spotkała tego, który się jej spodobał, okazuje się, że ona nigdy nic dla niego nie będzie znaczyć. Nie dość, że jest „materiałem na górniczą żonę” i nie zasługuje na jego uwagę, uchodzi również za morderczynię, od której wszyscy trzymają się z daleka. A byłoby tak cudownie go poznać, zdobyć jego zaufanie, spędzać razem z nim czas i pozwalać rozkwitać nowemu uczuciu, nowej miłości…

Sharon pozostały jedynie marzenia. Nie znała przecież tego mężczyzny, który, być może, miał już żonę. Bez wątpienia nie był zwyczajnym górnikiem, wskazywał na to jego staranny sposób wysławiania się i zachowanie.