— Pójdziemy. — I osiemnastu zniknęło. Jeden pozostał. Melancholijnie popatrzył na niezmierzony ogrom lodowatej gwiazdy, a potem i on zniknął.
— Te stare legendy były prawdziwe — dyszał Moran. — Oto jest. Wyszli z podprzestrzeni w miejscu, o którym mówiła legenda; przed nimi jaśniała gwiazda niepodobna do żadnej innej gwiazdy. Moran wymyślił dla niej klasyfikację, ale to nie miało znaczenia. Ta gwiazda była wyjątkowa.
Wokół gwiazdy krążyła planeta, również niepodobna do żadnej innej planety. Moran wymyślił dla niej nazwę, ale to też nie miało znaczenia. Taka planeta była tylko jedna.
— Proszę zapiąć pasy, sir — powiedział Moran. — Postaram się wylądować jak najłagodniej.
Lek przybył do Odpowiadacza skacząc z gwiazdy na gwiazdę. Wziął Odpowiadacz do ręki i przyjrzał mu się.
— A więc to ty jesteś Odpowiadaczem — stwierdził.
— Zgadza się — przyznał Odpowiadacz.
— Powiedz mi zatem — ciągnął Lek sadowiąc się wygodnie w pustym pomiędzy gwiazdami — powiedz mi, czym ja jestem.
— Cząstką całości — odparł Odpowiadacz. — Wskazówką.
— No nie — mruknął Lek urażony w swojej dumie. — Chyba stać cię na więcej. Posłuchaj. Celem mojego gatunku jest zbieranie purpury i budowanie z niej kopca. Czy możesz mi wyjawić prawdziwe znaczenie tego wszystkiego?
— Twoje pytanie nie ma sensu — odparł Odpowiadacz. Wiedział, czym naprawdę jest purpura i po co budowano kopiec. Ale odpowiedź na to zawierała się w większej odpowiedzi. Bez niej problem Leka nie dawał się wyjaśnić, a Lek nie potrafił zadać prawdziwego pytania.
Lek zadał następne pytanie, ale Odpowiadacz nie mógł na nie odpowiedzieć. Lek widział rzeczywistość swoimi wyspecjalizowanymi oczami, dostrzegał część prawdy i odrzucał resztę. W jaki sposób wyjaśnić ślepcowi pojęcie zieleni?
Odpowiadacz nawet nie zamierzał próbować. To do niego nie należało.
Na koniec Lek roześmiał się pogardliwie. Jakaś mała gwiazdka pod jego stopami rozbłysła jaśniej od tego dźwięku, a potem przygasła znowu.
Lek oddalił się, przeskakując szybko z gwiazdy na gwiazdę.
Odpowiadacz wiedział. Ale najpierw trzeba było zadać właściwe pytanie. Zastanawiał się nad tym ograniczeniem, wpatrując się w gwiazdy, które nie były ani za małe, ani za duże, ale dokładnie takie, jak trzeba.
Właściwe pytanie. Rasa, która zbudowała Odpowiadacz, powinna była wziąć to pod uwagę, myślał Odpowiadacz. Powinni byli zostawić mu więcej swobody, pozwolić na próby rozplątywania semantycznych nonsensów.
Odpowiadacz musiał się zadowolić mamrotaniem odpowiedzi do siebie.
Osiemnaście istot przybyło do Odpowiadacza; istoty te nie przyszły ni nie przyleciały, ale po prostu się pojawiły. Trzęsąc się w zimnym blasku gwiazd wpatrywały się w ogromną masę Odpowiadacza.
— Jeżeli nie ma odległości — zapytał jeden — to w jaki sposób rzeczy mogą być w różnych miejscach?
Odpowiadacz wiedział, czym jest odległość i czym są miejsca. Nie mógł jednak odpowiedzieć na to pytanie. Odległość istnieje, ale nie jest taka, jaką widzą ją te istoty. Miejsca również istnieją, ale w inny sposób niż sądzą te istoty.
— Proszę sformułować pytanie inaczej — zażądał Odpowiadacz pełen nadziei.
— Dlaczego jesteśmy krótcy tutaj, a dłudzy tam? — zapytał jeden. — Dlaczego jesteśmy wąscy tutaj, a grubi tam? Dlaczego gwiazdy są zimne?
Odpowiadacz wiedział wszystko. Wiedział, dlaczego gwiazdy są zimne ale nie potrafił tego wyjaśnić posługując się pojęciem gwiazd lub pojęciem zimna.
— Dlaczego — zapytał inny — istnieje reguła osiemnastu? Dlaczego za każdym razem, kiedy zbierze się osiemnastu, powstaje jeszcze jeden?
Ale naturalnie odpowiedź była częścią innego, większego pytania, które nie zostało postawione.
Następny powstał zgodnie z regułą osiemnastu i dziewiętnaście istot zniknęło.
Odpowiadacz mamrotał sam do siebie prawidłowe pytania i sam sobie udzielał odpowiedzi.
— Udało się — oznajmił Moran. — W porządku. — Poklepał Lingmana po ramieniu, ostrożnie, żeby staruszek nie rozleciał się na kawałki.
Stary biolog był zmęczony. Twarz miał zapadniętą, żółtą, pobrużdżoną. Żółte wystające zęby, mały, płaski nos i wydatne kości policzkowe składały się na wizerunek trupiej czaszki. Spod ciała prześwitywał szkielet.
— Ruszajmy — powiedział Lingman. Nie chciał tracić ani chwili. Nic miał ani chwili do stracenia.
Założywszy hełmy weszli na wąską dróżkę.
— Nie tak szybko — wysapał Lingman.
— Dobrze — zgodził się Moran. Szli obok siebie wąską ścieżką po planecie różniącej się od wszystkich innych planet, która samotnie krążyli wokół słońca różniącego się od wszystkich innych słońc.
— Tutaj pod górę — ostrzegł Moran. Legenda była dokładna. Ścieżka prowadząca do kamiennych stopni. Kamienne stopnie prowadzące na dziedziniec. A tam — Odpowiadacz!
W ich oczach Odpowiadacz wyglądał jak biały ekran umieszczony w ścianie. Wydawał im się całkiem prosty.
Lingman splótł drżące dłonie. Oto był punkt kulminacyjny całego życia, wszystkich wysiłków, kłótni, pogoni za strzępkami legend, zdołania finansów — wszystko to miało się za chwilę zakończyć w tym miejscu.
— Pamiętaj — ostrzegł Morana — będziemy zaszokowani. Prawda z pewnością, okaże się całkowicie odmienna od naszych wyobrażeń.
— Jestem gotowy — oświadczył Moran z uniesieniem na twarzy.
— A więc dobrze, Odpowiadaczu — powiedział Lingman swoim cienkim, słabym głosem — czym jest życie?
Głos przemówił w ich głowach:
— Pytanie nie ma sensu. Pytający wymienia cząstkowe zjawisko, które można wyjaśnić jedynie w odniesieniu do całości.
— Czego częścią jest życie? — spytał Lingman.
— To pytanie w swojej obecnej formie również nie ma odpowiedzi. Pytający nadal posługuje się pojęciem „życia” ze swojego subiektywnego, ograniczonego punktu widzenia.
— Więc wyjaśnij to własnymi słowami — zaproponował Moran.
— Odpowiadacz może tylko odpowiadać na pytania. — Odpowiadacz ponownie pomyślał z żalem o ograniczeniu narzuconym mu przez konstruktorów.
Milczenie.
— Czy wszechświat się rozszerza? — zapytał śmiało Moran.
— „Rozszerzanie” jest określeniem nieadekwatnym do sytuacji. Wszechświat w rozumieniu pytającego jest iluzorycznym pojęciem.
— A więc powiedz nam cokolwiek — poprosił Moran.
— Mogę tylko odpowiedzieć na każde uzasadnione pytanie dotyczące natury rzeczywistości.
Dwaj mężczyźni wymienili spojrzenia.
— Chyba wiem, o co mu chodzi — powiedział Lingman ze smutkiem. — Nasze podstawowe założenia są błędne. Wszystkie.
— To niemożliwe — zaprotestował Moran. — Fizyka, biologia…
— Częściowe prawdy — oświadczył Lingman zmęczonym głosem. — przynajmniej tyle się dowiedzieliśmy. Upewniliśmy się, że wnioski, które wyciągamy na podstawie obserwacji różnych zjawisk, są błędne.
— Ależ prawo najprostszej hipotezy…
— To tylko teoria — uciął Lingman.
— A życie? Z pewnością mógłby nam powiedzieć, czym jest życie!
— Popatrz na to z drugiej strony — zasugerował Lingman. — Przyjmy, że zapytasz: „Dlaczego urodziłem się pod znakiem Skorpiona w koniunkcji z Saturnem?” Nie mógłbym odpowiedzieć na to pytanie posługując się pojęciem znaków zodiaku, ponieważ znaki zodiaku nie mają tym nic wspólnego.