Rex spał w swojej puszce po zupie, a babcia była w łazience, więc nie krępowałam się i wyszłam. Kiedy zeszłam na parking, zaczęłam szukać srebrnej latającej maszyny. I dość szybko ją znalazłam. To był rollswagen. Blacha pochodziła z zabytkowego volkswagena garbusa, a przód z przedwojennego rolls-royce’a. Samochód był w kolorze opalizującego srebra z błękitnymi falami na całej długości, a fale były usiane gwiazdkami.
Zamknęłam oczy, mając nadzieję, że kiedy je otworzę, samochód zniknie. Policzyłam do trzech i otworzyłam oczy. Ale on stał nadal. Pobiegłam z powrotem do mieszkania, chwyciłam kapelusz i ciemne okulary i wróciłam do samochodu. Siadłam za kierownicą, skuliłam się na siedzeniu i wytoczyłam z parkingu. Ten samochód nie harmonizuje z moim wnętrzem, powiedziałam sobie. Moje wnętrze nie przypominało zupełnie volkswagena garbusa.
Dwadzieścia minut później byłam na Rockwell i patrzyłam na numery, szukając domu Munsona. Kiedy go znalazłam, doszłam do wniosku, że wygląda całkiem zwyczajnie. Jeden blok za fabryką. Wygodnie, jeśli chodzi się do pracy na piechotę. Gorzej, jeśli ktoś lubi malownicze krajobrazy. Był to dwupiętrowy dom, stojący w szeregowej zabudowie, bardzo podobny do domu Księżyca. Z fasadą wyłożoną brązowymi kamyczkami.
Zaparkowałam przy krawężniku i pokonałam krótką drogę do drzwi. Istniało małe prawdopodobieństwo, że zastanę Munsona w domu; mieliśmy środę rano, a on prawdopodobnie był już w Argentynie. Zadzwoniłam do drzwi i stanęłam jak wryta, kiedy te się otworzyły i wyjrzała z nich głowa Munsona.
· Morris Munson?
· Słucham?
· Myślałam, że będzie pan… w pracy.
· Wziąłem parę tygodni wolnego. Mam trochę kłopotów. A tak w ogóle, to kim pani jest?
· Reprezentuję firmę Yincent Plum – Kaucje i Poręczenia. Nie przyszedł pan na spotkanie w sądzie i chcielibyśmy wyznaczyć panu nowy termin.
· Jasne. Róbcie swoje i zmieńcie datę.
· Muszę zabrać pana do centrum, żeby to załatwić. Popatrzył za mnie, na latającą maszynę.
• Chyba nie sądzisz, że pojadę tym czymś?
· Tak właśnie sądzę.
· Czułbym się jak idiota. Co ludzie sobie pomyślą?
· Hej, koleś, jeśli ja mogę tym jeździć, to ty też.
· Wy, kobiety, wszystkie jesteście takie same – powiedział. – Pstrykniecie palcami i oczekujecie, że mężczyzna będzie tańczył, jak mu zagracie.
Trzymałam rękę w torebce, grzebiąc w poszukiwaniu spreju z pieprzem.
· Poczekaj tu – rzekł Munson. – Wezmę swój samochód. Stoi za domem. Nie mam nic przeciwko wyznaczeniu nowej daty, ale nie wsiądę do tego kretyńskiego wozu. Objadę dom i pojadę za tobą do miasta. – Trzask. Zamknął drzwi na zamek.
Niech to diabli. Wsiadłam do samochodu i przekręciłam kluczyk w stacyjce, czekając na próżno na Mun-sona i zastanawiając się, czy kiedykolwiek go jeszcze zobaczę. Popatrzyłam na zegarek. Dam mu pięć minut. A potem co? Wziąć dom szturmem? Wywalić drzwi i otworzyć ogień? Zajrzałam do torebki. Nie ma broni. Zapomniałam zabrać broń. Cholera, prawdopodobnie znaczy to, że muszę jechać do domu i zostawić Munso-na na następny raz.
Spojrzałam prosto przed siebie i zobaczyłam samochód, który wyjechał zza rogu. W wozie był Munson. Cóż za miła niespodzianka, pomyślałam. Widzisz, Ste-phanie, nie bądź taka prędka w wydawaniu sądów. Ludzie czasami okazują się całkiem w porządku. Włączyłam silnik latającej maszyny i obserwowałam, jak Munson się zbliża. Zaraz, zaraz, on przyśpieszył zamiast zwolnić! Widziałam wyraz jego twarzy, napięty i skoncentrowany. Ten maniak miał zamiar mnie staranować! Wrzuciłam wsteczny bieg i wgniotłam pedał gazu. Rolls odskoczył do tyłu. Nie dość szybko, żeby uniknąć zderzenia, ale wystarczająco szybko, żeby nie dać zrobić z siebie całkowitej miazgi. Wyrżnęłam głową pod wpływem uderzenia. Żaden problem dla kobiety, która urodziła się i wychowała w Burg. Tam się dorasta, zderzając się samochodami na brzegu Jersey. Wiemy, jak przyjąć cios.
Problem polegał na tym, że Munson walnął we mnie czymś, co wyglądało mi na stary wóz policyjny, crown victorię. Większy niż rollswagen. Wjechał w moje auto drugi raz, odbijając mnie na odległość jakichś pięciu metrów, po czym latająca maszyna zgasła. Kiedy gramolił się ze swojego samochodu, ja próbowałam zapalić silnik, tymczasem Munson biegł w moim kierunku z felgą.
· Chcesz zobaczyć, jak tańczę? – krzyczał. – Już ja ci zatańczę!
Scenariusz się powtarzał. Staranować samochodem, pobić felgą. Nie chciałam przypominać sobie, co było następne w kolejności. Silnik rollsa zaskoczył i wyrzuciło mnie gwałtownie do przodu, a Munson został prawie w tyle.
Wymachując felgą, chwycił drugą ręką za mój zderzak.
· Nienawidzę cię! – wrzeszczał. – Wy, kobiety, wszystkie jesteście takie same!
W połowie ulicy prędkość, z jaką jechałam, wzrosła od zera do osiemdziesięciu kilometrów na godzinę, a w zakręt weszłam z piskiem opon. Nie obejrzałam się za siebie przez następne kilkaset metrów, a kiedy wreszcie to zrobiłam, nikogo już za mną nie było. Zmusiłam się, żeby zdjąć nogę z gazu i wziąć parę głębszych oddechów. Serce mi waliło, a ręce miałam kurczowo zaciśnięte na kierownicy. Zobaczyłam bar McDonalda i samochód bezwiednie skręcił na odpowiedni pas. Zamówiłam waniliowy koktajl mleczny i zapytałam dzieciaka w okienku, czy mają wolne miejsca pracy.
· Jasne – powiedział. – Zawsze mamy wolne miejsca. Chcesz kwestionariusz?
· Macie tu dużo napadów?
· Niedużo – zapewnił, podając mi kwestionariusz i plastikową rurkę. – Jest trochę świrów, ale można ich przekupić resztkami jedzenia.
Zatrzymałam się w rogu parkingu i czytałam kwestionariusz, popijając koktajl. Pomyślałam, że taka praca nie byłaby najgorsza. Pewnie dostaje się frytki za darmo. Wysiadłam z auta i zaczęłam je oglądać. Krata rolls-roy-ce’a była zgnieciona, w lewym tylnym błotniku ziała wielka dziura, a tylne światła zostały rozbite. Na parking wjechał czarny lincoln i zaparkował obok mnie. Szyba zjechała w dół, Mitchell zaś uśmiechnął się na widok rollswagena.
· Co to, u licha, jest? Popatrzyłam się na niego złowrogo.
· Potrzebujesz auta? Moglibyśmy ci załatwić samochód. Jaki tylko będziesz chciała – obiecał Mitchell. – Nie musisz jeździć tym… wstydem.
· Nie szukam Komandosa.
· Jasne – powiedział Mitchell. – Ale może on szuka ciebie. Może chce wymienić olej i liczy na to, że warto ci zaufać. Tak to bywa, no wiesz. Mężczyzna ma swoje potrzeby.
· To w waszym kraju nie wymienia się oleju w stacji? -zapytał Habib Mitchella.
· O rany – jęknął Mitchell. – Nie chodzi o ten olej. Mam na myśli tę parówkę do tentegowania się.
· Nie rozumiem. „Tentegować się”? – powiedział Habib. – Co to jest parówka?
· Ten cholerny wegetarianin nic nie rozumie – zirytował się Mitchell. Złapał się za spodnie w kroku i szarpnął. – Wiesz, parówka.
· Aha – ucieszył się Habib. – Już rozumiem. Ten facet Komandos chowa swoją parówkę w tę córkę wywłoki.
· Córka wywłoki? Przepraszam, jak? – zdumiałam się.
· Właśnie tak – potwierdził Habib. – Nieczysta dziwka.
Poczułam, że powinnam wyciągnąć broń, której nie miałam przy sobie. Załatwić tych gości. Nic strasznego. Na przykład przestrzelić któremuś oko.
· Muszę już iść – powiedziałam. – Mam robotę.