Выбрать главу

· W porządku – odparł Mitchell. – Ale nie bądź dzika. I zastanów się nad tym samochodem.

· Hej! – krzyknęłam. – Jak mnie znaleźliście?

Ale ich już nie było.

Jeździłam przez jakiś czas po okolicy, chcąc się upewnić, że nikt mnie nie śledzi, a potem skierowałam się w stronę siedziby Ramosa. Pojechałam trasą numer 29 na północ w kierunku Ewing. Ramos mieszkał w bogatej dzielnicy, w której rosły stare drzewa, a ogrody były zaprojektowane przez fachowców od zieleni. W bok od Fenwood stało nowo zbudowane osiedle domków z czerwonej cegły, z garażami na dwa samochody i ogródkami otoczonymi murem. Przed domkami były wypielęgnowane trawniki z wijącymi się ścieżkami oraz rabatami kwiatów. Bardzo gustowne. Budzące szacunek. Wymarzone miejsce dla międzynarodowego handlarza bronią.

Poruszanie się latającą maszyną w tej okolicy utrudniało przeprowadzenie wywiadu. Z tego powodu jakakolwiek inwigilacja nie mogła się udać. Dziwaczny samochód, który przystanąłby tu na dłużej, musiałby zostać zauważony. To samo odnosiło się do dziwnej kobiety, wałęsającej się po okolicy.

Wszystkie okna w domu Ramosa zasłonięte roletami, dlatego nie można było stwierdzić, czy ktoś jest w środku. Jego dom był drugi z kolei od końca w szeregu pięciu domów. Pomiędzy rzędami domków zostawiono pas zieleni.

Przejechałam się po okolicy, wczuwając się w atmosferę, a potem jeszcze raz minęłam dom Ramosa. Nic nowego. Zadzwoniłam na pager do Komandosa, który od-dzwonił mi w ciągu pięciu minut.

· Tak właściwie to co mam konkretnie dla ciebie zrobić? – zapytałam. – Jestem przed jego domem, ale nie widzę tu nic do oglądania, a nie mogę dłużej w tej okolicy sterczeć. Nie mam gdzie się ukryć.

· Wróć tam w nocy, kiedy będzie ciemno. Sprawdź, czy ktoś go odwiedza.

· Co on robi całymi dniami?

· Różne rzeczy – poinformował Komandos. – Mają w rodzinie podział obowiązków. Kiedy Alexander jest w swojej rezydencji, robią interesy na wybrzeżu. Przed pożarem Hannibal spędzał większość czasu w tym budynku w centrum. Miał biuro na czwartym piętrze.

· Czym on jeździ?

· Ciemnozielonym jaguarem.

· Żonaty?

· Tylko wtedy, kiedy jest w Santa Barbara.

· Jest jeszcze coś, o czym powinnam wiedzieć?

· Tak – powiedział Komandos. – Bądź ostrożna. Komandos rozłączył się, a telefon znowu zadzwonił.

· Czy babcia jest z tobą? – zapytała mama.

· Nie. Mówię z pracy.

· To gdzie ona jest? Dzwoniłam na twój numer domowy i nikt nie odpowiada.

· Babcia miała dzisiaj rano lekcję jazdy.

· Matko Boska!

· A potem umówiła się z Melviną.

· Powinnaś opiekować się babcią. Co ty sobie wyobrażasz? Ta kobieta nie umie jeździć samochodem! Zabije setki niewinnych ludzi.

· Wszystko jest w porządku. Jeździ z instruktorem.

· Z instruktorem! Jaki instruktor poradzi sobie z babcią? A co z jej bronią? Przeszukałam cały dom i nie mogę jej znaleźć.

Babcia ma rewolwer kalibru 45, który chowa przed mamą. Dostała broń od swojej przyjaciółki Elsie, która kupiła ją na wyprzedaży. Babcia prawdopodobnie trzymała pistolet w torbie. Zawsze mówiła, że dzięki temu torebka jest cięższa, na wypadek, gdyby trzeba było odeprzeć atak krokodyla. Może to i prawda, ale według mnie, to dlatego, że babcia lubi udawać Clinta Eastwooda.

· Nie chcę, żeby jeździła po drogach z bronią! – żachnęła się mama.

· W porządku – powiedziałam. – Porozmawiam z nią. Ale sama wiesz, jak to jest z tą jej bronią.

· Dlaczego właśnie mnie to spotkało? – zapytała mama. – Dlaczego mnie?

Nie znałam odpowiedzi na to pytanie, więc rozłączyłam się. Zaparkowałam samochód, poszłam na koniec rzędu domków i weszłam na ścieżkę rowerową. Ścieżka biegła przez pas zieleni za domem Ramosa i roztaczał się z niej wspaniały widok na okna pierwszego piętra. Niestety, niewiele dojrzałam, ponieważ rolety były spuszczone. Okna na parterze zasłaniał mur. Założę się o milion, że te okna otwarto na oścież. Nie było żadnego powodu, żeby spuszczać w nich rolety. I tak nie dało się tam zajrzeć. Oczywiście mógł to zrobić ktoś źle wychowany, kto by przeskoczył mur i zaczaił się tam, jak Humpty Dumpty, czekając, aż wydarzy się katastrofa.

Zdecydowałam, że prawdopodobieństwo wydarzenia się tej katastrofy będzie mniejsze, jeśli Humpty przeskoczy mur w nocy, kiedy będzie ciemno i nikt jej nie zobaczy. Dlatego ruszyłam dalej wzdłuż ścieżki, doszłam do ulicy i wróciłam do samochodu.

Lula stała w drzwiach, kiedy zatrzymałam się przed biurem.

· Dobra, poddaję się – powiedziała. – Co to jest?

· Rollswagen.

· Ma parę dziur.

· Morris Munson wpadł w szał.

· On to zrobił? Złapałaś go?

· Postanowiłam odłożyć tę przyjemność na później. Lula wyglądała tak, jakby za chwilę miała się nabawić przepukliny, powstrzymując się od wybuchu śmiechu.

· Musimy go dorwać. Trzeba mieć od groma tupetu, żeby tak podziurawić rollswagena. Hej, Connie! – krzyknęła. – Musisz przyjść zobaczyć samochód Stephanie. To prawdziwy rollswagen.

· Pożyczyłam go – powiedziałam. – Dopóki nie dostanę pieniędzy z ubezpieczenia.

· A co to za esy-floresy po bokach?

· Wiatr.

· Ach, tak. Powinnam była się domyślić. Czarny lśniący jeep cherokee zatrzymał się przy krawężniku za latającą maszyną i wysiadła z niego Joyce Barnhardt. Miała na sobie czarne spodnie ze skóry, obci-•iy gorset z czarnej skóry, w którym ledwo mieściły się jej piersi, rozmiar C, kurtkę z czarnej skóry i czarne buty na l wysokich obcasach. Jej czerwone, błyszczące włosy były Upięte wysoko i podkręcone, oczy podkreślone czarną kredką, a rzęsy pogrubione tuszem. Joyce wyglądała jak lalka Barbie.

· Słyszałam, że do tych tuszów wydłużających rzęsy dodają sierść szczurów – powiedziała Lula do Joyce. -Mam nadzieję, że przeczytałaś skład, zanim to kupiłaś.

Joyce popatrzyła na latającą maszynę.

· Czyżby do miasta przyjechał cyrk? A to pewnie jeden z tych pojazdów dla klaunów?

· To jedyny w swoim rodzaju rollswagen – wyjaśniła Lula. – Masz jakiś problem? Joyce uśmiechnęła się.

· Jedynym moim problemem jest podjęcie decyzji, na co wydam pieniądze, które dostanę za głowę Komandosa.

· Jasne – odparła Lula. – Pewnie masz kupę czasu do stracenia.

· Widzisz – rzekła Joyce – ja zawsze łapię swoich facetów.

I psy, i kozły, i warzywa… i cudzych facetów też.

· Chętnie byśmy jeszcze z tobą porozmawiały – odezwała się Lula – ale mamy ciekawsze zajęcia. Bardzo ważną sprawę do załatwienia. Właśnie byłyśmy na drodze do schwytania jednego wysokopłatnego skurczybyka.

· Jedziecie tym samochodem dla klaunów?

· Jedziemy moim firebirdem – powiedziała Lula. -Zawsze nim jedziemy, jak mamy do załatwienia jakieś trudne zadanie.

· Muszę się zobaczyć z Yinniem – zapowiedziała Joyce. – Ktoś się pomylił, wypełniając formularz Komandosa. Sprawdziłam adres, ale nikt tam nie mieszka.

Popatrzyłyśmy na siebie z Lula i uśmiechnęłyśmy się pod nosem.

· O rety, naprawdę? – zapytała Lula.

Nikt nie wiedział, gdzie mieszka Komandos. W prawie jazdy miał adres schroniska dla mężczyzn przy Post Street. Niezbyt prawdopodobne w przypadku mężczyzny, który jest właścicielem biurowców w Bostonie i codziennie kontaktuje się ze swoim maklerem giełdowym. Od zawsze próbowałyśmy z Lula – bez wiary w sukces - namierzyć adres Komandosa, ale nigdy nam się to nie udało.

· Co sądzisz? – zapytała Lula, kiedy Joyce zniknęła w biurze. – Chcesz trochę uszkodzić tego Morrisa Mun-sona?

· Sama już nie wiem. To psychol.

· Psiakrew – zaklęła Lula. – Nie boję się go. Sądzę, że załatwiłabym jego kościsty tyłek. Strzelał do ciebie?