· Nie.
· A więc nie jest aż tak stuknięty, jak większość moich sąsiadów.
· Jesteś pewna, że chcesz pojechać po niego swoim firebirdem? Widząc, co zrobił z moją latającą maszyną?
· Po pierwsze, jeśli nawet zmieściłabym całe moje cielsko w tej latającej maszynie, to musiałabyś wziąć ze sobą otwieracz do konserw, żeby mnie z niej wydobyć. A po drugie, wiedząc, że w tym lekko nadgryzionym samochodzie są tylko dwa miejsca, na których my będziemy siedzieć, przypuszczam, że musiałybyśmy przywiązać Munsona do haka holowniczego, żeby go gdziekolwiek zabrać. To nie byłby taki głupi pomysł, ale wykonanie zajęłoby za dużo czasu.
Lula podeszła do szaf z aktami i kopnęła w pierwszą od dołu szufladę po prawej stronie. Szuflada odskoczyła; Lula wyciągnęła glocka, kaliber czterdzieści, i wrzuciła go do torebki.
· Tylko bez strzelaniny! – ostrzegłam.
· Jasne, przecież wiem – przytaknęła Lula. – Chodzi o ubezpieczenie auta. v Zanim dojechałyśmy do Rockwell Street, miałam mdłości, a serce łomotało mi w piersiach.
· Nie wyglądasz kwitnąco – powiedziała Lula.
· Myślę, że to choroba lokomocyjna.
· Nigdy nie miałaś choroby lokomocyjnej. – Mam ją zawsze wtedy, jak jadę po faceta, który niedawno rzucił się na mnie z felgą. – Nic się nie martw. Jak jeszcze raz to zrobi, przestrzelę mu tyłek.
· Nie! Mówiłam ci, żadnej strzelaniny.
· Ale tutaj chodzi o ubezpieczenie na życie. Chciałam spojrzeć na nią surowo, zamiast tego jednak westchnęłam.
· Który to dom? – zapytała Lula.
· Ten z zielonymi drzwiami.
· Trudno powiedzieć, czy ktoś tam jest.
Przejechałyśmy obok domu dwa razy, a potem wjechałyśmy w jednokierunkową drogę wewnętrzną, prowadzącą na tyły budynku, i zatrzymałyśmy się koło garażu Munsona. Wysiadłam i zajrzałam przez oblepione brudem boczne okno. W środku stał tam wóz. Crown victo-ria. A niech to.
· Mam plan – powiedziałam do Luli. – Pójdziesz do drzwi wejściowych. On cię nie zna. Nie będzie podejrzliwy. Powiesz mu, kim jesteś i że chcesz go zabrać ze sobą do centrum. Wtedy będzie usiłował wymknąć się chyłkiem do samochodu przez tylne drzwi, a tam już nie będzie czujny i ja go złapię i skuję kajdankami.
· Brzmi nieźle. Jak będziesz miała jakieś problemy, to zawołasz, a ja przylecę.
Lula wycofała swojego firebirda, a ja podeszłam na czubkach palców do tylnych drzwi domu Munsona i przykleiłam się do ściany, żeby mnie nie zobaczył. Wstrząsnęłam moim sprejem na psy, żeby sprawdzić, czy działa, i nasłuchiwałam pukania Luli do drzwi.
Po kilku minutach usłyszałam pukanie; przytłumione odgjosy rozmowy, a potem szuranie nogami i szczęk zamka. Drzwi otworzyły się i wyszedł z nich Morris Munson.
· Stój – powiedziałam i kopnęłam w drzwi, które się zamknęły. – Nie ruszaj się z miejsca. Nawet nie drgnij, bo potraktuję cię sprejem.
· Ty! Zrobiłaś mnie w konia!
W lewej ręce miałam sprej, a w prawej kajdanki.
· Odwróć się – poleciłam. – Ręce nad głowę, dłonie oprzeć na ścianie.
· Nienawidzę cię! – zawył. – Jesteś taka sama jak moja była żona. Donosicielska, kłamliwa, apodyktyczna suka. Nawet wyglądasz tak samo. Te same idiotyczne kręcone brązowe włosy.
· Idiotyczne? Słucham?
· Dobrze mi się żyło, dopóki ta dziwka wszystkiego nie zepsuła. Miałem duży dom i ładny samochód. Miałem wszystko.
· I co się stało?
· Zostawiła mnie. Powiedziała, że jestem nudny. Stary nudny Morris. Któregoś dnia wynajęła sobie adwokata, podjechała ciężarówką od strony podwórka i wyczyściła dom ze wszystkiego. Zabrała każdy cholerny mebel, każdą francowatą sztukę chińskiej porcelany, każdą zafajdaną łyżkę. – Wskazał na dom. – Zostałem z tym. Gówniany dom szeregowy i używany crown victoria z ratami na dwa lata. Po piętnastu latach pracy w fabryce guzików, gdzie harowałem jak wół, jem na kolację kaszę w tej pułapce na szczury.
· Ja cię kręcę.
· Zaczekaj chwilę – powiedział. – Pozwól mi przynajmniej zamknąć drzwi. Ten dom nie jest wart wiele, ale to wszystko, co mam.
· W porządku. Tylko żadnych gwałtownych ruchów. Odwrócił się do mnie plecami, zamknął drzwi na klucz, obrócił się na pięcie i popchnął mnie.
· Cholera – rzucił. – Przepraszam. Straciłem równowagę.
Cofnęłam się.
· Co masz w ręce?
· Zapalniczkę. Widziałaś kiedyś zapalniczkę, prawda? Wiesz, jak działa? – Munson pstryknął i zapalił się płomień.
· Rzuć to na ziemię! Pomachał nią.
· Popatrz, jaka ładna. Spójrz na tę zapalniczkę. Wiesz, co to za zapalniczka? Założę się, że nie zgadniesz.
· Powiedziałam, rzuć to.
Podniósł zapalniczkę na wysokość twarzy.
· Spalisz się. Nie możesz temu zapobiec.
· O czym ty mówisz? Rany!
Miałam na sobie dżinsy, biały podkoszulek wsunięty w spodnie i zielono-czarną koszulę flanelową, podobną do kurtki. Spojrzałam w dół i zobaczyłam, że poła koszuli się pali.
· Spalisz się! – krzyczał do mnie. – Usmażysz się w piekle!
Rzuciłam kajdanki i sprej, rozerwałam koszulę, wyskoczyłam z niej, rzuciłam ją na ziemię i zaczęłam po niej deptać, żeby ugasić ogień. Kiedy mi się udało, rozejrzałam się wokół siebie, ale Munsona już nie było. Próbowałam otworzyć tylne drzwi. Były zamknięte na zamek. Usłyszałam odgłos zapalania silnika. Popatrzyłam na drogę i zobaczyłam crowna, który pędził w dal.
Podniosłam koszulę i włożyłam ją z powrotem. Brakowało prawej poły.
Lula stała oparta o samochód, kiedy weszłam za róg.
· Gdzie Munson? – zapytała.
· Zwiał.
Popatrzyła na moją koszulę i zmarszczyła brwi.
· Mogłabym przysiąc, że miałaś całą koszulę.
· Nie chcę o tym mówić.
· Wygląda na to, że koszula została spalona. Najpierw samochód, teraz koszula. Ten tydzień można by uznać za twój rekord.
· Wiesz, nie muszę się tym zajmować. Jest mnóstwo dobrych posad, które mogłabym dostać.
· Na przykład?
· McDonald przy rynku szuka pracowników.
· Słyszałam, że dostaje się frytki za darmo.
Spróbowałam otworzyć drzwi frontowe domu Munsona. Zamknięte. Zajrzałam przez okno na poziomie ulicy. Munson zasłonił je wyblakłym prześcieradłem w kwiatki, ale z jednej strony była szpara. Pokój, który zobaczyłam, znajdował się w opłakanym stanie. Porysowana drewniana podłoga. Zapadnięta kanapa, przykryta wyłysiała narzutą z żółtej szenili. Stary telewizor na taniej metalowej szafce. Bukowy stół-ława przed kanapą. Nawet z tej odległości było widać, jak odłazi z niego okleina.
· Staremu szurniętemu Munsonowi niezbyt dobrze się powodzi – orzekła Lula, przyglądając się pokojowi razem ze mną. – Zawsze wyobrażałam sobie, że maniakalny gwałciciel żyje w lepszych warunkach.
· Jest rozwiedziony – powiedziałam. – Żona ogołociła go ze wszystkiego.
· Posłuchaj, niech to będzie dla nas nauczka. Zawsze bądź tą stroną, która pierwsza podjeżdża ciężarówką pod drzwi.
Kiedy wróciłyśmy, samochód Joyce nadal stał przed biurem.
· Można by pomyśleć, że o tej porze już jej tu nie będzie – zauważyła Lula. – Musi być w środku na popołudniowym bara-bara z Yinniem.
Odruchowo się skrzywiłam. Mówiło się, że Yinnie kiedyś zakochał się w kaczce. I że Joyce lubi ogromne psy. Ale jakoś myśl o tym, że mogliby to robić razem, była jeszcze gorsza.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy weszłyśmy z Lula do biura i zobaczyłam, że Joyce siedzi na kanapie.
· Wiedziałam, że takie dwa beztalencia, jak wy, nie zabawią tam długo – powiedziała Joyce. – Nie złapałyście go. Prawda?
· Stephanie miała wypadek z koszulą – wyjaśniła Lula. – Dlatego zdecydowałyśmy się nie ścigać naszego delikwenta.