Выбрать главу

Connie siedziała za biurkiem i malowała sobie paznokcie.

· Joyce twierdzi, że wiecie, gdzie mieszka Komandos.

· Jasne, że wiemy – przytaknęła Lula. – Tylko nie zdradzimy tego Joyce, bo wiemy, jak lubi trudne wyzwania.

· Lepiej to zróbcie – powiedziała Joyce – albo poskarżę Yinniemu, że się ociągacie.

· Ludzie – powiedziała Lula. – Muszę to przemyśleć.

· Nie wiem, gdzie on mieszka – wyznałam. – Nikt tego nie wie. Ale kiedyś słyszałam, jak rozmawiał przez telefon ze swoją siostrą ze Staten Island.

· Jak ona się nazywa?

· Marie.

· Marie Manoso?

· Nie wiem. Może być mężatką. Mimo to nie powinno być kłopotów z jej odszukaniem. Pracuje w fabryce płaszczy przy Macko Street.

· Spadam – oświadczyła Joyce. – Jak coś ci się jeszcze przypomni, zadzwoń na mój telefon w aucie. Connie ma numer.

Nikt się nie odezwał, dopóki nie zobaczyłyśmy, jak wóz Joyce ruszył i pojechał ulicą w dół.

· Kiedy ona tu wchodzi, przysięgam, że czuję siarkę -powiedziała Connie. – To tak jakby antychryst siedział na kanapie.

Lula spojrzała na mnie.

· Komandos naprawdę ma siostrę w Staten Island?

· Wszystko jest możliwe. – Ale nieprawdopodobne. Teraz, kiedy się nad tym zastanawiam, to nawet nie jestem pewna, czy ta fabryka płaszczy rzeczywiście mieści się przy Macko Street.

rozdział 4

· O kurna – powiedziała Lula, spoglądając mi przez ramię. – Nie patrz tam, właśnie nadchodzi twoja babcia. Otworzyłam szeroko oczy.

· Moja babcia?

· A niech to kule biją! – rzucił Vinnie z czeluści swojego gabinetu. Usłyszałyśmy szuranie nogami. Drzwi do gabinetu zatrzasnęły się z hukiem i szczęknął zamek.

Babcia weszła i rozejrzała się wokół.

· Ludzie, co za nora! – zdumiała się. – Czegoś takiego można się spodziewać tylko po kimś z Plumów.

· Gdzie jest Melvina? – zapytałam.

· Obok, w delikatesach, kupuje mielonkę. Pomyślałam, że skoro już jesteśmy w tej okolicy, to porozmawiam z Yinniem na temat pracy.

Wszystkie popatrzyłyśmy na zamknięte drzwi do gabinetu Vinniego.

· Jaki rodzaj pracy ma pani na myśli? – zapytała Connie.

· Łowczyni nagród – wyjaśniła babcia. – Chcę robić duże pieniądze. Mam broń i całą resztę.

· Hej, Vinnie! – krzyknęła Connie. – Gość do ciebie. Drzwi otworzyły się, Vinnie wysunął głowę i spojrzał na Connie spode łba. Potem popatrzył na babcię.

· Edna – powiedział, usiłując przywołać coś na kształt uśmiechu, ale niezbyt mu wyszło.

· Vincent – powitała go babcia, uśmiechając się słodko.

Vinnie przestępował z nogi na nogę, chcąc zwiać i wiedząc jednocześnie, że to niemożliwe. – W czym mogę ci pomóc, Edna? Chcesz kogoś wykupić?

· Nic z tych rzeczy – odparła babcia. – Chcę podjąć pracę i pomyślałam sobie, że mogjabym zostać łowczynią nagród.

· To nie jest najlepszy pomysł – orzekł Vinnie. – A nawet bardzo zły pomysł. Babcia aż się zjeżyła.

· Chyba nie uważasz, że jestem za stara, co?

· Nie! U licha, nic podobnego. Chodzi o twoją córkę. Chyba zniosłaby jajko. To znaczy, nie chcę powiedzieć nic złego o Ellen, ale nie spodobałby jej się ten pomysł.

· Ellen jest wspaniałym człowiekiem – powiedziała babcia – ale pozbawionym wyobraźni. Jest taka sama, jak jej ojciec, oby spoczywał w spokoju. – Zacisnęła usta. -To był ponurak.

· Powiedz, o co chodzi – odezwała się do Vinniego Lula.

· To jak będzie? – zwróciła się babcia do Vinniego. -Dostanę tę pracę?

· W żaden sposób się nie da, Edna. To nie to, że nie chcę ci pomóc, ale zawód łowcy nagród wymaga posiadania wielu różnych umiejętności.

· Posiadam umiejętności – zapewniła babcia. – Umiem strzelać i przeklinać i potrafię być naprawdę wścibska. Poza tym mam przecież jakieś prawa. Choćby prawo do zatrudnienia. Spojrzała na Vinniego z ukosa. – Nie widzę, żeby pracowały u ciebie jakieś starsze osoby. Wygląda na to, że nie mają równych szans. Dyskryminujesz starych ludzi. Mogę nasłać na ciebie ASE.

· ASE to Amerykańskie Stowarzyszenie Emerytów -powiedział Vinnie. – E oznacza Emerytów. Stowarzyszenia nie obchodzą starzy ludzie, którzy pracują.

· Dobrze – odparła babcia. – A co sądzisz o innym rozwiązaniu? Jeśli nie dasz mi tej pracy, będę siedziała na tamtej kanapie, dopóki nie umrę z głodu.

Lula wstrzymała oddech.

· To było z grubej rury.

· Zastanowię się nad tym – obiecał Vinnie. – Nie mogę niczego przyrzec, ale być może, jeśli nadarzy się sposobność… – Dał nura do gabinetu i zamknął drzwi na klucz.

· To dopiero początek – oświadczyła babcia. – Muszę już iść i sprawdzić, jak tam sobie radzi Melvina. Mamy dużo planów na dzisiejsze popołudnie. Chcemy obejrzeć kilka mieszkań, a potem idziemy do Stivy na pokaz. Ma-deline Krutchman właśnie została wystawiona i słyszałam, że wygląda naprawdę nieźle. Doiły ją czesała i powiedziała mi, że zrobiła jej farbę, żeby twarz stała się bardziej wyrazista. Mówiła, że jeśli mi się spodoba, to może mi zrobić to samo.

· Kapitalne – zachwyciła się Lula. Babcia i Lula wymieniły jeden z tych skomplikowanych gestów pożegnalnych, po czym babcia wyszła.

· Są jakieś nowości na temat Komandosa albo Homera Ramosa? – zapytałam Connie.

Connie odkręciła buteleczkę z lakierem do paznokci.

· Do Ramosa strzelono z niewielkiej odległości. Niektórzy mówią, że to pachnie egzekucją.

Connie pochodzi z rodziny, która zna się na egzekucjach. Jej wujem jest Jimmy zwany Kosą. Nie znam jego prawdziwego nazwiska. Wiem tylko tyle, że jeśli Jimmy kogoś szuka… to koniec. Dorastałam, słuchając opowieści o Jimmym Kosie, tak jak inne dzieci słuchały bajek o Piotrusiu Panie. Jimmy Kosa jest słynny w mojej okolicy.

· A co z policją? Jaki jest obecny punkt widzenia glin?

· Szukają Komandosa, wyższa szkoła jazdy.

· Jako świadka?

· O ile wiem, jako nie wiadomo kogo. Connie i Lula popatrzyły na mnie.

· No i? – zapytała Lula.

· No i co?

· Dobrze wiesz co.

· Nie jestem pewna, ale sądzę, że żyje – powiedziałam. – Po prostu takie mam przeczucie.

· Ha! – wykrzyknęła Lula. – Wiedziałam! Byłaś goła, jak miałaś to przeczucie?

· Nie!

· To źle – oświadczyła. – Ja bym była.

· Muszę iść – poinformowałam. – Muszę przekazać Księżycowi złe wiadomości o latającej maszynie.

Zaletą Księżyca jest to, że zawsze można go zastać w domu. Jego wadą jest to, że w domu przybywa tylko ciałem, a duchem często bawi gdzie indziej.

· Cholera – powiedział, otwierając drzwi. – Znowu zapomniałem o wizycie w sądzie?

· W sądzie masz być za dwa tygodnie, licząc od jutra.

· W dechę.

· Muszę z tobą pogadać o latającej maszynie. Jest trochę podziurawiona. I nie ma tylnych świateł. Ale naprawię ją.

· Hej, nie przejmuj się tym, facetka. Zdarza się.

· Może powinnam porozmawiać z właścicielem.

· Dilerem.

· Tak. Gdzie on ma swoją siedzibę?

· W ostatnim domu w szeregu. Ma garaż, facetka. Czujesz to? Garaż.

Ponieważ spędziłam całą zimę na skrobaniu lodu z szyb, rozumiałam, dlaczego Księżyc tak się podnieca tym garażem. Też uważałam, że garaż to cudowna rzecz.

Ostatni dom stał w odległości około czterystu metrów, więc podjechaliśmy tam samochodem.

· Myślisz, że go zastaniemy? – zapytałam Księżyca, kiedy znaleźliśmy się na końcu ulicy.

· Diler zawsze jest w domu. Musi tam być, żeby ubijać interesy.