Выбрать главу

· Tutaj, kici, kici! – mruknęłam, zasłaniając oczy dłonią, żeby zobaczyć coś pod światło.

Podniósł drugą rękę i ujrzałam w niej broń.

· Złaź – powiedział, idąc w moim kierunku. – Powoli.

Jasne. Spadłam z drzewa, łamiąc po drodze wszystkie gałęzie i lądując na nogach, które już w powietrzu zaczęły uciekać.

Puk. Łatwy do rozpoznania dźwięk kuli, która przeszyła powietrze.

Zwykle nie jestem szybka, ale gnałam ścieżką z prędkością światła. Pobiegłam prosto do samochodu, wskoczyłam do środka i odjechałam z rykiem silnika.

Kilka razy spoglądałam w lusterko, aby się upewnić, że nikt za mną nie jedzie. W okolicy mojego mieszkania wjechałam w ulicę Makefield, stanęłam za rogiem, wyłączyłam światła i czekałam. Żadnego samochodu w zasięgu wzroku. Włączyłam z powrotem światła i zauważyłam, że ręce prawie przestały mi drżeć. Uznałam to za dobry znak i skierowałam się w stronę domu.

Kiedy skręciłam na oświetlony parking, zobaczyłam Morellego. Stał oparty o swój 4X4, z założonymi rękami i ze skrzyżowanymi nogami. Zamknęłam buicka i podeszłam do Joego. Wyraz nudy na jego twarzy ustąpił miejsca niezdrowej ciekawości.

· Znowu jeździsz buickiem? – zapytał.

· Chwilowo.

Obejrzał mnie od stóp do głów i wyjął mi z włosów igłę sosnową.

· Aż się boję zapytać – powiedział.

· Wywiad.

· Cała się kleisz.

· Żywica. Siedziałam na sośnie. Uśmiechnął się szeroko.

· Słyszałem, że szukają pracowników w fabryce guzików.

· Co wiesz o Hannibalu Ramosie?

· Chryste, nie mów, że szpiegujesz Ramosa. To naprawdę niedobry koleś.

· Nie wygląda na złego. Wygląda przeciętnie. – To znaczy wyglądał, dopóki nie wymierzył we mnie spluwy.

· Nie doceniasz go. Zarządza mocarstwem Ramosów.

· Myślałam, że robi to jego ojciec.

· Hannibal zajmuje się całym interesem na co dzień. Podobno stary Ramos jest chory. Zawsze był rozrywkowy, ale dowiedziałem się z moich źródeł, że zachowuje się coraz bardziej dziwacznie, a rodzina wynajmuje opiekunki, chcąc mieć pewność, że któregoś dnia staruszek sobie po prostu gdzieś nie pójdzie i więcej już go nie zobaczą.

· Alzheimer?

Morelli wzruszył ramionami.

· Nie wiem.

Spojrzałam w dół i zobaczyłam, że mam podrapane i zakrwawione kolana.

· Pomagając Komandosowi, możesz stać się narzędziem w jakiś ciemnych interesach – odezwał się Morelli.

· Ja?

· Powiedziałaś mu, żeby się ze mną skontaktował?

· Nie miałam możliwości. A przy okazji, on odbiera wiadomości, które mu wysyłasz na pager. Po prostu nie chce na nie odpowiadać.

Morelli przyciągnął mnie do siebie.

· Pachniesz jak las sosnowy.

· To pewnie żywica.

Położył mi ręce na biodrach i pocałował mnie w kark.

· Bardzo sexy. – Morelli uważał, że wszystko jest sexy. – Pojedziesz do mnie – powiedział. – Pocałuję twoje obdarte ze skóry kolano i sprawię, że lepiej się poczujesz.

Kuszenie.

· A co z babcią?

· W ogóle nie zauważy. Prawdopodobnie jest pogrążona w głębokim śnie.

Okno na drugim piętrze otworzyło się. To było moje okno. Wyjrzała przez nie babcia.

· To ty, Stephanie? Kto jest z tobą? Joe Morelli? Joe pomachał do niej.

· Dobry wieczór, pani Mazurowa.

· Po co tam stoicie? – zapytała babcia. – Może wejdziecie do środka i zjecie coś słodkiego? Wracając od Stivy, wstąpiłyśmy do supermarketu i kupiłyśmy tort.

· Dzięki – powiedział Joe – ale muszę jechać do domu. Jutro mam ranną zmianę.

· Też coś! – prychnęłam. – Przepuścić tort!

· Nie mam ochoty na tort. Poczułam skurcz mięśni w miednicy.

· Idę sobie ukroić kawałek – oświadczyła babcia. -Umieram z głodu. Po oglądaniu nieboszczyków zawsze mam apetyt. – Okno się zamknęło i babcia zniknęła.

· Nie jedziesz ze mną do domu, prawda? – upewnił się Morelli.

· A masz tort?

· Mam coś lepszego.

Mówił prawdę. Wiedziałam o tym.

Okno znowu się otworzyło i babcia wystawiła głowę.

· Stephanie, telefon do ciebie. Mam powiedzieć, żeby zadzwonił później?

Morelli zmarszczył brwi.

· Zadzwonił?

Obydwoje pomyśleliśmy o Komandosie.

· A kto dzwoni? – zapytałam.

· Jakiś gość imieniem Brian.

· To musi być Brian Simon – powiedziałam do Mo-rellego. – Musiałam u niego skamlać, żeby wyciągnąć z tarapatów Carol Żabo.

· Dzwoni w sprawie Carol Żabo?

· Boże, spodziewam się, że tak. – W tej albo ma jakiś inny interes. – Już idę! – krzyknęłam do babci. – Weź od niego numer telefonu i powiedz, że oddzwonię.

· Łamiesz mi serce – rzekł Morelli.

· Babcia będzie u mnie jeszcze tylko kilka dni, a potem możemy świętować.

· Za kilka dni będę gryzł własną rękę.

· Brzmi groźnie.

· Nigdy w to nie wątp – powiedział Morelli.

Pocałował mnie i nie wątpiłam. Wsunął mi dłoń pod bluzkę, a język głęboko w moje usta… i wtedy usłyszałam gwizd.

Pani Fine i pan Morgenstern, zwabieni krzykami moimi i babci, prawie wyszli przez okna i pogwizdywali. Oboje zaczęli klaskać i pohukiwać radośnie.

Pani Benson otworzyła okno.

· Co się tu dzieje? – zapytała.

· Seks na parkingu – poinformował ją pan Morgenstern.

Morelli spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.

· Czemu nie?

Odwróciłam się, dopadłam drzwi i wbiegłam schodami na górę. Ukroiłam sobie kawałek tortu i zadzwoniłam do Simona.

· Co słychać?

· Możesz mi wyświadczyć przysługę.

· Nie uprawiam seksu przez telefon – oświadczyłam.

· Nie chodzi o seks przez telefon. Cholera, skąd ci to w ogóle przyszio do głowy?

· Nie wiem. Tak sobie powiedziałam.

· Chodzi o mojego psa. Muszę wyjechać z miasta na parę dni i nie ma się nim kto zająć. A ponieważ jesteś mi winna przysługę…

· Mieszkam w bloku! Nie mogę trzymać psa.

· Tylko przez parę dni. To naprawdę dobra psina.

· A schronisko?

· Nie znosi schronisk. Nic nie chce jeść. Jest przygnębiony.

· Co to za pies?

· Mały.

A niech to diabli.

· Ale tylko na kilka dni?

· Podrzuciłbym go jutro rano, a odebrał w niedzielę.

· No, nie wiem. To nie jest najlepsza pora. Mieszka u mnie babcia.

· On uwielbia starsze panie. Przysięgam. Twoja babcia będzie za nim szaleć.

Popatrzyłam na Reksa. Nie chciałabym, żeby nic nie jadł i był przygnębiony, więc domyślałam się, co Simon może odczuwać w związku ze swoim psem.

· W porządku – zgodziłam się. – O której?

· Może być około ósmej?

Otworzyłam oczy i zastanawiałam się, która to godzina. Leżałam na kanapie, była ciemna noc i poczułam zapach kawy. Przez chwilę byłam całkowicie zdezorientowana. Mój wzrok spoczął na fotelu, który stał naprzeciw kanapy, i zobaczyłam, że ktoś tam siedzi. Mężczyzna. W ciemnościach trudno było dostrzec. Wstrzymałam oddech.

· Jak poszło dzisiaj wieczór? – zapytał. – Dowiedziałaś się czegoś?

Komandos. Nie było sensu pytać, jak się tu dostał, skoro okna i drzwi były zamknięte.

· Która godzina?

· Trzecia.

· Nie przyszło ci na myśl, że są ludzie, którzy śpią o tej porze?

· Pachnie tutaj lasem sosnowym – powiedział Komandos.

· To ode mnie. Za domem Hannibala rośnie sosna i teraz nie mogę pozbyć się tej żywicy. Włosy mam całkiem zlepione.

W ciemności dostrzegłam, że Komandos się uśmiecha. Usłyszałam, jak cicho się śmieje.