· Masz na myśli ten biurowiec na rogu Adamsa i Trzeciej? Spotkałam dzisiaj w piekarni Esther Moyer. Mówiła, że jej syn Bucky prowadził wóz straży pożarnej. Mówiła, że Bucky powiedział jej, że ten pożar to pestka.
· Coś jeszcze?
· No, że kiedy przeszukali wczoraj budynek, znaleźli ciało na trzecim piętrze.
· Czy Esther wie, kto to był?
· Homer Ramos. Twierdziła, że był upieczony na chrupko. A wcześniej go zastrzelono. Miał dużą dziurę w gjowie. Sprawdziłam, czy nie jest wystawiony w domu pogrzebowym u Stivy, ale nic nie pisali w dzisiejszej gazecie. Czy to nie byłoby coś? Domyślam się, że Stiva nie mógł wiele zdziałać. Chyba wypełnić dziurę po kuli pogrzebowym kitem, tak jak to zrobił w przypadku Moogeya Bluesa, ale miałby jeszcze do zrobienia tę część spaloną na grzankę. Oczywiście są również dobre strony takiej sytuacji. Domyślam się, że rodzina Ramosa mogłaby zaoszczędzić trochę pieniędzy na pogrzebie, ponieważ Homer już został skremowany. Przypuszczalnie musieli tylko zmieść go do słoika. Z wyjątkiem, jak sądzę, głowy, która została, no bo wiedzieli, że ma dziurę po kuli. Tak więc głowy pewnie nie mogli zmieścić do słoika. Chyba że zmiażdżyli 1% łopatą. Założę się, że jak się parę razy grzmotnie, to całkiem nieźle się rozdrobni.
Matka szybko przyłożyła chusteczkę do ust.
· Dobrze się czujesz? – zapytała mamę babcia. – Znów skoczyło ci ciśnienie? – Babcia pochyliła się w moim kierunku i powiedziała szeptem: – Jest zmiana.
· Nie ma żadnej zmiany – zaprotestowała mama.
· Czy wiadomo, kto zastrzelił Ramosa? – zwróciłam się do babci.
· Esther nic na ten temat nie mówiła.
O pierwszej po południu byłam napchana sałatką z kurczaka i puddingiem ryżowym mojej mamy. Wyszłam z domu, podreptałam do hondy i zauważyłam Mitchella i Habiba, którzy stali o kawałek dalej. Kiedy spojrzałam w ich stronę, Mitchell pomachał do mnie po przyjacielsku. Nie odwzajemniłam jego gestu, wsiadłam do samochodu i pojechałam z powrotem do Księżyca.
Zapukałam do drzwi i Księżyc wyjrzał, zmieszany podobnie jak przedtem.
· Ach, tak – powiedział w końcu. A potem wybuchnął śmiechem, głupawym i rubasznym.
· Opróżnij kieszenie – powiedziałam do niego.
Wywrócił kieszenie spodni na lewą stronę i wyleciała z nich fajka wodna, która spadła na werandę. Podniosłam ją i wrzuciłam do domu.
· Coś jeszcze? – zapytałam. – LSD? Marihuana?
· Nie, facetka. A ty?
Pokręciłam głową. Jego mózg prawdopodobnie przypomina kępki zdechłych polipów, które można kupić w sklepie zoologicznym i włożyć do akwarium.
Popatrzył z ukosa na hondę.
· To twoje auto?
· Tak.
Zamknął oczy i wyciągnął ręce przed siebie.
· Nie ma energii – powiedział. – Nie czuję żadnej energii. Ten samochód nie jest dla ciebie. – Otworzył oczy i powoli przeszedł przez chodnik, podciągając opadające spodnie. – Spod jakiego jesteś znaku?
· Spod Wagi.
· A widzisz! Wiedziałem! Jesteś powietrzem. A ten samochód jest ziemią. Nie możesz nim jeździć, facetka. Masz twórczą moc, a ten samochód cię ogranicza.
· To prawda – powiedziałam – ale na lepszy mnie nie stać. Wsiadaj.
· Mam przyjaciela, który mógłby ci załatwić odpowiedni wóz. Jest kimś w rodzaju… dilera samochodów.
· Będę to mieć na uwadze.
Księżyc przylgnął do przedniego siedzenia i wyjął okulary słoneczne.
· Lepiej, facetka – powiedział zza przyciemnianych szkieł. – Znacznie lepiej.
Sklep dla policjantów w Trenton znajduje się w tym samym budynku co sąd. Jest to toporna budowla z czerwonej cegły, bez żadnych ozdób, która dobrze spełnia swoją rolę – produkt kierunku „rachu ciachu i po strachu” w architekturze miejskiej.
Zatrzymałam się na parkingu i wprowadziłam Księżyca do budynku. Z technicznego punktu widzenia nie mogłam sama go uwolnić, ponieważ jestem agentką do spraw poszukiwania osób zwolnionych za kaucją, a nie urzędnikiem, który je zwalnia. Dlatego zaczęłam załatwiać dokumenty i zadzwoniłam po Yinniego, żeby zszedł na dół i dopełnił reszty formalności.
· Yinnie już idzie – powiedziałam do Księżyca, usadzając go na ławce obok urzędnika prowadzącego rejestr sądowy. – Mam tutaj coś do załatwienia, więc zostawiam cię na chwilę samego.
· Hej, to w dechę, facetka. Nie martw się o mnie. Księżyc sobie poradzi.
· Nie ruszaj się stąd!
· Nie ma problemu.
Poszłam na górę do Brutalnych Przestępstw i znalazłam Briana Simona siedzącego przy swoim biurku. Zaledwie kilka miesięcy temu dostał awans na tajniaka i nadal nie miał bladego pojęcia, jak się ubrać. Był w sportowej kurtce w żółtawo-brązową pepitkę, granatowych spodniach od garnituru, tanich brązowych półbutach, czerwonych skarpetkach i krawacie, wystarczająco szerokim, aby uchodzić za śliniaczek.
· Czy nie obowiązują tu jakieś przepisy dotyczące ubioru? – zapytałam. – Jeżeli będziesz się tak ubierał, to ześlemy cię na banicję do Connecticut.
· Może wstąpiłabyś po mnie jutro rano i pomogła mi wybrać ubrania.
· O rany – powiedziałam. – Jaki przewrażliwiony. Pewnie to nie jest najlepsza pora.
· Dobra jak każda inna – odparł. – Co masz na myśli?
· Carol Żabo.
· Ta kobieta jest stuknięta! Wpadła prosto na mnie, a potem uciekła.
· Była zdenerwowana.
· Chyba nie masz zamiaru częstować mnie tymi żałosnymi bajeczkami?
· Tak naprawdę chodziło o majtki. Simon wywrócił oczy do góry.
· Ja cię kręcę!
· Widzisz, Carol wychodziła ze sklepu Fredericka i straciła głowę, bo właśnie ukradła kilka par seksownych majtek.
· Czy to może wprawiać w zakłopotanie?
· Łatwo cię speszyć?
· Dlaczego w ogóle o tym mówisz?
· Miałam nadzieję, że wycofasz oskarżenie.
· Nie ma* mowy!
Usiadłam w fotelu przy jego biurku.
· Uznałabym to za szczególną przysługę. Carol jest moją znajomą. Dziś rano musiałam wyperswadować jej skok z mostu.
· Z powodu majtek?
· Jesteś jak każdy facet – powiedziałam, mrużąc oczy. – Wiedziałam, że nie zrozumiesz.
· Jestem pan Wrażliwy. Czytałem Mosty w Madison. Dwa razy.
Spojrzałam na niego pełnymi nadziei oczyma łani.
· Darujesz jej?
· Do jakiego stopnia mam jej darować?
· Nie chce iść do więzienia. Martwi się, że będzie musiała korzystać z toalety przy obcych.
Pochylił się do przodu i uderzył głową w biurko.
· Dlaczego ja?
· Mówisz jak moja matka.
· Dopilnuję, żeby nie poszła do więzienia – obiecał. -Pamiętaj, że masz u mnie dług.
· Ale nie będę musiała przychodzić i cię ubierać, prawda? Nie jestem do tego stworzona.
· Żyj w strachu. A niech to.
Zostawiłam Simona i zbiegłam po schodach na dół. Czekał tam Yinnie, ale nie było Księżyca.
· Gdzie on jest? – dopytywał się Yinnie. – Myślałem, że chodziło ci o tylne wyjście.
· Bo chodziło! Powiedziałam mu, żeby zaczekał na tej ławce koło rejestracji.
Oboje popatrzyliśmy na ławkę. Była pusta. Na zmianie był Andy Diller.
· Cześć, Andy – powiedziałam. – Nie wiesz, gdzie się podział mój wagarowicz?
· Przepraszam, ale nie zwróciłem uwagi. Przeszukaliśmy pierwsze piętro, Księżyc jednak się nie znalazł.
· Muszę wracać do biura – rzekł Yinnie. – Mam robotę.
Akurat.
Wyszliśmy razem z budynku i zobaczyliśmy Księżyca, który stał na parkingu i obserwował, jak pali się mój samochód. Policjanci z gaśnicami usiłowali coś z tym zrobić, ale sytuacja nie wyglądała zbyt różowo. Pojawił się wóz strażacki na światłach i przejechał przez łańcuch przy bramie wjazdowej.