Komandos zatrudnia na luźnych zasadach całą armię ludzi do pomocy w swoich licznych przedsięwzięciach. Większość z nich to byli żołnierze, którzy są jeszcze bardziej zwariowani niż on sam.
· Nie! Nie potrzeba. Mam pecha do samochodów. Ich kasacja często kończy się interwencją policji, a samochody Komandosa mają niejasne źródła pochodzenia.
Komandos cofnął się do windy.
· Nie zbliżaj się za bardzo do Ramosa – doradził. – To nie jest sympatyczny facet. – Drzwi zamknęły się. I Komandos zniknął.
Wyszłam z łazienki ubrana w swój dyżurny zestaw -dżinsy, sportowe buty i podkoszulek – odświeżona prysznicem i gotowa zacząć nowy dzień. Babcia przy stole w jadalni czytała gazetę, a naprzeciw niej siedział Księżyc i wcinał naleśniki.
· Cześć, facetka – powiedział. – Twoja babcia usmażyła mi parę naleśników. Szczęściara z ciebie, że mieszka u ciebie babcia. To absolutny hit, facetka. Babcia uśmiechnęła się.
· Czyż on nie jest wspaniały? – rozczuliła się.
· Czułem się fatalnie po wczorajszym – wyjaśnił Księżyc – więc przywiozłem ci samochód. Jest tak jakby pożyczony. Pamiętasz, opowiadałem ci o moim kumplu, który jest dilerem. Skrzyczał mnie, kiedy usłyszał ode mnie o tym spalonym aucie, powiedział, że byłoby w porządku, gdybyś jeździła jednym z jego samochodów, dopóki nie będziesz miała nowego.
· To nie jest kradziony samochód, prawda?
· Hej, facetka, na kogo ja wyglądam?
· Wyglądasz na kolesia, który ukradłby auto.
· No dobra, ale nie zawsze. Ten akurat to naprawdę pożyczka.
Naprawdę potrzebowałam samochodu.
· Wzięłabym go tylko na kilka dni – oświadczyłam. -Dopóki nie dostanę pieniędzy z ubezpieczenia.
Księżyc odsunął się od stołu, na którym stał pusty talerz, i wręczył mi pęk kluczy.
· Będzie cię rajcował. To kosmiczna maszyna, facetka. Sam go wybierałem, tak żeby pasował do twojego wnętrza.
· Co to za auto?
· Rollswagen. Srebrna latająca maszyna. No, no.
· Dobra, dzięki. Podrzucić cię do domu? Wyszedł do przedpokoju.
· Muszę lecieć. Na mnie już czas.
· Mam zaplanowany cały dzień – powiedziała babcia. – Dziś rano lekcja jazdy. Potem, po południu, Melvi-na zabiera mnie, żeby pooglądać mieszkania.
· Stać cię na własne mieszkanie?
· Odłożyłam trochę pieniędzy ze sprzedaży domu. Oszczędzałam je na starość, żeby zapłacić za dom opieki, ale może zamiast tego zrobię użytek z rewolweru.
Skrzywiłam się.
· Oczywiście, że nie mam zamiaru wąchać kwiatków od spodu już jutro – uspokoiła mnie. – Zostało mi jeszcze wiele lat. A tak w ogóle to wszystko już sobie skalkulowałam. Pomyśl, jeśli włożysz pistolet do ust, to odstrzelisz sobie tył głowy. W ten sposób Stiva nie będzie musiał się napracować, żebyś wyglądała dobrze, kiedy włoży cię do trumny, ponieważ i tak nikt nie zobaczy twojej potylicy. Trzeba być ostrożnym, żeby nie poruszyć pistoletem, bo można schrzanić całą robotę i odstrzelić ucho. – Odłożyła gazetę. – W drodze do domu wstąpię do sklepu i kupię kotlety wieprzowe na kolację. A teraz muszę się przygotować do lekcji jazdy.
A ja musiałam iść do pracy. Problem polegał na tym, że wcale nie pragnęłam zabrać się do żadnej ze spraw, które na mnie czekały. Nie miałam najmniejszej ochoty tropić Hannibala Ramosa. I zdecydowanie nie chciałam spotkać się z Morrisem Munsonem. Mogjabym położyć się z powrotem do łóżka, ale w ten sposób nie da się zarobić na ciele. A poza tym teraz nie miałam łóżka. Łóżko miała babcia.
Zresztą co mi właściwie zależy, mogę rzucić okiem na akta Munsona. Wyjęłam papiery i przejrzałam je. Poza biciem, gwałtem i próbą podpalenia sprawa Munsona nie wyglądała najgorzej. Niekarany. Bez swastyk wytatuowanych na ciele. Podał, że mieszka przy ulicy Rockwell. Wiedziałam, gdzie to jest. Koło fabryki guzików. Nie najelegantsza część miasta. Ale i nie najgorsza. Głównie jednorodzinne bungalowy i domki szeregowe. Większość mieszkańców to robole lub bezrobotni.
Rex spał w swojej puszce po zupie, a babcia była w łazience, więc nie krępowałam się i wyszłam. Kiedy zeszłam na parking, zaczęłam szukać srebrnej latającej maszyny. I dość szybko ją znalazłam. To był rollswagen. Blacha pochodziła z zabytkowego volkswagena garbusa, a przód z przedwojennego rolls-royce’a. Samochód był w kolorze opalizującego srebra z błękitnymi falami na całej długości, a fale były usiane gwiazdkami.
Zamknęłam oczy, mając nadzieję, że kiedy je otworzę, samochód zniknie. Policzyłam do trzech i otworzyłam oczy. Ale on stał nadal. Pobiegłam z powrotem do mieszkania, chwyciłam kapelusz i ciemne okulary i wróciłam do samochodu. Siadłam za kierownicą, skuliłam się na siedzeniu i wytoczyłam z parkingu. Ten samochód nie harmonizuje z moim wnętrzem, powiedziałam sobie. Moje wnętrze nie przypominało zupełnie volkswagena garbusa.
Dwadzieścia minut później byłam na Rockwell i patrzyłam na numery, szukając domu Munsona. Kiedy go znalazłam, doszłam do wniosku, że wygląda całkiem zwyczajnie. Jeden blok za fabryką. Wygodnie, jeśli chodzi się do pracy na piechotę. Gorzej, jeśli ktoś lubi malownicze krajobrazy. Był to dwupiętrowy dom, stojący w szeregowej zabudowie, bardzo podobny do domu Księżyca. Z fasadą wyłożoną brązowymi kamyczkami.
Zaparkowałam przy krawężniku i pokonałam krótką drogę do drzwi. Istniało małe prawdopodobieństwo, że zastanę Munsona w domu; mieliśmy środę rano, a on prawdopodobnie był już w Argentynie. Zadzwoniłam do drzwi i stanęłam jak wryta, kiedy te się otworzyły i wyjrzała z nich głowa Munsona.
· Morris Munson?
· Słucham?
· Myślałam, że będzie pan… w pracy.
· Wziąłem parę tygodni wolnego. Mam trochę kłopotów. A tak w ogóle, to kim pani jest?
· Reprezentuję firmę Yincent Plum – Kaucje i Poręczenia. Nie przyszedł pan na spotkanie w sądzie i chcielibyśmy wyznaczyć panu nowy termin.
· Jasne. Róbcie swoje i zmieńcie datę.
· Muszę zabrać pana do centrum, żeby to załatwić. Popatrzył za mnie, na latającą maszynę.
• Chyba nie sądzisz, że pojadę tym czymś?
· Tak właśnie sądzę.
· Czułbym się jak idiota. Co ludzie sobie pomyślą?
· Hej, koleś, jeśli ja mogę tym jeździć, to ty też.
· Wy, kobiety, wszystkie jesteście takie same – powiedział. – Pstrykniecie palcami i oczekujecie, że mężczyzna będzie tańczył, jak mu zagracie.
Trzymałam rękę w torebce, grzebiąc w poszukiwaniu spreju z pieprzem.
· Poczekaj tu – rzekł Munson. – Wezmę swój samochód. Stoi za domem. Nie mam nic przeciwko wyznaczeniu nowej daty, ale nie wsiądę do tego kretyńskiego wozu. Objadę dom i pojadę za tobą do miasta. – Trzask. Zamknął drzwi na zamek.
Niech to diabli. Wsiadłam do samochodu i przekręciłam kluczyk w stacyjce, czekając na próżno na Mun-sona i zastanawiając się, czy kiedykolwiek go jeszcze zobaczę. Popatrzyłam na zegarek. Dam mu pięć minut. A potem co? Wziąć dom szturmem? Wywalić drzwi i otworzyć ogień? Zajrzałam do torebki. Nie ma broni. Zapomniałam zabrać broń. Cholera, prawdopodobnie znaczy to, że muszę jechać do domu i zostawić Munso-na na następny raz.
Spojrzałam prosto przed siebie i zobaczyłam samochód, który wyjechał zza rogu. W wozie był Munson. Cóż za miła niespodzianka, pomyślałam. Widzisz, Ste-phanie, nie bądź taka prędka w wydawaniu sądów. Ludzie czasami okazują się całkiem w porządku. Włączyłam silnik latającej maszyny i obserwowałam, jak Munson się zbliża. Zaraz, zaraz, on przyśpieszył zamiast zwolnić! Widziałam wyraz jego twarzy, napięty i skoncentrowany. Ten maniak miał zamiar mnie staranować! Wrzuciłam wsteczny bieg i wgniotłam pedał gazu. Rolls odskoczył do tyłu. Nie dość szybko, żeby uniknąć zderzenia, ale wystarczająco szybko, żeby nie dać zrobić z siebie całkowitej miazgi. Wyrżnęłam głową pod wpływem uderzenia. Żaden problem dla kobiety, która urodziła się i wychowała w Burg. Tam się dorasta, zderzając się samochodami na brzegu Jersey. Wiemy, jak przyjąć cios.
Problem polegał na tym, że Munson walnął we mnie czymś, co wyglądało mi na stary wóz policyjny, crown victorię. Większy niż rollswagen. Wjechał w moje auto drugi raz, odbijając mnie na odległość jakichś pięciu metrów, po czym latająca maszyna zgasła. Kiedy gramolił się ze swojego samochodu, ja próbowałam zapalić silnik, tymczasem Munson biegł w moim kierunku z felgą.