· A co z policją? Jaki jest obecny punkt widzenia glin?
· Szukają Komandosa, wyższa szkoła jazdy.
· Jako świadka?
· O ile wiem, jako nie wiadomo kogo. Connie i Lula popatrzyły na mnie.
· No i? – zapytała Lula.
· No i co?
· Dobrze wiesz co.
· Nie jestem pewna, ale sądzę, że żyje – powiedziałam. – Po prostu takie mam przeczucie.
· Ha! – wykrzyknęła Lula. – Wiedziałam! Byłaś goła, jak miałaś to przeczucie?
· Nie!
· To źle – oświadczyła. – Ja bym była.
· Muszę iść – poinformowałam. – Muszę przekazać Księżycowi złe wiadomości o latającej maszynie.
Zaletą Księżyca jest to, że zawsze można go zastać w domu. Jego wadą jest to, że w domu przybywa tylko ciałem, a duchem często bawi gdzie indziej.
· Cholera – powiedział, otwierając drzwi. – Znowu zapomniałem o wizycie w sądzie?
· W sądzie masz być za dwa tygodnie, licząc od jutra.
· W dechę.
· Muszę z tobą pogadać o latającej maszynie. Jest trochę podziurawiona. I nie ma tylnych świateł. Ale naprawię ją.
· Hej, nie przejmuj się tym, facetka. Zdarza się.
· Może powinnam porozmawiać z właścicielem.
· Dilerem.
· Tak. Gdzie on ma swoją siedzibę?
· W ostatnim domu w szeregu. Ma garaż, facetka. Czujesz to? Garaż.
Ponieważ spędziłam całą zimę na skrobaniu lodu z szyb, rozumiałam, dlaczego Księżyc tak się podnieca tym garażem. Też uważałam, że garaż to cudowna rzecz.
Ostatni dom stał w odległości około czterystu metrów, więc podjechaliśmy tam samochodem.
· Myślisz, że go zastaniemy? – zapytałam Księżyca, kiedy znaleźliśmy się na końcu ulicy.
· Diler zawsze jest w domu. Musi tam być, żeby ubijać interesy.
Zadzwoniłam do drzwi i otworzył je Dougie Kruper. Chodziłam z Dougiem do szkoły, ale nie widziałam go od lat. Tak naprawdę to słyszałam plotki, że wyprowadził się do Arkansas i zmarł.
· Niech cię kule biją, Dougie – powiedziałam. – Myślałam, że nie żyjesz.
· Teraz sam wolałbym nie żyć. Mój ojciec przeniósł się do Arkansas, więc pojechałem z nim, ale mówię ci, Arkansas to nie dla mnie. Nic się tam nie dzieje, wiesz, co mam na myśli? A jak chcesz zobaczyć ocean, to musisz jechać całe wieki.
· Jesteś dilerem?
· Tak jest, sir. Dilerem. We własnej osobie. W pewnym sensie. Potrzebujesz czegoś. Ja to mam. Robimy interes.
· Zła wiadomość, Dougie. Latająca maszyna miała katastrofę.
· Dziewczynko, latająca maszyna to jedna wielka katastrofa. Wydawało mi się, że to będzie coś, ale teraz nie mogę się jej pozbyć. Miałem zamiar zepchnąć ten wóz z mostu, jak tylko go oddasz. Chyba że chcesz go kupić.
· Tak naprawdę nie odpowiada moim potrzebom. Za bardzo zapada w pamięć. Potrzebuję samochodu, którego się nie pamięta.
· Samochód widmo. Diler powinien mieć coś takiego – powiedział Dougie. – Chodźmy na podwórko, rozejrzymy się.
Na podwórku stały samochody, jeden przy drugim. Samochody stały na drodze, na podwórku, a w garażu też stał samochód.
Dougie zaprowadził mnie do czarnego forda escorta.
· To jest prawdziwy samochód widmo.
· Ile sobie liczy lat?
· Dokładnie nie wiem, ale ma nieduży przebieg.
· Nie podają rocznika w papierach?
· Ten szczególny samochód nie ma papierów. Hm. Diler to chyba raczej ksywa.
· Jeśli potrzebujesz samochodu z papierami, będzie to miało niekorzystny wpływ na cenę – powiadomił mnie Dougie.
· Do jakiego stopnia niekorzystny?
· Myślę, że możemy przejść do omówienia warunków. Mimo wszystko jestem przecież dilerem.
Dougie Kruper był największym trepem w naszej klasie maturalnej. Nie umawiał się na randki, nie uprawiał żadnego sportu i nie jadł jak normalny człowiek. Jego największym osiągnięciem w szkole średniej było to, że zdołał wciągnąć do nosa kawałek galaretki przez słomkę.
Księżyc spacerował między samochodami, kładąc na nich dłonie, by wyczuć karmę.
· To jest to – oświadczył, stojąc koło małego jeepa w kolorze khaki. – Ten samochód ma właściwości obronne.
· Masz na myśli to, że jest jak anioł stróż?
· Mam na myśli to, że są w nim pasy bezpieczeństwa.
· A co z papierami? – zapytałam Dougiego. – I czy wóz działa?
· Jestem niemal pewien, że działa – odpowiedział Dougie.
W pół godziny później miałam dwie pary nowych dżinsów i nowy zegarek, ale nie miałam nowego samochodu. Dougie chciał sprzedać mi jeszcze kuchenkę mikrofalową, tyle że już jedną posiadam.
Było wczesne popołudnie i okropna pogoda, więc udałam się do domu moich rodziców i pożyczyłam bui-cka rocznik 1953, który należał kiedyś do wujka Sando-ra. Nikt tego wozu nie używał, samochód działał, no i miał papiery. Powiedziałam sobie, że to bardzo fajny samochód. Klasyka. Wujek Sandor kupił go jako nówkę i buick nadal znajdował się w idealnym stanie, czego nie można było powiedzieć o wujku Sandorze, który leżał głęboko pod ziemią. Wóz był w kolorze niebieskobiałej farbki do bielizny, ze świecącymi chromowanymi światłami i dużym silnikiem V-8. Spodziewałam się, że dostanę pieniądze z ubezpieczenia, zanim babcia zrobi prawo jazdy i będzie potrzebowała buicka. Miałam nadzieję, że szybko dostanę tę forsę, bo szczerze nienawidziłam tego auta.
Kiedy w końcu dotarłam do domu, słońce już zachodziło. Parking przed moim domem był prawie zapełniony, a obok nielicznych wolnych miejsc stał czarny lincoln. Zaparkowałam buicka na jednym z tych miejsc, a szyba w lincolnie od strony pasażera zjechała w dół.
· Co to jest? – zapytał Mitchell. – Inny samochód? Nie próbowałabyś wprowadzić nas w błąd, prawda? Ach, jakby tylko o to chodziło!
· Mam trochę problemów z samochodem.
· Jeżeli nie znajdziesz wkrótce tego kolesia Komandosa, to będziesz miała inne problemy, które mogą okazać się dla ciebie zgubne.
Mitchell i Habib byli z pewnością gangsterami, ale ja przeszłam właśnie ciężką próbę radzenia sobie z autentycznym strachem. Jakoś nie wyglądali mi na kolesi z tej samej drużyny co psychol Morris Munson.
· Co się stało z twoją koszulą? – zapytał Mitchell.
· Ktoś usiłował mnie podpalić. Pokiwał głową.
· Ludzie są kopnięci. W dzisiejszych czasach trzeba mieć oczy z tyłu głowy – powiedział gość, który przed chwilą groził mi śmiercią.
Weszłam do holu, wypatrując Komandosa. Drzwi od windy otworzyły się i zajrzałam do środka. Pusta. Sama nie wiedziałam, czy poczułam ulgę, czy rozczarowanie. Na piętrze też nikogo nie było. W moim mieszkaniu natomiast sytuacja nie wyglądała już tak różowo. Babcia wyjrzała z kuchni natychmiast, jak usłyszała, że otwieram drzwi wejściowe.
· W samą porę – oświadczyła. – Kotlety są gotowe. Zrobiłam też makaron z tartym żółtym serem. Brakuje tylko jarzyn, ponieważ pomyślałam, że skoro nie ma tutaj twojej matki, to możemy jeść, co chcemy.
Stół w części jadalnej był nakryty, stały na nim talerze, leżały noże i widelce, i papierowe serwetki, złożone na pół.
· Ho, ho – powiedziałam. – Miło z twojej strony, że przygotowałaś taką kolację.
· Zrobiłabym jeszcze lepszą, ale masz tylko jeden garnek. Co się stało z tym kompletem, który dostałaś na prezent ślubny?
· Wyrzuciłam go, jak przyłapałam Dicka… na wiesz czym, z Joyce.
Babcia przyniosła makaron z serem.
· Myślę, że cię rozumiem. – Usiadła przy stole i wzięła sobie kotlet. – Muszę się gdzieś ruszyć. Nie miałyśmy z Melviną czasu, żeby pójść do Stivy dziś po południu, więc wybieramy się tam wieczorem. Możesz pójść z nami. Następną rzeczą, za którą przepadam, zaraz po wsadzeniu sobie widelca do oka, jest oglądanie zwłok.
· Dzięki, ale dziś wieczór pracuję. Robię wywiad dla przyjaciela.
· To kiepsko – powiedziała babcia. – Zapowiada się dobra zabawa.