Выбрать главу

Zapisałam numer rejestracyjny wozu w notesie, który trzymałam w torebce, wyjęłam z kieszonki swoją mini-lornetkę i udałam się na tyły domu Hannibala. Kolejny raz. Była cisza. Hannibal chyba czuł się pewnie, wiedząc, że mnie wystraszył. Co za idiota byłby tak szalony, żeby próbować tropić Hannibala dwa razy w ciągu jednej nocy?

Taką idiotką byłam właśnie ja.

Wdrapałam się na drzewo tak cicho, jak tylko umiałam. Tym razem poszło łatwiej. Wiedziałam, dokąd zmierzam. Znalazłam swoje miejsce i wyjęłam lornetkę. Niestety, nie było na co patrzeć. Hannibal i jego gość znajdowali się w pokoju od frontu. Widziałam część pleców Hannibala, ale kobieta była poza zasięgiem mojego wzroku. Po kilku minutach usłyszałam, jak drzwi wejściowe się zamykają, a samochód odjeżdża.

Hannibal poszedł do kuchni, wyjął nóż z szuflady i otworzył nim kopertę. Wyłuskał z niej list i zaczął go czytać. Nie widać było żadnej reakcji na jego twarzy. Ostrożnie wsunął list z powrotem do koperty i położył ją na ladzie kuchennej.

Popatrzył przez okno, wyglądając na pogrążonego w myślach. Zamarłam, wstrzymując oddech, ale wytłumaczyłam sobie, że przecież nie może mnie widzieć. Na drzewie jest ciemno. Nie ruszaj się, a na pewno sobie pójdzie. Guzik, guzik, guzik. Podniósł rękę do góry, natychmiast się zaświeciło i byłam w potrzasku.

· Tutaj, kici, kici! – mruknęłam, zasłaniając oczy dłonią, żeby zobaczyć coś pod światło.

Podniósł drugą rękę i ujrzałam w niej broń.

· Złaź – powiedział, idąc w moim kierunku. – Powoli.

Jasne. Spadłam z drzewa, łamiąc po drodze wszystkie gałęzie i lądując na nogach, które już w powietrzu zaczęły uciekać.

Puk. Łatwy do rozpoznania dźwięk kuli, która przeszyła powietrze.

Zwykle nie jestem szybka, ale gnałam ścieżką z prędkością światła. Pobiegłam prosto do samochodu, wskoczyłam do środka i odjechałam z rykiem silnika.

Kilka razy spoglądałam w lusterko, aby się upewnić, że nikt za mną nie jedzie. W okolicy mojego mieszkania wjechałam w ulicę Makefield, stanęłam za rogiem, wyłączyłam światła i czekałam. Żadnego samochodu w zasięgu wzroku. Włączyłam z powrotem światła i zauważyłam, że ręce prawie przestały mi drżeć. Uznałam to za dobry znak i skierowałam się w stronę domu.

Kiedy skręciłam na oświetlony parking, zobaczyłam Morellego. Stał oparty o swój 4X4, z założonymi rękami i ze skrzyżowanymi nogami. Zamknęłam buicka i podeszłam do Joego. Wyraz nudy na jego twarzy ustąpił miejsca niezdrowej ciekawości.

· Znowu jeździsz buickiem? – zapytał.

· Chwilowo.

Obejrzał mnie od stóp do głów i wyjął mi z włosów igłę sosnową.

· Aż się boję zapytać – powiedział.

· Wywiad.

· Cała się kleisz.

· Żywica. Siedziałam na sośnie. Uśmiechnął się szeroko.

· Słyszałem, że szukają pracowników w fabryce guzików.

· Co wiesz o Hannibalu Ramosie?

· Chryste, nie mów, że szpiegujesz Ramosa. To naprawdę niedobry koleś.

· Nie wygląda na złego. Wygląda przeciętnie. – To znaczy wyglądał, dopóki nie wymierzył we mnie spluwy.

· Nie doceniasz go. Zarządza mocarstwem Ramosów.

· Myślałam, że robi to jego ojciec.

· Hannibal zajmuje się całym interesem na co dzień. Podobno stary Ramos jest chory. Zawsze był rozrywkowy, ale dowiedziałem się z moich źródeł, że zachowuje się coraz bardziej dziwacznie, a rodzina wynajmuje opiekunki, chcąc mieć pewność, że któregoś dnia staruszek sobie po prostu gdzieś nie pójdzie i więcej już go nie zobaczą.

· Alzheimer?

Morelli wzruszył ramionami.

· Nie wiem.

Spojrzałam w dół i zobaczyłam, że mam podrapane i zakrwawione kolana.

· Pomagając Komandosowi, możesz stać się narzędziem w jakiś ciemnych interesach – odezwał się Morelli.

· Ja?

· Powiedziałaś mu, żeby się ze mną skontaktował?

· Nie miałam możliwości. A przy okazji, on odbiera wiadomości, które mu wysyłasz na pager. Po prostu nie chce na nie odpowiadać.

Morelli przyciągnął mnie do siebie.

· Pachniesz jak las sosnowy.

· To pewnie żywica.

Położył mi ręce na biodrach i pocałował mnie w kark.

· Bardzo sexy. – Morelli uważał, że wszystko jest sexy. – Pojedziesz do mnie – powiedział. – Pocałuję twoje obdarte ze skóry kolano i sprawię, że lepiej się poczujesz.

Kuszenie.

· A co z babcią?

· W ogóle nie zauważy. Prawdopodobnie jest pogrążona w głębokim śnie.

Okno na drugim piętrze otworzyło się. To było moje okno. Wyjrzała przez nie babcia.

· To ty, Stephanie? Kto jest z tobą? Joe Morelli? Joe pomachał do niej.

· Dobry wieczór, pani Mazurowa.

· Po co tam stoicie? – zapytała babcia. – Może wejdziecie do środka i zjecie coś słodkiego? Wracając od Stivy, wstąpiłyśmy do supermarketu i kupiłyśmy tort.

· Dzięki – powiedział Joe – ale muszę jechać do domu. Jutro mam ranną zmianę.

· Też coś! – prychnęłam. – Przepuścić tort!

· Nie mam ochoty na tort. Poczułam skurcz mięśni w miednicy.

· Idę sobie ukroić kawałek – oświadczyła babcia. -Umieram z głodu. Po oglądaniu nieboszczyków zawsze mam apetyt. – Okno się zamknęło i babcia zniknęła.

· Nie jedziesz ze mną do domu, prawda? – upewnił się Morelli.

· A masz tort?

· Mam coś lepszego.

Mówił prawdę. Wiedziałam o tym.

Okno znowu się otworzyło i babcia wystawiła głowę.

· Stephanie, telefon do ciebie. Mam powiedzieć, żeby zadzwonił później?

Morelli zmarszczył brwi.

· Zadzwonił?

Obydwoje pomyśleliśmy o Komandosie.

· A kto dzwoni? – zapytałam.

· Jakiś gość imieniem Brian.

· To musi być Brian Simon – powiedziałam do Mo-rellego. – Musiałam u niego skamlać, żeby wyciągnąć z tarapatów Carol Żabo.

· Dzwoni w sprawie Carol Żabo?

· Boże, spodziewam się, że tak. – W tej albo ma jakiś inny interes. – Już idę! – krzyknęłam do babci. – Weź od niego numer telefonu i powiedz, że oddzwonię.

· Łamiesz mi serce – rzekł Morelli.

· Babcia będzie u mnie jeszcze tylko kilka dni, a potem możemy świętować.

· Za kilka dni będę gryzł własną rękę.

· Brzmi groźnie.

· Nigdy w to nie wątp – powiedział Morelli.

Pocałował mnie i nie wątpiłam. Wsunął mi dłoń pod bluzkę, a język głęboko w moje usta… i wtedy usłyszałam gwizd.

Pani Fine i pan Morgenstern, zwabieni krzykami moimi i babci, prawie wyszli przez okna i pogwizdywali. Oboje zaczęli klaskać i pohukiwać radośnie.

Pani Benson otworzyła okno.

· Co się tu dzieje? – zapytała.

· Seks na parkingu – poinformował ją pan Morgenstern.

Morelli spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.

· Czemu nie?

Odwróciłam się, dopadłam drzwi i wbiegłam schodami na górę. Ukroiłam sobie kawałek tortu i zadzwoniłam do Simona.

· Co słychać?

· Możesz mi wyświadczyć przysługę.

· Nie uprawiam seksu przez telefon – oświadczyłam.

· Nie chodzi o seks przez telefon. Cholera, skąd ci to w ogóle przyszio do głowy?

· Nie wiem. Tak sobie powiedziałam.

· Chodzi o mojego psa. Muszę wyjechać z miasta na parę dni i nie ma się nim kto zająć. A ponieważ jesteś mi winna przysługę…

· Mieszkam w bloku! Nie mogę trzymać psa.

· Tylko przez parę dni. To naprawdę dobra psina.

· A schronisko?

· Nie znosi schronisk. Nic nie chce jeść. Jest przygnębiony.

· Co to za pies?

· Mały.

A niech to diabli.

· Ale tylko na kilka dni?

· Podrzuciłbym go jutro rano, a odebrał w niedzielę.

· No, nie wiem. To nie jest najlepsza pora. Mieszka u mnie babcia.

· On uwielbia starsze panie. Przysięgam. Twoja babcia będzie za nim szaleć.

Popatrzyłam na Reksa. Nie chciałabym, żeby nic nie jadł i był przygnębiony, więc domyślałam się, co Simon może odczuwać w związku ze swoim psem.

· W porządku – zgodziłam się. – O której?

· Może być około ósmej?

Otworzyłam oczy i zastanawiałam się, która to godzina. Leżałam na kanapie, była ciemna noc i poczułam zapach kawy. Przez chwilę byłam całkowicie zdezorientowana. Mój wzrok spoczął na fotelu, który stał naprzeciw kanapy, i zobaczyłam, że ktoś tam siedzi. Mężczyzna. W ciemnościach trudno było dostrzec. Wstrzymałam oddech.