Выбрать главу

· To naprawdę nie jest dobre wyjście z sytuacji – powiedziałam do Carol. – Będziesz potwornie wyglądać, jak cię znajdą. Pomyśl, zniszczysz sobie włosy.

Zaczęła przewracać oczami, tak jakby chciała zobaczyć swój czubek głowy.

· Cholera, nie pomyślałam o tym – odrzekła. – Poza tym właśnie zrobiłam sobie pasemka. Ale zawaliłam sprawę.

Z nieba leciały duże, mokre płaty śniegu. Na nogach miałam sportowe buty z solidnymi wibramowymi podeszwami, ale i tak marzły mi stopy. Carol była ubrana bardziej zobowiązujące, miała modne buty do kostek, krótką czarną sukienkę i tę szałową kurtkę. Tylko cegła była zbyt pospolita i jakoś nie pasowała do całości. Sukienka przypominała mi tę, która wisiała w mojej garderobie. Miałam ją na sobie tylko kilka minut, zanim wylądowała na podłodze i została rzucona w kąt… Scena, która rozpoczęła wyczerpującą noc, spędzoną z mężczyzną moich marzeń. No, w każdym razie z jednym z nich. Zabawne, jak różnie ludzie postrzegają te same ubrania. Włożyłam taką sukienkę, mając nadzieję, że dzięki temu zwabię faceta do łóżka. Carol postanowiła skoczyć w niej z mostu. A tak na marginesie, moim zdaniem, skakanie z mostu w sukience nie jest dobrym pomysłem. Ja włożyłabym spodnie. Carol wyglądałaby idiotycznie w zadartej do góry sukience i ze zwisającymi pończochami.

· No, a co Lubię sądzi o twoich pasemkach? – zapytałam.

· Podobają mu się – poinformowała Carol. – Tylko chciałby, żeby włosy były dłuższe. Mówi, że długie włosy są teraz modne.

Osobiście nie wysilałabym się – w sensie nadążania za modą – dla faceta, którego ksywa pochodzi od przechwałek na temat jego umiejętności seksualnych z wykorzystaniem oliwiarki. Ale przecież to nie moja sprawa.

· Powiedz mi jeszcze raz, dlaczego stoisz na tej balustradzie.

· Bo wolałabym umrzeć niż iść do więzienia.

· Mówiłam ci przecież, że nie pójdziesz do więzienia. A jeśli już, to nie na długo.

· Jeden dzień to też za długo! Nawet godzina to za długo! Każą ci ściągnąć ubranie i nachylić się, żeby sprawdzić, czy nie masz ukrytej broni. No i musisz korzystać z łazienki na oczach wszystkich. No wiesz, nie masz chwili prywatności. Widziałam taki program w telewizji.

Teraz zrozumiałam ją trochę lepiej. Sama wolałabym popełnić samobójstwo niż zrobić którąkolwiek z tych rzeczy.

· Może nie będziesz musiała iść do więzienia – powiedziałam. – Znam Briana Simona. Mogę z nim pogadać. Może uda mi się go przekonać, żeby wycofał oskarżenie.

Twarz Carol pojaśniała.

· Naprawdę? Zrobiłabyś to dla mnie?

· Jasne. Nie mogę ci niczego obiecać, ale spróbuję.

· A jeśli on nie wycofa zarzutów, to zawsze jeszcze będę mogła się zabić.

· Oczywiście.

Zapakowałam Carol razem z cegłą do jej samochodu i pojechałam do „7-Eleven” po kawę i paczkę pączków w polewie czekoladowej. Wytłumaczyłam sobie, że zasłużyłam na pączki, ponieważ odwaliłam kawał dobrej roboty, ratując życie Carol. Zabrałam kawę i ciastka i pojechałyśmy do biura Yinniego przy Hamilton Avenue. Nie chciałam narażać się na ryzyko zjedzenia wszystkich pączków. A poza tym miałam nadzieję, że Yinnie będzie miał dla mnie nową robotę. Pracując jako agentka do spraw poszukiwania osób zwolnionych za kaucją, dostaję zapłatę dopiero po dostarczeniu poszukiwanej osoby. A teraz jestem spłukana z powodu niesubordynacji delikwentów, którzy wyszli na wolność za kaucją.

· Cholerny mięczak – rzuciła Lula zza szaf z aktami. -Właśnie wchodzą pączki.

Ze wzrostem metr sześćdziesiąt i żywą wagą prawie stu kilogramów Lula była kimś w rodzaju eksperta od pączków. W tym tygodniu nosiła różne odcienie tego samego koloru. Włosy, cera, błyszczyk do ust – wszystko w kolorze kakao. Kolor skóry Lula ma stały, a kolor włosów zmienia co tydzień.

Lula pracuje u Yinniego i czasami mi pomaga. Ponieważ nie jestem najlepszą na świecie łowczynią nagród, a Lula nie jest mistrzynią wśród pomocników, często przypomina to Najsłynniejsze wpadki policjantów w wersji dla amatorów.

· Czekoladowe? – zapytała Lula. – Właśnie miałyśmy ochotę na czekoladowe pączki, prawda, Connie?

Connie Rosolli jest kierowniczką biura. Akurat siedziała przy biurku na środku pokoju, oglądając w lusterku swój wąsik.

· Chyba muszę znowu iść na zabieg – oświadczyła. -Jak sądzicie?

· Myślę, że to dobry pomysł – odpowiedziała Lula, częstując się pączkiem. – Bo znów zaczynasz wyglądać jak Groucho Mara.

Popijałam kawę małymi łykami i przeglądałam dokumenty, które leżały na biurku Connie.

· Przyszło coś nowego?

Drzwi do gabinetu otworzyły się z hukiem i wychyliła się z nich głowa Yinniego.

· A niech mnie, marny coś nowego… Specjalnie dla ciebie.

Lula wykrzywiła się. Connie zmarszczyła nos. Ścisnęło mnie w żołądku. Przeważnie to ja musiałam prosić się o pracę, a teraz Yinnie zarezerwował coś specjalnie dla mnie.

· O co chodzi? – zapytałam. – Co tu jest grane?

· Chodzi o Komandosa. Ulotnił się. Jego pager też nie odpowiada.

· Ten gnojek nie pojawił się wczoraj w sądzie – powiedział Yinnie. – Jest NSS.

W żargonie łowców nagród NSS oznacza „Nie Stawił się w Sądzie”. Zwykle jestem w siódmym niebie, słysząc, że ktoś się nie stawił, ponieważ oznacza to dla mnie zarobek. W tym wypadku nie było żadnych widoków na pieniądze, bo jeśli Komandos nie będzie chciał, żeby go znaleźć, to i tak go nie znajdę. Koniec dyskusji.

Komandos też jest łowcą nagród. Jedynym dobrym. To facet mniej więcej w moim wieku, plus minus kilka lat różnicy; Amerykanin kubańskiego pochodzenia; jestem niemal pewna, że zabija tylko złych ludzi. Dwa tygodnie temu jakiś głupi żółtodziób aresztował go za noszenie broni bez pozwolenia. Wszyscy policjanci w Trenton znają Komandosa, wiedzą, że nosi broń bez pozwolenia, i są usatysfakcjonowani tym stanem rzeczy. Ale temu nowemu nikt o tym nie powiedział. Tak więc Komandos został schwytany i wyznaczono mu rozmowę w sądzie na wczoraj w celu udzielenia nagany. Tymczasem Yinnie wykupił Komandosa za niezły kawałek gotówki, a teraz czuł się opuszczony, bez gruntu pod nogami, zdany tylko na siebie. Najpierw Carol. Teraz Komandos. Niezbyt udany początek tygodnia.

· Coś mi tutaj nie pasuje – powiedziałam. – Coś tu nie gra. – Zrobiło mi się ciężko na sercu, ponieważ byli tacy, którzy nie mieliby nic przeciwko temu, żeby Komandos zniknął na zawsze. Dla mnie oznaczałoby to pustkę w życiu. – Komandos nie zlekceważyłby rozmowy w sądzie. Ani wiadomości wysłanej na pager.

Lula i Connie wymieniły spojrzenia.

· Słyszałaś o tym pożarze w centrum w niedzielę? -zapytała Connie. – Okazało się, że ten biurowiec należy do Alexandra Ramosa.

Alexander Ramos to handlarz, który kontroluje nielegalny przepływ broni ze swojej letniej siedziby na wybrzeżu Jersey i z zimowej fortecy w Atenach. Ma trzech dorosłych synów, z których dwaj mieszkają w Stanach: jeden w Santa Barbara, drugi w Hunterdon County. Trzeci mieszka w Rio. Wszyscy o tym wiedzą. Rodzina Ramosa była cztery razy na okładce „Newsweeka”. Spekulacje na temat powiązań Komandosa z Ramosem trwają od lat, ale nikt nie zna szczegółów. Komandos jest mistrzem w trzymaniu języka za zębami.

· No i co z tego?

· I kiedy w końcu wczoraj udało się wejść do tego budynku, znaleziono ciało najmłodszego syna Ramosa, Homera, upieczonego w biurze na trzecim piętrze. Oprócz tego, że wyglądał jak grzanka, miał w głowie wielką dziurę po kuli.

· No i?

· No i chcą przesłuchać Komandosa. Przed tobą była tu policja. Szukają go.

· Dlaczego szukają właśnie jego? Connie rozłożyła ręce.

· Wszystko jedno, wymknął się – odpowiedział Yinnie. – A ty go znajdziesz.

Bezwiednie podniosłam głos o jeden ton:

· Zwariowałeś, czy co? Nie mam zamiaru ścigać Komandosa.

· I o to właśnie chodzi – sprecyzował Yinnie. – Nie musisz go ścigać. Sam przyjdzie. Ma coś dla ciebie.