· Zabierzcie stąd tego psa – powiedział ojciec. – Skąd się tu wziął?
· To jest Bob – wyjaśniła babcia. – On tylko chce się przywitać. Widziałam w telewizji program o psach i mówili, że obwąchiwanie tyłków przez psy jest tym samym, co podawanie ręki. Teraz wiem wszystko o psach. I naprawdę mamy szczęście, że wykastrowali Boba, zanim się zestarzał i popadł w nawyk ciupciania ludzkich nóg. Powiedzieli, że bardzo ciężko oduczyć psa tego nawyku.
· Kiedy byłem dzieckiem, miałem królika, który bzykał się z nogą – powiedział Myron. – Ludzie, kiedy już cię łapsnął, to człowiek nie mógł się go pozbyć. Królikowi było wszystko jedno, na kogo właził. Raz dorwał kota i prawie go zabił.
Czułam, jak Morelli chichocze bezgłośnie.
· Umieram z głodu – oznajmiła babcia. – Chodźmy coś zjeść.
Wszyscy usiedliśmy przy stole, oprócz Boba, który jadł w kuchni. Ojciec nałożył na swój talerz parę plastrów pieczeni i resztę podał Morellemu. Podsuwaliśmy sobietłuczone ziemniaki. I fasolkę szparagową, surówkę, koszyk z bułeczkami i małe marynowane buraczki.
· Ja dziękuję za buraczki – powiedział Myron. – Mam po nich rozwolnienie. Nie wiem, jak to jest, starzejesz się i wszystko powoduje rozwolnienie.
Trzeba się z tym liczyć.
· Na szczęście można jeździć – odrzekła babcia. – Na szczęście nie trzeba kupować narkotyków. Teraz, kiedy Diler nie będzie robił interesów, ceny narkotyków strzelą w górę. Inne rzeczy też będą poza zasięgiem. Kupiłam ten samochód w samą porę.
Mama i ojciec podnieśli głowy znad talerzy.
· Kupiłaś samochód? – zapytała mama. – Nic o tym nie wiedziałam.
· To jeszcze małe piwo – powiedziała babcia. – Kupiłam czerwoną corvettę. Mama przeżegnała się.
Dobry Boże – westchnęła tylko.
rozdział 10
· Skąd wzięłaś pieniądze na corvettę? – zapytał ojciec. – Przecież dostajesz tylko emeryturę.
· Miałam forsę ze sprzedaży domu – powiedziała babcia. – A poza tym ubiłam niezły interes. Nawet Księżyc powiedział, że to był niezły interes.
Mama znowu się przeżegnała.
· Księżyc – powtórzyła z nutą histerii w głosie. – Kupiłaś samochód od Księżyca?
· Nie od Księżyca – odparła babcia. – Księżyc nie sprzedaje samochodów. Kupiłam go od Dilera.
· Dzięki Bogu – rzekła mama z ulgą, kładąc rękę na sercu. – Przez chwilę myślałam… No cóż, cieszę się, że poszłaś do dilera samochodów.
· Nie do dilera samochodów – wyjaśniła babcia. -Kupiłam samochód na czarnym rynku. Zapłaciłam za niego czterysta pięćdziesiąt dolców. To nieźle, prawda?
· Zależy – zauważył ojciec. – Ma silnik?
· Nie zaglądałam – powiedziała babcia. – A wszystkie samochody mają silniki?
Joe najwyraźniej cierpiał. Nie chciał być osobą, która podkabluje babcię za posiadanie kradzionego wozu.
· Kiedy oglądałyśmy z Louise samochody, na podwórku u Dilera stało dwóch mężczyzn i rozmawiało o Homerze Ramosie – ciągnęła babcia. – Mówili, że handlował samochodami na dużą skalę. Nie wiedziałam, że rodzina Ramosów zajmuje się handlem samochodami. Myślałam, że sprzedają tylko broń.
· Homer Ramos sprzedawał kradzione samochody -potwierdził ojciec, schylając gjowę nad talerzem. – Wszyscy o tym wiedzą.
Obróciłam się w stronę Joego.
· To prawda?
Joe wzruszył ramionami. Wymijająco. Przywołał typowy wyraz twarzy gliny. Jeśli ktoś umie czytać te znaki, musi pomyśleć: śledztwo w toku.
· To jeszcze nie wszystko – dodała babcia. – Oszukiwał żonę. To był prawdziwy skurczybyk. Mówili, że jego brat jest taki sam. Mieszka w Kalifornii, ale utrzymuje tutaj dom, żeby móc spotykać się po kryjomu z kobietami. Myślę, że cała ta rodzina to jedna wielka zgnilizna.
· Musi być dość zamożny, skoro utrzymuje dwa domy – zauważył Myron. – Chciałbym być taki bogaty. Też bym utrzymywał przyjaciółkę.
Zapadła cisza, ponieważ wszyscy zastanawiali się, co też Landowsky by z nią robił.
Sięgnął po salaterkę z ziemniakami, ale była już pusta.
· Pozwól, przyniosę ci – rzekła babcia. – Ellen zawsze ma coś w zapasie na kuchence. – Chwyciła salaterkę i wy-biegja do kuchni. – O kurka wodna! – zakrzyknęła, kiedy już się tam znalazła.
Zerwałyśmy się z mamą jednocześnie, żeby zbadać sytuację. Babcia stała na środku kuchni, patrząc na ciasto, które leżało na stole.
· Dobra wiadomość jest taka, że Bob nie zjadł całego ciasta – powiedziała. – Złą wiadomością jest to, że z jednej strony wylizał krem.
Mama w okamgnieniu wyjęła z szuflady nóż do masła i rozsmarowała pozostałą masę na tej części ciasta, którą Bob wylizał do czysta, a następnie posypała całość wiórkami kokosowymi.
· Dawno nie jedliśmy ciasta kokosowego – zauważyła babcia. – Wygląda całkiem ładnie.
Mama postawiła ciasto na lodówce, poza zasięgiem języka Boba.
· Jak byłaś mała, zawsze zlizywałaś polewę – powiedziała do mnie. – Jadaliśmy wtedy często placki kokosowe.
Kiedy wróciłam do stołu, Morelli popatrzył na mnie zaciekawionym wzrokiem.
· O nic nie pytaj – powiedziałam. – I nie jedz górnej warstwy ciasta.
Kiedy wróciliśmy do domu, parking był prawie pełny. Seniorzy już byli w swoich mieszkaniach, usadowieni przed ekranami telewizorów.
Myron zabrzęczał kluczami przed nosem babci.
· Może wpadniesz na szklaneczkę wina, kochanie?
· Wy, mężczyźni, wszyscy jesteście tacy sami – powiedziała babcia. – Myślicie tylko o jednym.
· O czym? Babcia wydęła usta.
· Gdybym ci powiedziała, nie byłoby sensu iść na szklaneczkę wina.
Morelli odprowadził nas obie do mieszkania. Wpuścił babcię, a potem odciągnął mnie na bok.
· Moglibyśmy pojechać do mnie – zaproponował.
Kusząca propozycja.
I bynajmniej nie z tych powodów, na których Morelle-mu najbardziej by zależało. Ledwo trzymałam się na nogach. Joe nie chrapał. W jego domu mogłabym się wyspać. Tak dawno nie przespałam całej nocy, że nie pamiętałam już, jak to jest.
Musnął wargami moje usta.
· Babcia nie będzie się sprzeciwiała. Ma przecież Boba.
Osiem godzin, pomyślałam. Osiem godzin snu i będę jak nowo narodzona.
Jego dłonie wślizgnęły się pod mój sweterek.
· To byłaby niezapomniana noc.To byłaby noc bez gadającego od rzeczy piromana z nożem w ręce.
· Co za niebiańska propozycja – powiedziałam, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że głośno myślę.
Był tak blisko, że czułam, jak napiera na mnie każda część jego ciała. A jedna z tych części powiększała się. W normalnych warunkach wzbudziłoby to w moim ciele odpowiednią reakcję. Ale tego akurat wieczoru mogłabym się bez tego obejść. Jeśli jednak to stanowi cenę, którą mam zapłacić za spokojną noc, wchodzę w ten interes.
· Skoczę tylko do mieszkania, żeby zabrać parę rzeczy – powiedziałam Joemu, wyobrażając sobie, jak leżę w jego przytulnym łóżku w ciepłej, flanelowej koszuli nocnej. – No i muszę zawiadomić babcię.
· Nie masz zamiaru wejść, zamknąć drzwi na klucz od środka i zostawić mnie tutaj, prawda?
· Dlaczego miałabym to zrobić?
· Nie wiem. Po prostu przeczucie…
· Wejdźcie do środka! – zawołała babcia. – W telewizji jest program o aligatorach. – Nastawiła ucha. – Co to za dziwny odgłos? Podobny do cykania świerszcza.
· Cholera – powiedział Morelli. Ja i Morelli wiedzieliśmy, co to za odgłos. To był jego pager.
Joe starał się za wszelką cenę go zignorować. Ja uległam pierwsza.
· Wcześniej czy później będziesz musiał to sprawdzić.
· Nie muszę niczego sprawdzać. Wiem, co to jest i że nie będzie miłe. – Odczytał numer, skrzywił się i poszedł do telefonu w kuchni. Kiedy wrócił, trzymając w ręce papierowy ręcznik z nabazgranym adresem, spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
· Muszę iść – oświadczył. – Ale wrócę.
· Kiedy? Kiedy wrócisz?
· Najpóźniej we środę.
Wzniosłam oczy do góry. Humor policyjny.
Szybko mnie pocałował i poszedł.
Nacisnęłam przycisk powtarzania numeru w moim telefonie. Odebrała kobieta i rozpoznałam jej głos. Terry Gilman.