Выбрать главу

– Wychodzisz gdzieś? – zapytał, zabierając mi kluczyki i kurtkę.

– Martwiłam się o Boba. Miałam zamiar pojechać do twojego domu i sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.

– Myślałem, że może wyjeżdżasz z kraju. Uśmiechnęłam się obłudnie.

Morelli spuścił Boba ze smyczy, przywitał się z babcią i Dillanem i zaciągnął mnie do kuchni.

– Musimy pogadać.

Usłyszałam, jak Dilan zawył, i domyśliłam się, że Bob zawarł z nim znajomość.

– Jestem uzbrojona – ostrzegłam Morellego. – Więc lepiej uważaj. Mam pistolet w torebce. Morelli wziął torebkę i rzucił ją w kąt. O choroba!

– W garażu Hannibala był Macaroni junior – poinformował mnie. – Pracował dla Stolle'a. To przedziwne, że właśnie on był w garażu Hannibala. I z każdą chwilą staje się dziwniejsze.

Skrzywiłam się w duchu.

– Macaroni siedział na krześle ogrodowym.

– To był pomysł Luli – powiedziałam. – Dobra, mój też, ale facet leżał tak niewygodnie na tej cementowej podłodze.

Morelli wybuchnął śmiechem.

– Powinienem cię aresztować za naruszenie miejsca zbrodni, ale to był zdeprawowany skurczybyk i wyglądał strasznie głupkowato.

– Skąd wiesz, że to nie ja go zabiłam?

– Bo nosisz trzydziestkę ósemkę, a jego zastrzelili z dwudziestki dwójki. A poza tym ty nie trafiłabyś pięć razy z rzędu nawet w stodołę. Ten jeden raz, kiedy kogoś zastrzeliłaś, to musiała być interwencja sił wyższych.

Miał rację.- De osób wie, że posadziłam go na krześle ogrodowym?

– Nikt o tym nie wie, ale około setki ludzi się domyśla. Żaden nic nie powie. – Morelli spojrzał na zegarek. -Muszę lecieć. Mam spotkanie dziś wieczór.

– Ale nie z Komandosem, prawda?

– Nie.

– Kłamca.

Morelli wyjął z kieszeni kurtki kajdanki i zanim zorientowałam się, co się dzieje, zostałam przykuta do lodówki.

– Przepraszam, o co tutaj chodzi? – zapytałam.

– Zamierzałaś mnie śledzić. Zostawię klucz na dole, w skrzynce na listy.

I to ma być związek uczuciowy?

– Wychodzę – oznajmiła babcia.

Była w purpurowym kostiumie i białych tenisówkach, miała starannie podkręcone włosy i różową szminkę na ustach. Pod pachą trzymała dużą czarną torebkę ze skóry. Obawiałam się, że schowała w niej rewolwer, aby nastraszyć egzaminatora, jeśli obleje egzamin.

– Nie masz przy sobie rewolweru, prawda? – zapytałam.

– Oczywiście, że nie.

Nie wierzyłam jej ani przez chwilę.

Kiedy zeszłyśmy na parking, babcia podeszła do buicka.

– Myślę, że będę miała większe szansę na zdany egzamin, jeśli pojadę buickiem – oświadczyła. – Słyszałam, że niszczą młode laski w sportowych samochodach.

Na parking wjechali Habib i Mitchell. Znowu mieli lincolna.

– Wygląda jak nowy – skwitowałam ten fakt. Mitchell cały się rozpromienił.

– Tak, kawał dobrej roboty. Odebraliśmy go dziś rano. Musieliśmy zaczekać, aż lakier wyschnie. – Popatrzył na babcię, która siedziała za kierownicą buicka. – Jak dzisiaj się sprawy mają?

– Zabieram babcię na egzamin na prawo jazdy.

– To naprawdę miło z twojej strony – powiedział Mitchell. – Jesteś dobrą wnuczką, ale czy ona nie jest zbyt wiekowa?

Babcia zacisnęła sztuczną szczękę.

– Wiekowa? – krzyknęła. – Już ja ci dam wiekową! -Usłyszałam szczęk zamka od torebki. Babcia wyjęła swoją pukawkę. – Nie jestem za stara na to, żeby strzelić wam w oko – oświadczyła, mierząc do nich.

Mitchell i Habib zniżyli się na siedzeniach do tego stopnia, że zniknęli całkowicie z pola widzenia.

Rzuciłam babci piorunujące spojrzenie.

– Zdaje się, że mówiłaś, że nie masz przy sobie żadnej broni.

– Musiałam się pomylić.

– Schowaj to. I lepiej nie próbuj grozić nikomu na egzaminie, bo cię aresztują.

– Stara szurnięta wiedźma – powiedział Mitchell gdzieś z dołu lincolna.

– To już lepiej – odparła babcia. – Lubię być wiedźmą.rozdział 12

Miałam mieszane uczucia w związku z prawem jazdy babci. Z jednej strony uważałam, że to wspaniałe, bo babcia będzie bardziej niezależna. Z drugiej strony nie chciałabym znaleźć się z nią na jednej ulicy. Przez całą drogę przejeżdżała ulice na czerwonym świetle, wbijałam się w siedzenie za każdym razem, kiedy hamowała, a gdy dotarłyśmy do celu, zaparkowała na miejscu dla niepełnosprawnych, które niby to jej przysługuje, bo babcia należy do Amerykańskiego Stowarzyszenia Emerytów.

Kiedy po egzaminie ciężkim krokiem weszła do poczekalni, od razu wiedziałam, że jeszcze przez jakiś czas ulice pozostaną bezpieczne.

– Wszystko na nic – oznajmiła. – Oblał mnie na byle czym.

– Możesz zdawać jeszcze raz.

– Niech to krew zaleje, jasne, że mogę. Mam zamiar próbować, aż zdam. Bóg dał mi prawo do prowadzenia samochodu. – Zacisnęła usta. – Myślę, że powinnam była wczoraj pójść do tego kościoła.

– Nie zaszkodziłoby – potwierdziłam.

– Dobra, następnym razem stanę na głowie. Zapalę świeczkę. Zrobię wszystko.

Mitchell i Habib nadal nas śledzili, ale pozostawali z tyłu w odległości jakichś czterystu metrów. W tamtą stronę, kiedy babcia nagle hamowała, kilka razy o mało co w nas nie wjechali, więc teraz nie chcieli ryzykować.

– Nadal masz zamiar się wyprowadzić? – zapytałam babcię.

– Jasne. Już powiedziałam o tym twojej matce. A Louise Greeber przychodzi dzisiaj po południu, żeby mi pomóc. Nie musisz się niczym przejmować. To miło z twojej strony, że zgodziłaś się, żebym z tobą mieszkała. Doceniam to, ale muszę czasem trochę się zdrzemnąć. Nie wiem, jak ty w ogóle funkcjonujesz, śpiąc tak mało.

– No dobrze – powiedziałam. – Widzę, że już się zdecydowałaś. – Może ja też zapalę świeczkę.

Bob przywitał nas, kiedy weszłyśmy do domu.

– Zdaje się, że Bob chce zrobić… no wiesz co – zauważyła babcia.

Zeszłam więc z Bobem na parking. Mitchell i Habib siedzieli w samochodzie, cierpliwie czekając, aż doprowadzę ich do Komandosa, a teraz dołączyła do nich również Joyce. Odwróciłam się, weszłam z powrotem do budynku i wyszłam frontowymi drzwiami. Ruszyłam z Bobem wzdłuż ulicy i zawróciliśmy do dzielnicy małych domków jednorodzinnych, która znajdowała się w sąsiedztwie. Bob zrobił no wiecie co jakieś czterdzieści lub pięćdziesiąt razy w ciągu pięciu minut i znów poszliśmy w kierunku domu.

Nagle jakieś dwa domy przede mną wyjechał zza rogu czarny mercedes i serce mi załomotało. Mercedes podjechał bliżej i teraz serce zamarło mi w piersiach. Były tylko dwie możliwości: handlarz narkotykami lub Komandos. Samochód zatrzymał się koło mnie i Komandos lekko kiwnął głową, co miało oznaczać: „Wsiadaj".

Wpakowałam Boba na tylne siedzenie i wślizgnęłam się na miejsce koło Komandosa.

– Na moim parkingu czeka troje ludzi, którzy chcieliby się ciebie pozbyć – oznajmiłam. Co cię tutaj sprowadza?

– Chcę z tobą pogadać.

Umiejętność włamywania się do mieszkań to jedno, ale zdolność przewidywania, co robię w danym momencie dnia, to już całkiem inna historia. – Skąd wiedziałeś, że jestem na spacerze z Bobem? Co, masz jakieś kontakty z siłami nadprzyrodzonymi?

– Nic nadzwyczajnego. Zadzwoniłem i twoja babcia zdradziła mi, że wyszłaś z psem na spacer.

– O rany, co za rozczarowanie. Za chwilę powiesz mi, że nie jesteś Supermanem. Komandos uśmiechnął się.

– Chciałabyś, żebym był Supermanem? Spędź ze mną noc.

– Peszysz mnie – powiedziałam.

– Sprytne – rzekł z uznaniem Komandos.

– O czym chciałeś ze mną pogadać?

– Chciałbym zakończyć naszą współpracę.

Moje zmieszanie zniknęło i zastąpił je zalążek jakiegoś negatywnego uczucia, które usadowiło się na dnie mojego żołądka.

– Dobiliście targu z Morellim, prawda?

– Osiągnęliśmy porozumienie.

Zostałam wykluczona ze sprawy, odepchnięta na bok, wyrzucona za burtę jak niepotrzebny balast. Albo nawet gorzej, jak źródło kłopotów. W ciągu trzech sekund moje uczucia przegalopowały od zwątpienia do totalnej furii.