Dojechałam do Burg i jeździłam w kółko przez jakieś pięć minut, dając Carol więcej czasu na zajęcie pozycji. Potem skręciłam w Reed, ciągnąc za sobą Joyce i zbirów. Dotarłam do Cedar i upewniłam się, że Carol już tam jest. Przemknęłam koło niej, a ona wyjechała do przodu i stanęła, tak więc wszyscy znaleźli się w pułapce. Zerknęłam do tyłu, żeby zobaczyć, co się dzieje, i ujrzałam Carol i trzy inne kobiety, które wysiadały z jej auta. Monica Kajewski, Gail Wojohowitz i Angie Bono. Każda z nich nienawidziła Joyce Barnhardt. Awantura w Burg!
Pojechałam prosto do Broad i w kierunku wybrzeża. Nie miałam zamiaru siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż Mitchell zabije Boba, żeby zdobyć punkt. Dzisiaj Bob – jutro ja.
Wjechałam do Deal i powoli przejechałam koło rezydencji Ramosów. Spróbowałam znowu dodzwonić się na komórkę Komandosa. Dalej, Komandosie. Popatrz przez okno, gdziekolwiek, u diabła, jesteś. Byłam o dom dalej od różowej fortecy i miałam zamiar zawrócić na przełącz-ce, kiedy ktoś szarpnął drzwi od strony pasażera i do środka wskoczył Alexander Ramos.
– Cześć, spryciaro – powiedział. – Ciągnie cię tutaj, co?
A niech to! Nie potrzebowałam teraz, żeby wsiadał mi do samochodu!
– Dobrze, że cię zobaczyłem. Już dostawałem świra.
– Chryste – jęknęłam. – Dlaczego pan tego nie zmieni?
– Nie chcę niczego zmieniać. Chcę papierosa. Zawieź mnie do sklepu. I pośpiesz się, umieram.- Papierosy są w schowku. Zostawił je pan ostatnim razem.
Wyciągnął paczkę i włożył papierosa do ust.
– Tylko nie w samochodzie!
– Do diabła, to zupełnie jak małżeństwo bez seksu. Jedź do Sala.
Nie chciałam jechać do Sala. Chciałam pogadać z Komandosem.
– Nie obawia się pan, że zaczną go szukać? Jest pan pewien, że to bezpieczne jechać do Sala?
– Tak. W Trenton mają problem i wszyscy są zajęci, próbując go rozwiązać.
– Czy ten problem jest związany z trupem w garażu Hannibala? – No cóż, istotnie – powiedziałam. – Może mógłby pan pomóc.
– Już pomogłem. W przyszłym tygodniu załaduję ten problem na statek. Przy odrobinie szczęścia statek zatonie.
Dobra, teraz całkiem mnie wcięło. Nie wiem, jak oni mają zamiar zabrać tego nieboszczyka na statek. Nie wiem, po co chcą go tam przetransportować.
Ponieważ nie zdołałam pozbyć się Ramosa z samochodu, pojechałam do Sala, weszliśmy do środka i usiedli przy stoliku. Ramos wychylił szklaneczkę i zapalił papierosa.
– W przyszłym tygodniu wracam do Grecji – powiedział. – Chcesz jechać ze mną? Moglibyśmy się pobrać.
– Myślałam, że skończył pan z małżeństwami.
– Zmieniłem zdanie.
– To nadzwyczajne, ale chyba nie.
Wzruszył ramionami i nalał sobie następną kolejkę.
– Jak chcesz.
– Ten problem w Trenton… – Czy to jakieś interesy?
– Interesy. Osobiste. Dla mnie to jedno i to samo. Pozwól, że dam ci jedną radę. Nie miej dzieci. A jeśli chcesz mieć dostatnie życie, zajmij się bronią. To jest moja rada.
Zadzwonił mój telefon komórkowy.
– Co się dzieje? – zapytał Komandos.
– Nie mogę teraz rozmawiać.
W jego głosie dało się wyczuć napięcie.
– Powiedz, że nie jesteś z Ramosem.
– Tego nie mogę powiedzieć. Dlaczego nie oddzwo-niłeś?
– Musiałem na jakiś czas wyłączyć komórkę. Właśnie wróciłem i Czołg powiedział mi, że widział, jak zabierałaś Ramosa.
– To nie moja wina! Szukałam cię wszędzie.
– Dobra, lepiej się ukryj, bo trzy samochody właśnie wyjechały z rezydencji i domyślam się, że szukają Alexandra.
Zamknęłam klapkę i wrzuciłam telefon do torebki.
– Muszę iść – powiedziałam do Ramosa.
– To był twój przyjaciel, tak? Wygląda na to, że to prawdziwy dupek. Mógłbym się nim zająć, jeśli wiesz, co mam na myśli.
Rzuciłam na stół dwudziestkę i wzięłam butelkę.
– Chodźmy – rzekłam stanowczo. – Możemy to zabrać ze sobą.
Ramos popatrzył mi przez ramię w kierunku drzwi.
– O choroba, patrz, kto idzie. Bałam się odwrócić.
– To moje niańki – oświadczył. – Nie mogę nawet podetrzeć tyłka bez świadków.
Odwróciłam się i prawie że zemdlałam z ulgi, że to nie Hannibal. Obaj przybyli mieli dobrze po czterdziestce i byli ubrani w garnitury. Wyglądali tak, jakby jedli mnóstwo spaghetti i nie odmawiali sobie deserów.
– Potrzebują pana w domu – powiedział jeden z nich.
– Jestem ze swoją przyjaciółką – odparł Alexander.
– Tak, ale może mógłby pan się z nią umówić kiedy indziej. Nadal nie możemy znaleźć tego ładunku, który płynie statkiem.
Jeden z nich wyprowadził Alexandra za drzwi, a drugi został, żeby ze mną porozmawiać.
– Posłuchaj – rzekł. – To nieładnie tak wykorzystywać starszego człowieka. Nie masz przyjaciół w swoim wieku?- Nie wykorzystuję go. Wskoczył do mojego samochodu.
– Wiem. Czasami tak robi. – Gość wyciągnął z kieszeni plik banknotów i odliczył setkę. To rekompensata za utrudnienia.
Cofnęłam się.
– Nie zrozumieliśmy się.
– W porządku, ile? – Doliczył jeszcze dziewięćset, zwinął je i wrzucił do mojej torebki. – Nie chcę już słyszeć ani słowa. I masz obiecać, że zostawisz go w spokoju. Zrozumiano?
– Poczekaj chwilę…
Odchylił połę marynarki, żeby pokazać mi, że ma broń.
– Teraz rozumiem – powiedziałam. Odwrócił się, wyszedł i wsiadł do samochodu, który czekał przy krawężniku. Samochód odjechał.
– Życie jest dziwne – odezwałam się do barmana. I też wyszłam.
Kiedy byłam wystarczająco daleko od Deal, żeby poczuć się bezpiecznie, zadzwoniłam do Komandosa i opowiedziałam mu o Stolle'u.
– Masz natychmiast wrócić do domu i zamknąć drzwi na klucz – polecił Komandos. Wyślę Czołga, żeby cię zabrał.
– I co potem?
– Potem umieszczę cię w bezpiecznym miejscu, dopóki wszystkiego nie wyjaśnię.
– Nie sądzę.
– Nie utrudniaj – powiedział Komandos. – Mam dość problemów.
– Dobra, rozwiązuj swoje cholerne problemy. I pośpiesz się!
Wyłączyłam się. No i straciłam sprawę. To był stresujący dzień.
Kiedy wjechałam na parking, Mitchell i Habib już na mnie czekali. Pomachałam im, ale nie odwzajemnili mojego gestu. Mina mi zrzedła. Nie było żadnych docinków. To zły znak. Weszłam schodami na drugie piętro i pognałam do drzwi. Czułam niepokój w żołądku, a serce mi łomotało. Kiedy weszłam do mieszkania i Bob wpadł jak strzała do przedpokoju, poczułam, że ogarnia mnie ulga. Zamknęłam drzwi na klucz i sprawdziłam, czy u Reksa też wszystko w porządku. Na sekretarce miałam dwanaście wiadomości. Jedna była milczeniem. Czuło się, że to milczenie Komandosa. Dalsze dziesięć było dla babci. Ostatnia od mojej mamy.
Dzisiaj wieczór będzie pieczony kurczak – usłyszałam. -Babcia myślała, że może zechcesz wpaść, ponieważ kiedy sprzątała w twoich szafkach, Bob zjadł ci całe zakupy. Babcia mówi, że powinnaś wyprowadzić go na spacer, jak wrócisz, bo zjadł dwa opakowania suszonych śliwek, które dopiero co kupiła.
Popatrzyłam na Boba. Węszył niespokojnie, a jego brzuch wyglądał tak, jakby pies połknął piłkę plażową.
– Niech cię kule biją, Bob! – rozzłościłam się. – Nie wyglądasz najlepiej.
Bob puścił bąka i odbiło mu się.
– Może powinniśmy pójść na spacer.
Bob zaczął sapać. Ślina kapała mu z pyska na podłogę, a w brzuchu zaczęło burczeć. Pochylił się do przodu i skurczył się.
– Nie! – krzyknęłam. – Tylko nie tutaj!
Porwałam smycz, torebkę i wyciągnęłam go z mieszkania na korytarz. Nie czekaliśmy na windę. Zbiegliśmy na dół po schodach i przecięliśmy hol. Wyprowadziłam go na zewnątrz i właśnie przechodziliśmy przez parking, kiedy nagle tuż przede mną lincoln zahamował z piskiem opon. Mitchell wyskoczył z samochodu, przewrócił mnie i porwał Boba.
Zanim się pozbierałam i wstałam, lincoln ruszył. Wrzasnęłam i pobiegłam za nim, ale wyjechał już z par-kingu w St. James Street. Nagle jednak zatrzymał się. Drzwi się otworzyły i wyskoczyli z nich Habib i Mit-chell.