Выбрать главу

– Jasna cholera! – krzyczał Mitchell. – Niech to szlag! Dziwka!

Habib zasłaniał usta ręką.

– Niedobrze mi. Nawet w Pakistanie nie widziałem czegoś takiego.

Bob dał susa z auta, machając ogonem, i podbiegł do mnie. Jego brzuch wyglądał całkiem przyzwoicie, a on sam nie ślinił się ani nie sapał.

– Już lepiej, koleś? – spytałam, drapiąc go za uchem, tak jak lubił. – Dobry chłopiec. Poczciwy Bob. Mitchell wybałuszył oczy. Miał purpurową twarz.

– Zabiję tego cholernego kundla. Zabiję go. Wesz, co on zrobił? Zrobił to grubsze w moim samochodzie. A potem zwymiotował. Czym ty go karmisz? W ogóle nie znasz się na psach? Co z ciebie za opiekunka?

– Zjadł suszone śliwki babci – wyjaśniłam. Mitchell złapał się za głowę.

– Tylko bez głupich żartów.

Zapakowałam Boba do Wielkiego Błękitu i kiedy dojechałam do domu rodziców, najpierw wyjrzałam przez szybę.

– Zawsze wiemy, że to ty – powiedziała babcia. – Ten samochód słychać na dwa kilometry. Tylko bez głupich żartów.

– Gdzie masz kurtkę? – zapytała mama. – Nie jest ci zimno?

– Nie miałam czasu, żeby zabrać kurtkę – wytłumaczyłam. – To długa historia. Na pewno nie zechcecie tego słuchać.

– Ja chcę – oświadczyła babcia. – Założę się, że jest niezła.

– Najpierw muszę zadzwonić.

– Dzwoń, a ja już podaję do stołu – powiedziała mama. – Wszystko jest gotowe.

Poszłam do kuchni i zadzwoniłam do Morellego.

– Chciałam cię o coś prosić – zaczęłam, kiedy odebrał.

– Jasne. Uwielbiam, jak masz wobec mnie długi wdzięczności.

– Chciałabym, żebyś przez jakiś czas zajął się Bobem.

– Ale nie jesteś w zmowie z Simonem?

– Nie!

– Więc o co chodzi?

– Pamiętasz o tych tajnych informacjach, których nie możesz mi powierzyć?

– Tak.

– Teraz to ja nie mogę ci tego wyjaśnić. Przynajmniej nie w kuchni mojej mamy. Babcia wpadła do kuchni.

– Czy to Joseph? Powiedz mu, że mamy dużego pieczonego kurczaka, ale musi się pośpieszyć, jeśli chce coś zjeść.

– On nie lubi pieczonego kurczaka.

– Uwielbiam pieczone kurczaki – odparł Joe. – Zaraz tam będę.

– Nie!

Za późno. Wyłączył się.

– Połóżcie dodatkowe nakrycie – poprosiłam. Babcia siedziała przy stole i wyglądała na zmieszaną.

– Czy to ma być talerz dla Boba, czy dla Joego?

– Dla Joego. Bob ma kłopoty z żołądkiem.

– Nic dziwnego – odezwała się babcia. – A te wszystkie suszone śliwki? Zjadł też opakowanie mrożonych płatów rybnych i torbę prawoślazu lekarskiego. Czekając na Louise, robiłam porządki w szafkach i wyszłam na chwilę do łazienki, a kiedy wróciłam, na blacie nie zostało nic.

Pogłaskałam Boba po łbie. Durny pies. Nie był ani trochę taki inteligentny jak Reks. Nie był nawet na tyle inteligentny, żeby zostawić w spokoju te śliwki. Jednak miał swoje zalety. Cudowne, piwne oczy. A piwne oczy mnie pociągały. Był też dobrym kompanem. Nigdy nie próbował zmieniać programów w radiu i ani razu niewspomniał o moim pryszczu. W porządku, przywiązałam się do Boba. Tak naprawdę byłam gotowa wydrzeć Mit-chellowi serce gołymi rękami, kiedy porwał tego psa. Do przytulania też był dobry.

– Dzisiaj pojedziesz do domu z Joem – powiedziałam do niego. – Będziesz tam bezpieczny.

Mama postawiła na stole kurczaka, pieczywo, surówkę z czerwonej kapusty i brokuły. Nikt nawet nie tknąłby brokułów, ale mama i tak je gotowała, bo są zdrowe.

Joe wszedł i usiadł koło mnie przy stole.

– Jak dzisiaj poszło? – zapytała babcia. – Złapałeś jakichś morderców?

– Dzisiaj nie, ale mam pewne nadzieje na jutro.

– Czyżby? – zainteresowałam się.

– W zasadzie nie, niezupełnie.

– Jak ci poszło z Komandosem? Morelli nałożył sobie łyżkę surówki z czerwonej kapusty.

– Tak jak się spodziewałem.

– Mnie powiedział, żebym się odczepiła. Ty też tego chcesz?

– Tak, ale jestem na tyle przebiegły, żeby ci tego nie mówić. To podziałałoby na ciebie jak płachta na byka. -Wziął kawałek kurczaka. – Wypowiedziałaś mu wojnę?

– Coś w tym rodzaju. Odrzuciłam jego propozycję umieszczenia mnie w bezpiecznym miejscu.

– Czy jest aż tak źle, że musisz się ukrywać?

– Nie wiem. Być może.

Morelli położył rękę na oparciu mojego krzesła.

– Mój dom jest bezpieczny. Mogłabyś się wprowadzić do mnie i Boba. A poza tym masz u mnie dług, no wiesz.

– Chcesz od razu zatelefonować na giełdę, żeby im powiedzieć, że twoje akcje wzrosły?

– Im szybciej, tym lepiej.

Telefon w kuchni zadzwonił i babcia poszła odebrać.

– To do Stephanie! – krzyknęła. – Lula.

– Próbuję skontaktować się z tobą przez całe popołudnie. W ogóle nie można cię złapać. Masz wyłączoną komórkę, nie odpowiadasz na pager. Czy coś z twoim page-rem jest nie tak?

– Nie stać mnie i na komórkę, i na pager, więc wybrałam komórkę. O co chodzi?

– Znaleźli Cynthię Lotte w tym porsche i była martwa. Mówię ci, nikt by mnie nie zmusił, żeby wsiąść do tego auta. Wsiadasz i wynoszą cię nogami do przodu.

– Kiedy to się stało? Skąd o tym wiesz?

– Znaleźli ją dzisiaj po południu na parkingu przy Trzeciej. Usłyszałyśmy o tym z Connie w wiadomościach policyjnych w radiu. W dodatku mam dla ciebie nowego zbiega. Yinnie był maksymalnie wkurzony, bo byłaś poza zasięgiem, a nie ma nikogo, kto wziąłby tę sprawę.

– A co z Joyce? A Frankie Defrances?

– Joyce też jest poza zasięgiem. Jej pager nie odpowiada. A Frankie miał właśnie operację przepukliny.

– Przyjadę do biura jutro z samego rana.

– Nie ma mowy. Yinnie mówi, że musisz dorwać tego kolesia dziś wieczór, zanim odleci. Wie dokładnie, gdzie on jest. Dał mi papiery.

– Za ile?

– Umowa jest na sto tysięcy. Yinnie odpali ci dziesięć procent.

Serce, tylko spokojnie, żadnych palpitacji.

– Przyjadę po ciebie za jakieś dwadzieścia minut. Wróciłam do stołu, zapakowałam dwa kawałki kurczaka w serwetkę i wrzuciłam do torebki.

– Muszę iść – powiedziałam. – Mam złapać zbiega. Morelli nie wyglądał na zbyt uszczęśliwionego.

– Zobaczymy się później?

– Możliwe. Poza spłatą długu muszę z tobą pogadać o Cynthii Lotte.

– Wiedziałem, że w końcu do tego dojdziesz.

Lula czekała już na zewnątrz, kiedy dotarłam do jej domu.- Mam papiery – powiedziała. – I nie jest tak źle. Nazywa się Hwood Steiger i jest oskarżony o handel narkotykami. Próbował robić denaturat w garażu swojej matki, ale w całej okolicy unosiły się opary. Pewnie któryś z sąsiadów zadzwonił na policję. W każdym razie jego matka zastawiła dom, żeby wpłacić kaucję, i teraz boi się, że Elwood zrobi sobie wycieczkę do Meksyku. W piątek nie stawił się w sądzie, a matka znalazła bilety na samolot w szufladzie ze skarpetkami. Więc doniosła na niego Vin-niemu.

– Gdzie mamy go szukać?

– Według jego mamy jest jednym z tych fanatyków Gwiezdnych wojen. Dzisiaj wieczór odbywa się coś w rodzaju maratonu Gwiezdnych wojen. Podała mi adres.

Zerknęłam na adres i wydałam z siebie jęk. To był dom Dougiego.

– Znam kolesia, który tam mieszka – powiedziałam. -Dougie Kruper.

Lula stuknęła się w głowę.

– Wiedziałam, że to jakieś znajome nazwisko.

– Nie chcę, żeby ktokolwiek został ranny, kiedy tam wejdziemy – ostrzegłam.

– Mhm.

– Nie wkroczymy tam jak bandziory z bronią w ręku.

– Mhm.

– W ogóle nie użyjemy broni.

– Przecież słyszę.

Spojrzałam na kieszeń w jej kurtce.

– Masz tam spluwę?

– Do licha, jasne.

– A w spodniach?

– Glocka.

– Futerał na rewolwer przy kostce u nogi?

– Tylko mięczaki noszą futerały przy kostce – obruszyła się Lula.

– Chcę, żebyś zostawiła broń w samochodzie.

– Ale to są przecież gwiezdni wojownicy. Mogą nas wziąć w ogień wulkanicznej lawy.