Spałam w ubraniu, więc nie musiałam tracić czasu na ubieranie się. Przechodząc przez pokój gościnny, krzyknęłam do Księżyca i Dougiego, że zaraz wracam. Zanim wyszłam z budynku, wyjęłam sprej na wypadek, gdyby Komandos nagle wyskoczył zza krzaków.
Ale Komandosa nie było. Nie było również Habi-ba i Mitchella, więc pojechałam w kierunku mostu. Gliny to mają dobrze – mogą włączyć to duże czerwone światło, jak chcą szybko gdzieś się dostać. Ja nie miałam takiego światła, więc kiedy były korki, jechałam po chodniku.
Deszcz padał jednostajnie. Było poniżej dziesięciu stopni i wszyscy mieszkańcy stanu wisieli na telefonach, sprawdzając ceny biletów lotniczych na Florydę. Oczywiście z wyjątkiem tych, którzy stali na moście, gapiąc się na Carol.Zaparkowałam za radiowozem i doszłam pieszo do połowy mostu, gdzie Carol siedziała na balustradzie, trzymając w ręce parasolkę.
– Dzięki, że zajęłaś się Joyce – powiedziałam. – Co robisz na tym moście?
– Znowu mnie aresztowali.
– Jesteś oskarżona o niestosowne zachowanie w miejscu publicznym. Nie pójdziesz za to do więzienia. Carol zeskoczyła z balustrady.
– Chciałam się tylko upewnić. – Popatrzyła na mnie z ukosa. – Co ty masz na włosach? A te kajdanki? Byłaś z Morellim, tak?
– Nie tym razem – odparłam z żalem w głosie. Wróciłyśmy do swoich samochodów. Carol pojechała do domu, a ja do biura.
– O ludzie! – ucieszyła się Lula na mój widok. – Zdaje się, że zaraz usłyszymy niezłą historyjkę. Skąd masz te kajdanki?
– Pomyślałam, że będą pasowały do tych kulek serowych na głowie. Wiesz, dopełniają całości stroju.
– Mam nadzieję, że to był Morelli – powiedziała Con-nie. – Ja nie miałabym nic przeciwko temu, żeby Morelli zakuł mnie w kajdanki.
– Blisko – odparłam. – To był Komandos.
– O kuma – skwitowała Lula. – Chyba za chwilę będę mieć mokro w majtkach.
– To nie miało nic wspólnego z seksem – rozczarowałam ją. – To był… wypadek. A potem zgubiliśmy kluczyk. Connie zaczęła wachlować się teczką na dokumenty.
– Gorąco mi się zrobiło.
Dałam Connie pokwitowanie odbioru Elwooda Steige-ra. Najogólniej rzecz biorąc, to były łatwe pieniądze. Nikt do mnie nie strzelił ani mnie nie podpalił.
Drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem i do pokoju wpadła Joyce Barnhardt.
– Zapłacisz mi za to – syknęła do mnie. – Jeszcze będziesz żałować, że ze mną zadarłaś!
Lula i Connie spojrzały na mnie pytającym wzrokiem.
– Carol Żabo i kilka jej przyjaciółek pomogło mi, zostawiając Joyce przywiązaną do drzewa i… nagą.
– Nie chcę tutaj żadnej strzelaniny – ostrzegła Connie Joyce.
– Strzelanie jest zbyt banalne – odparła Joyce. – Chcę czegoś więcej. Chcę Komandosa. – Popatrzyła na mnie zmrużonymi oczami. – Wiem, że jesteś z nim blisko. Więc lepiej użyj swoich wpływów i dostarcz mi go. Jeżeli w ciągu dwudziestu czterech godzin nie oddasz faceta w moje ręce, oskarżę Carol Żabo o porwanie. – Joyce odwróciła się na swoich szpilkach i wyszła.
– Niech to szlag – zaklęła Lula. – Znowu ten zapach kwasu.
Connie wręczyła mi czek za Elwooda.
– To naprawdę problem.
Wzięłam czek i wrzuciłam go do torebki.
– Mam tyle problemów, że nawet nie jestem w stanie ich policzyć.
Stara pani Bestler stała w kabinie dźwigu, udając win-dziarkę.
– Wsiadać – powiedziała. – Torebki damskie, bielizna damska… – Oparła się na swoim chodziku i popatrzyła na mnie. – O mój Boże! Salon piękności jest na drugim piętrze.
– Świetnie – odparłam. – Właśnie tam jadę.
Kiedy weszłam do mieszkania, było cicho jak makiem zasiał. Na kanapie leżały koce, starannie ułożone w kostkę. Na jednej z poduszek znalazłam wiadomość. Tylko jedno słowo na kartce: „Później".
Powlokłam się do łazienki, rozebrałam się i umyłam włosy kilka razy. Przebrałam się w czyste rzeczy, wysuszyłam włosy i związałam je w kucyk. Zadzwoniłam do Mo-rellego, żeby sprawdzić, jak się miewa Bob, i dowiedziałam się, że Bob ma się dobrze i jest pod opieką sąsiada. Potem zeszłam do piwnicy i poprosiłam Dillana, żeby odpiłował mi łańcuch od kajdanek, bo inaczej druga bransoletka dyndałaby na wietrze.A potem nie miałam co robić. Nie musiałam łapać żadnych NSS. Ani wyprowadzać psa na spacer. Ani kogo obserwować, ani gdzie się włamywać. Mogłabym pójść do ślusarza, żeby otworzył mi kajdanki, ale miałam nadzieję, że dostanę kluczyk od Komandosa. Dzisiaj wieczór zamierzałam oddać go w ręce Joyce. Lepiej złapać Komandosa niż znowu perswadować Carol, żeby zeszła z balustrady. Ratowanie Carol od śmierci w wirach rzeki powoli stawało się nudne. A schwytanie Komandosa było proste. Należało tylko umówić się z nim na spotkanie. Powiedzieć mu, że chcę, by otworzył kajdanki, i od razu przyjdzie. Wtedy go znokautuję pałką i oddam Joyce. Oczywiście później będę musiała wymyślić jakiś chytry podstęp, żeby go uratować. Nie zamierzałam pozwolić, żeby zaciągnęli Komandosa do wiezienia.
Ponieważ wyglądało na to, że do wieczora mam wolne, postanowiłam wyczyścić szklaną klatkę chomika. A potem zrobić porządek w lodówce. Choroba, a może się przemogę i wyszoruję łazienkę… Nie, to już by było za wiele. Wyciągnęłam Reksa z jego lokum i włożyłam go do dużego garnka na spaghetti, który stał w kuchni. Siedział tam, oślepiony światłem i nieszczęśliwy, że przerwano mu sen.
– Przepraszam, mały kolego – powiedziałam. – Muszę posprzątać twoją chatkę.
Dziesięć minut później Rex był z powrotem u siebie, wściekły, bo wszystkie jego zachomikowane skarby znalazły się w czarnej plastikowej torbie na śmieci. Dałam mu obrany orzech włoski i rodzynek. Zabrał przysmaki do swego wysprzątanego mieszkanka i tyle go widziałam.
Podeszłam do okna w pokoju gościnnym i spojrzałam w dół, na mokry parking. Ani śladu Habiba i Mitchella. Tylko samochody lokatorów. Dobra nasza. Mogłam bezpiecznie wyrzucić śmieci. Włożyłam kurtkę, wzięłam torbę ze starymi trocinami chomika i pognałam wzdłuż korytarza.
Pani Bestler nadal stała w windzie.
– No, teraz wyglądasz znacznie lepiej, kochanie – pochwaliła. – Nie ma to jak godzina relaksu w salonie piękności.
Kiedy drzwi windy otworzyły się na poziomie holu, wyskoczyłam.
– Proszę wsiadać – głośno zachęcała pani Bestler. -Odzież męska, trzecie piętro.
Drzwi zamknęły się.
Przeszłam przez hol w stronę tylnego wyjścia i zatrzymałam się na chwilę, żeby naciągnąć kaptur. Padało bez przerwy. Woda zalała błyszczący dach i kapała na nawo-skowane samochody staruszków. Wyszłam na zewnątrz, pochyliłam głowę i pobiegłam przez parking do śmietnika. Wrzuciłam torbę do skrzyni, odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z Habibem i Mitchellem. Byli przemoczeni do suchej nitki i nie wyglądali na przyjaźnie nastawionych.
– Skąd się tu wzięliście? – zapytałam. – Nie widzę waszego samochodu.
– Zaparkowaliśmy na sąsiedniej ulicy – wyjaśnił Mit-chell, pokazując mi rewolwer. – Tam, dokąd zaraz pójdziesz. Ruszaj.
– Nie sądzę – powiedziałam. – Jeżeli do mnie strzelicie, Komandos nie będzie miał motywacji, żeby ubić interes ze Stolle'em.
– Błąd – rzekł Mitchell. – Komandos nie będzie miał motywacji, jeśli cię zabijemy.
Słuszna uwaga.
Śmietnik stał na tyłach parkingu. Potykając się, szłam na miękkich nogach przez mokry trawnik, zbyt przerażona, żeby trzeźwo myśleć. Ciekawe, gdzie był Komandos teraz, kiedy go potrzebowałam? Dlaczego nie stał obok, nalegając, żebym pozwoliła się zamknąć w bezpiecznym miejscu? W tej chwili, kiedy już zrobiłam porządek w klatce chomika, byłabym mu za to bardzo zobowiązana.
Mitchell znowu jeździł vanem mamuśki. Chyba nie mieli szczęścia do tamtego lincolna. I zdaje się, że nie chciałam poruszać tego tematu.Habib siedział za mną na tylnym siedzeniu. Miał na sobie płaszcz od deszczu, kompletnie przemoczony. Musieli zaczaić się w krzakach koło mojego domu. Był bez czapki i woda kapała mu z włosów na kark, czoło i policzki. Przetarł twarz ręką. Wyglądało na to, że nie zwracają uwagi, iż moczą siedzenia.